11/2020
Marek Kochan

Strefowo

 

Znowu na ekrany wchodzi ten nudny film. Był już grany wiosną, jaki dystrybutor wpadł na taki pomysł, żeby grać go jeszcze raz? Kto na to pójdzie, sale kinowe będą puste, ulice też, ludzie nie mają ochoty tego oglądać. Nikt nie miał wtedy, a tym bardziej teraz, gdy go powtarzają. Ale oni są uparci, ktoś musi zarobić, a widocznie przychody z wiosny były zbyt niskie, nie zwróciła im się produkcja, mimo gigantycznej promocji we wszystkich mediach. Miał być hit, jest gniot.

W ramach reklamy wymyślają nowe rytuały przestrzenne, dzielą świat na strefy, kolorowe jak uliczne światła. Są strefy żółte i czerwone, zielonych na razie nie ma, a przecież powinny być. O pomarańczowych na razie też ani słowa, a takie są najbardziej potrzebne, poganiają tych, którzy chcą przejechać, że to ostatnia chwila, bo zaraz czerwone, nie będzie wolno.

Jedna wielka lipa te strefy, istnieją tylko w nazwach i w mediach. Nikt nie dba, by to jakoś uwiarygodnić, pokolorować, nie wiem, spuścić z samolotów barwny proszek, czy chociaż taśmami z folii odgrodzić, jak plac budowy albo miejsce zbrodni. Mogliby wprowadzić obowiązkowe czapki czy szaliki dla mieszkańców stref, w odpowiednich barwach, jak dla kibiców. Kibica można rozpoznać od razu, za jakim jest klubem, na stadionie siedzi w swojej strefie, jest w tym porządek.

Idę ulicą albo jadę autem, chciałbym zobaczyć granicę, kreskę narysowaną kredą, szlabany, cokolwiek. Albo granicę przestrzeni oznaczoną w czasie, na przykład: wczoraj byłem w żółtej strefie, dziś jestem w czerwonej, zbudzony syrenami, powiedzmy o szóstej rano, jak na rezurekcję.
Jak mam uwierzyć w tę iluzję? Esemesy z RCB to za mało, dostałem jeden, że powiat legionowski w czerwonej strefie, nie wiem dlaczego, przecież ja nie mieszkam w tym powiecie. A potem drugi esemes, że od soboty Warszawa w czerwonej. I co? Może jakieś flagi by wywieszać, jak z okazji świąt państwowych?

Ci goście od promocji w ogóle o tym nie pomyśleli, event spaprany od strony outdooru.

Mijam granice miejscowości, są tabliczki. Kiedy zaczyna się jesień, spadają liście, orzechy, kasztany i żołędzie, są inne owoce w sklepach, robi się zimniej, słońce o innych godzinach zagląda w okno. A teraz jadę przez miasto i co? I nic. Owszem, ludzi mniej, ale to dlatego, że zimno, pada deszcz. Jedni w maseczkach, inni bez, jeszcze inni noszą je, ale tylko na ustach, żeby im okulary nie zaparowały, albo tylko na brodzie, żeby idąc, mogli palić papierosy. Gdy idę chodnikiem, ludzie obchodzą mnie z daleka, jakbym był zadżumiony. Czemu, nie wiem, może akurat sami socjopaci na ulicy. Albo ja wyglądam na socjopatę. Niewykluczone.

Chodzę, szukam śladów stref jak oznak jesieni, i nagle jest: bilbord. Chociaż to!

Trzy czarne postacie i slogan: „Pamiętaj, zachowuj dystans”.

Czuję, że namawiają mnie do czegoś złego. Zaglądam do słowników: o co może tu chodzić? Dystans jako miara, ale też jako różnica. W wykształceniu, kulturze, zamożności. Jest dystans, bo ktoś ważniejszy, lepszy. „Dystansować się”: wywyższać się. „Trzymać na dystans” – nie pozwalać się zbliżyć. Nie pozwalać sobie na poufałość. Bo władza, bo hierarchia. Dystans między uczniem a nauczycielem. Między oficerem a podwładnymi. Dystans technologiczny między bogatymi krajami a biednymi. „Zdystansować kogoś”: mieć większe osiągnięcia. Pokazywać to, żeby kogoś zdominować. Mieć przewagę nad kimś. Wyprzedzić. Jak kolarz w wyścigu.

Są pojedyncze przypadki użycia tego słowa w sensie pozytywnym. Umieć „dystansować się od tego, co nas otacza”. Czyli zachować ostrożny, pozbawiony emocji stosunek do czegoś, pozwalający na obiektywną ocenę. Być sceptykiem: patrzeć na coś trzeźwo, „z dystansem”.

Ale to wyjątki. Najczęściej dystans jest oceniany krytycznie. „Chłodny dystans”. „Odnosić się do kogoś z dystansem, z rezerwą”. Czyli nie chcieć stosunków zażyłych, zachować oficjalne. Więcej, „dystansować się” – to nie chcieć mieć z czymś lub kimś nic wspólnego. „Dystansować się od ideologii”. „Zdystansował się od własnego środowiska”. „Premier zdystansował się od wypowiedzi ministra”. „Wywoływać dystans” – robić coś, co się nie podoba, czego inni nie chcą, nie akceptują. „Jego słowa wywołały dystans”. Albo inaczej: zachowywać się tak, że inni boją się zbliżyć. Onieśmielać. „Miała w sobie coś takiego, co kazało człowiekowi trzymać się na dystans”.

Patrzę jeszcze raz na ten bilbord: „Zachowuj dystans”. Jaki? Pokazują, że półtora metra. Taki sam do wszystkich? Równy, bez żadnej hierarchii? Przecież jednych lubię bardziej, a innych mniej. Może czasem powinno być półtora metra, a czasem trzy, albo i więcej.

A przecież widomo, że strefy kontaktu różne. Intymna, osobista, społeczna, publiczna. Zależą od geografii i kultury: na południu i na wschodzie Europy bliżej, na północy i na zachodzie dalej. Europa: strefy krótsze niż USA; Azja: krótsze niż Europa. Zależą od wielkości miejsca zamieszkania: na wsi ludzie bliżej, w mieście dalej, w dwóch pierwszych, a w dwóch dalszych odwrotnie. Im wyższy status społeczny, tym dłuższe strefy.

I teraz co, cała ta wiedza do kosza? Wszystkie strefy równe, półtora metra? Rewolucja!

Tak, wiem: zakażenia, ofiary, liczba chorych wzrasta, szpital na Stadionie Narodowym. Histeria. Nie podoba mi się to wszystko. Lepiej zachowam dystans.

pisarz, profesor Uniwersytetu SWPS. Autor powieści (m.in. Fakir z Ipi, 2013), zbioru opowiadań (Ballada o dobrym dresiarzu, 2005) oraz wielu dramatów realizowanych w Teatrze Telewizji i Teatrze Polskiego Radia m.in. HolyfoodRioReduty).