1/2021
Jacek Kopciński

Drżące zmarszczki

Złote Lwy na XLV Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych zdobył Mariusz Wilczyński za film… animowany. Sam fakt, że Zabij to i wyjedź z tego miasta znalazł się w konkursie głównym, świadczy o ważnej zmianie w podejściu krytyków, producentów i samych artystów do sztuki filmowej.

Czy w teatrze jesteśmy na nią gotowi? Weźmy teatr lalek, który od wielu już sezonów podlega ciekawej transformacji w nowy, wielogatunkowy rodzaj sztuki. Jak na razie pytanie o najlepszy spektakl lalkowy musieliśmy w naszej dorocznej ankiecie „Teatru” zadać specjalistom, ponieważ krytycy teatralni otwarcie deklarują swoje braki w tej, nomen omen, materii. Dopiero wtedy na dobre zainteresują się animantami, gdy w postaci analogowej lub cyfrowej zjawią się one obok żywych aktorów na scenach dramatycznych. Myślę, że zdarzy się to już niedługo, bo twórczość kilkorga reżyserów lalkowych, a także pracujących z nimi dramaturgów, z roku na rok staje się coraz ciekawsza.

Znakomicie też sprawdza się w czasach pandemii. Przykładem Kroniki zarazy z Leną Frankiewicz w roli głównej, o których w tym numerze pisze Szymon Kazimierczak. Zrealizowane na podstawie scenariusza Magdy Hueckel i Tomasza Śliwińskiego, Kroniki łączą w sobie estetykę lalkowej animacji, filmu i teatru telewizyjnego. Tak szczęśliwie, że z całej internetowej twórczości artystów uwięzionych we własnych domach cykl ten zaliczam do najbardziej udanych.

Może dziewięć odcinków Kronik to początek jakiegoś większego przedsięwzięcia? Mariusz Wilczyński zaczynał od „Księgoklipów”, które w latach dziewięćdziesiątych przez pięć lat pojawiały się na antenie TVP Kultura w programie Goniec kulturalny. To właśnie wtedy ten artysta plastyk i performer na własną rękę zaczął zgłębiać tajniki animacji. W swoich późniejszych filmach Wilczyński osiągnął taki poziom artystyczny, że w 2007 roku doczekał się retrospektywy w nowojorskim Museum of Modern Art i stał się wykładowcą animacji na renomowanych uczelniach. Ze wzruszeniem oglądałem jego Zabij to i wyjedź z tego miasta, telewizyjne „Księgoklipy” powstawały przecież do tekstów, które sam wybierałem. Tak się bowiem złożyło, że ja także pracowałem w Gońcu i co tydzień prezentowałem w tym popularnym programie premierowe powieści i tomy poezji. Jedna książka zawsze trafiała w ręce Mariusza, który przygotowywał kilkuminutowy film z piękną muzyką i głośno odczytywanym wierszem lub fragmentem prozy. To właśnie w „Księgoklipach” po raz pierwszy uruchomił tę swoją delikatnie pulsującą kreskę, za którą po latach dostał Złote Lwy.

Film Wilczyńskiego to bardzo osobista wypowiedź artysty, który żegna się z nieżyjącymi rodzicami, a także swoim największym przyjacielem i mentorem Tadeuszem Nalepą, zmarłym na raka. W niebanalnej rozmowie z Kamilą Kołacz (dostępnej w sieci) artysta otwarcie mówi o swoim poczuciu winy wobec matki i ojca, którym już jako dorosły mężczyzna nie poświecił wystarczająco dużo uwagi. Realizowany przez szesnaście lat film pozwolił mu przywrócić stracony czas i naprawić dawne zaniedbania. Nie tylko symbolicznie. Reżyser wspomina listy i telefony od widzów, którzy, poruszeni jego animacją, otworzyli się na swoich starych rodziców.

Wstrząsający obraz starości Wilczyński rysuje z największą delikatnością. W jego filmie twarze staruszków są wychudłe, zniekształcone, bezzębne, ale piękne w nieruchomym spojrzeniu oczu, które otacza gęsta sieć dyskretnie animowanych zmarszczek. Ptasie szczęki bohaterów filmu, krzywy palec u nogi, kropla śliny ściekająca z martwych warg oswajają z nieodwracalnym. Z kolei powolny montaż na poły surrealnych obrazów uczy nas cierpliwości wobec ludzi, którzy mówią za cicho, niedosłyszą, zapominają, reagują zbyt nerwowo, ale wciąż bardzo potrzebują kontaktu. Wilczyński narysował siebie i posadził obok umierającej mamy, która powtarza po nim każde zdanie, by pobudzić ich zamierającą rozmowę. Gdy po śmierci staruszki w jej pokoju zjawia się niema ryba, zaczynamy rozumieć, czym dla matki były spotkania z synem.

Reżyser naprawia własne zaniedbania, dobrze wiedząc, że nie jest w nich odosobniony. „W wielkich miastach na świecie młodzi ludzie wyparli starych” – mówi w cytowanym wywiadzie. „W Japonii starych ludzi spotkasz tylko w małych miejscowościach typu Międzyzdroje”. Zabij to i wyjedź z tego miasta to protest przeciwko marginalizacji naszych rodziców, a zarazem próba zbudowania z nimi takich relacji, które ludziom młodym pozwolą na osobne życie bez wyrzutów sumienia. Temat filmu wzmacnia niezwykła obsada. Animowane postacie mówią głosem wybitnych aktorów, wśród których są osoby nieżyjące lub bardzo już stare: Irena Kwiatkowska, Barbara Krafftówna, Gustaw Holoubek, Krzysztof Kowalewski, także Andrzej Wajda. Wilczyński zaprosił ich do udziału w swojej produkcji ze względu nie tylko na talent, osobowość, zajmowaną pozycję, ale także właśnie na wiek, który stanowi dla niego osobną wartość. Najpiękniejszy monolog o przyjaźni wypowiada w filmie Holoubek, którego głosem mówi obecny na ekranie reżyser.

Pisząc w tym numerze „Teatru” o covidowej twórczości Leny Frankiewicz, Szymon Kazimierczak przypomina także jej dokumentalny film Aktorzy/Seniorzy, który reżyserka wypełniła niezwykle szczerymi wypowiedziami sześciorga niemłodych już aktorów. Przypadkowa koincydencja? Raczej wspólna wrażliwość.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.