1/2021

Teren budowy. Wstęp dozwolony

Za nami czwarta edycja Festiwalu Scenografii i Kostiumów „Scena w Budowie”. Lubelska impreza powołana przez Leszka Mądzika, który cały czas jest jej komisarzem, zdaje się przywiązana do swojej nazwy – pozostaje w budowie.

Obrazek ilustrujący tekst Teren budowy. Wstęp dozwolony

fot. Magda Hueckel

 

Z sześciu spektakli nominowanych do Złotych Kieszeni widzowie w Lublinie mogli zobaczyć jedynie trzy. Oczywiście, trwa pandemia, więc wszelkie przełożenia terminów i obcięcia programów są usprawiedliwione. Problem w tym, że w przypadku tej imprezy jest to standard. Podczas pierwszej edycji do Lublina też przyjechały tylko trzy z sześciu konkursowych przedstawień, na drugiej obejrzeć mogliśmy jedynie dwie z siedmiu propozycji (plus jeden z pominiętych spektakli z poprzedniej edycji). Za trzecim razem z pięciu nominowanych sztuk zobaczyć mogliśmy dwie na żywo, a jedną w rejestracji filmowej – dodatkowo zmieścił się spektakl pozakonkursowy ze scenografią laureatki sprzed roku. Programy wszystkich edycji zawierały także wystawy i projekcje filmów.

Być może „Scena w Budowie” jest – zgodnie z założeniem – przeglądem tego, co wizualnie najciekawsze w polskim teatrze. Jednak widz musi wierzyć organizatorom na słowo, ponieważ konsekwentnie nie dostaje szansy na weryfikację decyzji jury. Z tego też powodu trudno na podstawie wydarzenia uchwycić jakiekolwiek szersze nurty, tendencje czy indywidualności w polskiej scenografii i kostiumografii. Stąd wypada zadać pytanie o sens tej imprezy. Na obronę „Sceny w Budowie” w skali lokalnej działa smutna kondycja lubelskich festiwali teatralnych. Ostatnimi czasy kuratorzy i organizatorzy nie rozpieszczają widzów, dlatego nawet i trzy przedstawienia z innych miast stanowią istotne urozmaicenie dla tutejszych teatromanów. Tym razem los się do nich uśmiechnął, bowiem na deskach Centrum Spotkania Kultur zaprezentowano akurat te przedstawienia, które dostały nagrody. Złotą Kieszeń za najlepszą scenografię otrzymali Robert Mleczko, Jan Strumiłło i Yan Kalnberzin (wideo) za spektakl Nic w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego z krakowskiego Narodowego Starego Teatru (z kostiumami Marcina Kosakowskiego). Złotą Kieszeń za najlepsze kostiumy otrzymał Mirek Kaczmarek za Trojanki w reżyserii Jana Klaty z Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Grand Prix w tym roku nie przyznano.

Do CSK przyjechali także artyści ze Śląskiego Teatru Lalki i Aktora „Ateneum”, prezentując Kordiana ze scenografią Mirka Kaczmarka w reżyserii Jakuba Roszkowskiego. Poskąpiono widzom scenografii Barbary Hanickiej (Burza w reżyserii Pawła Miśkiewicza z warszawskiego Teatru Narodowego), kostiumów Svenji Gassen i scenografii Fabiena Lėdė (Magnolia w reżyserii Krzysztofa Skoniecznego z Wrocławskiego Teatru Współczesnego) oraz scenografii i kostiumów Katarzyny Borkowskiej (Poskromienie w reżyserii Moniki Pęcikiewicz w Teatrze Polskim w Podziemiu we Wrocławiu).

 

*

Nic dziwnego w nagrodzie dla Nic. Bogactwo wizualne krakowskiego przedstawienia robi wrażenie. Garbaczewski konsekwentnie w swoich spektaklach eksploruje pogranicze rzeczywistego i wirtualnego. Nie ma tutaj co prawda technologii VR, którą wraz z kolektywem Dream Adoption Society bada w realizacjach Teatru Powszechnego, nie tylko wpisując rezultaty w strukturę sceniczną przedstawienia (Boska komedia), ale i udostępniając technologię bezpośredniemu doświadczeniu widza (Nietota). I tym razem twórcy szukają sposobów na rozszerzenie pola sceny i zagarnięcie publiczności. Udaje im się to nie tylko dzięki kolorowym figurom umieszczonym między rzędami foteli i maskom psychodelicznie uśmiechniętej Myszki Miki, które czekają na tychże fotelach, ale przede wszystkim za pomocą laserowych wiązek światła, które na podkładzie dymu wyznaczają geometryczne struktury, sięgające daleko w głąb widowni. Geometryczność jest tu zresztą kluczowa – dominantą scenograficzną jest bowiem kwadratowa rama, którą przybliża i oddala Krzysztof Zawadzki, zmieniając perspektywę pozostającego w centrum sceny ekranu. Wraz z ramą składa się on na osobliwą skrzynię/klatkę.

Spektakle Garbaczewskiego można lubić bądź nie, doceniać ich eklektyczność i erudycję albo widzieć w nich zaledwie bełkotliwe pomieszanie. Zwielokrotnienie symboli, które artyści osiągają poprzez intensyfikację elementów plastycznych, znakomicie pasuje do generalnego bałaganu, eksponowanego z dużą odwagą i śmiałością.

Można te spektakle traktować – zgodnie z intencją reżysera – jak medytacje teatralne, a zatem pozwolić sobie na odłożenie na bok krytycznego i hermeneutycznego instrumentarium. Podjąć swobodny teatralny lot. Warto? Sprawdźmy.

Dym, lasery, światła, ruchoma klatka. Malewicz, kwadrat, czarne, białe, kolorowy totem – jeden, drugi, potem (nigdy) o tem. Raper Koza, Myszka Miki, domniemane narkotyki. Palikot, Leśmian, Heidegger. Grymas (Magda Grąziowska), Leśmianowska fraza nad światem, nad śmietnikiem ulata. Nic, śmierć, zabawa. O czym myśli Gancarczyk Roman, grając w spektaklu Nic Garbaczewskiego Krzysztofa? Zagadka. Huk, stroboskop, jak z płatka. Czerwie w kostiumach – urocze. Się czołgają, przeciągają, scena trochę jak pobocze, co je widać zza szyby jadącego samochodu. Wolniej, szybciej i zakręty. Teatr, wolność, sztuka – rety, rety, artysta uznany, jeszcze nie przeklęty. Miło tak zajrzeć mu do głowy, sporo miejsca, się można nawet położyć. Oczy zamknąć, to nie szkodzi. Leśmiana słuchać szalenie jest przyjemnie. Gnicie myśleć, pustki, próżnie, ontologie składać niecodzienne. Orfeusza zadęcie, Eurydyki śmiech szalony, ogień infernalny w Minecrafcie chyba złożony. Wszystko to mieć przed oczami i wszystko w Nic zamieniać. Wszędzie Nic dostrzegać – niekiedy dobrze jest w tytuł się oblec, na tytule polegać. Cieniem być, czy tam młotem – wszystkim, na co tylko ma się ochotę. Narodowy Stary Teatr pomoże, dobry Boże.

 

*

W kontekście uhonorowania gdańskich Trojanek niezwykle poręczna zdaje się formuła, którą odnaleźć można na stronie internetowej Centrum Spotkania Kultur: „Nagroda Złota Kieszeń za najlepszy kostium…”. Liczba pojedyncza jest jak znalazł, bowiem w pracy Kaczmarka wrażenie robi przede wszystkim ogromna czarna i foliowo błyszcząca szata, w którą ubrano tytułowe Trojanki z Hekabe (Dorota Kolak) na czele.

Jedno wieloczłonowe kobiece ciało, za życia obleczone w worek na zwłoki – wymowne, a na dodatek efektowne choreograficznie.

Tego rodzaju wyraziste chwyty znakomicie pasują do teatru Klaty, który chętnie korzysta z popkulturowych skrótów i nawiązań. Dość spojrzeć na Katarzynę Figurę w roli Heleny. Długi różowy płaszcz, przepasany grubymi, trzymanymi przez zwycięskich Greków powrozami, ręce w kajdankach, a na twarzy kontrastująca z blond włosami maska Hannibala Lectera. Wspomnianych Greków widzą twórcy z podobną subtelnością. Chuligańsko-robotniczy outfit zimowych kurtek dopełniają papierowe maski z wydrukowanymi podobiznami antycznych filozofów.

Problemem Trojanek nie są jednak tyleż efektowne, co grubymi kreskami kreślone nawiązania, ale rozczarowujący finał. Tragedię wypełniają kolejne nieszczęścia, które spadają na mieszkanki pokonanego miasta. Przypomina to bezlitosną egzekucję okrutnej klątwy. Nie da się jej przyjąć stoicko. Odwet wydaje się nieunikniony, co więcej – pożądany. Rodzi się głód… sprawiedliwości? A może jedynie zemsty, a więc głód przemocy, której nieustannie nam się odmawia, którą musimy transformować, ukrywać i modyfikować, wypychać na peryferia (o czym wymownie w Polityce wrogości pisze Achille Mbembe). Ambiwalencja tego wątku wydaje się w Trojankach szczególnie ciekawa. Przemoc jest nam niedostępna, ale nas pociąga. Nie tyle więc chcemy ukarać Greków, co dać sobie prawo do przejęcia używanych przez nich narzędzi, które Eurypides, a za nim Klata, podsuwają nam przed oczy. Tężejącą wściekłość i grozę znakomicie podkreśla gitarowa muzyka Michała „Nihila” Kuźniaka, którą na żywo wykonuje Kasandra (Małgorzata Gorol) w białej, tiulowo-pierzastej sukience. To na nią spada ciężar kulminacji i eksplozji, którą Klata zaplanował jako dłużący się kiepski taniec do bitu techno. Słabość tej sceny uwydatnia sam początek spektaklu, w którym zniszczenie Troi pokazano rozwaleniem zamku z piasku – niewielkiego, wzniesionego gdzieś z boku sceny. Subtelność i niewinność gestu rodem z dziecięcej zabawy miała w sobie coś wstrząsającego. Dlatego końcowy występ Kasandry nie był dzikim tańcem na gruzach świata, lecz wzywaniem pomocy. Jej nadejścia wyglądałem w przestrzeni scenograficznej – w geście adekwatnym do początkowej zagłady Troi. Niestety, ratunek nie nadchodził, a Kasandra tańczyła dalej.

 

*

Nazwa lubelskiego festiwalu wzięła się od budynku, którego surowa i niedokończona bryła wznosiła się przez czterdzieści lat w miejscu, w którym dziś stoi Centrum Spotkania Kultur. Legendarny przez swe niedokończenie „Teatr w budowie” udało się wreszcie zbudować. Niestety, zdaje się, że ciążąca na nim klątwa przeniosła się na festiwal. Oby i ją udało się przezwyciężyć. Miejmy nadzieję, że organizatorzy nie będą na to potrzebowali czterech dekad.

 

IV Festiwal Scenografii i Kostiumów „Scena w Budowie”
Lublin, styczeń – październik 2020

 

teatrolog i krytyk teatralny. Publikował w „Teatrze”, „Ruchu Literackim”, „Gazecie Magnetofonowej”, „dwutygodniku” i „Akcencie”, stały współpracownik portalu „teatralny.pl”. Zajmuje się muzyką alternatywną.