2/2021

Incognito

Słuchowisko 20_40_60_80 w reżyserii Waldemara Modestowicza odsłania portret wielokrotny mężczyzny. Przechodzi on w swoim życiu przez kolejne polityczne systemy, kulturowe procesy i osobiste rozterki, by jako osiemdziesięciolatek jeszcze raz przeżyć to na szpitalnym łóżku pod respiratorem w czasie pandemii.

 

Nowe słuchowisko Krzysztofa Bizia do pewnego stopnia przypomina Witkacowski portret wielokrotny. Na sławnym zdjęciu z czasów pierwszej wojny światowej pięciu identycznych Witkacych – odbić lustrzanych – z pokerową twarzą wpatruje się w siebie, a każdy ma prawo udziału w źródłowej osobowości. Witkacy zastosował kubistyczny ogląd siebie z kilku perspektyw naraz, dekonstrukcję przez powielenie. Multiplikacja bohatera w 20_40_60_80 jest może mniej wyrafinowana, ale nie mniej zwariowana. W strukturze światów równoległych otwiera się szczelina i ten sam człowiek w wieku dwudziestu, czterdziestu, sześćdziesięciu i osiemdziesięciu lat wychodzi sobie na spotkanie. Jest ich zatem czterech, nieco zdezorientowanych, niezbyt zgodnych, fizjonomicznie i mentalnie obcych sobie mężczyzn, którzy wspólnie poddają się losowej (nieprzewidywalnej w swym przebiegu) podróży w przeszłość, do miejsc i momentów ważnych dla swej egzystencji. Wędrują incognito, przez nikogo nierozpoznani i wystrzegając się kontaktów z napotkanymi ludźmi. Mogą więc spojrzeć w twarz ojcu, którego nigdy nie widzieli, ponieważ zginął na wojnie, ale nie mogą do niego przemówić. Rozpoznają w kobiecie na ulicy chód matki, ale nie wolno im zawołać do niej i sprawić, by się odwróciła. Z reguły nie spożywają też potraw i napojów z odwiedzanej rzeczywistości, być może dlatego, że czekałby ich los Persefony po uszczknięciu pestek granatu.

Rozpędzony wehikuł czasu otwiera przed Piotrem Maurycym Goliszewskim, w czterech osobach, kalejdoskop różnych miejsc i epok, każda zaś niesie odrębny klimat polityczny i obyczajowy, zapachy, smaki i odgłosy. Tę warstwę dramatu najudatniej wykorzystali i rozbudowali twórcy. Słuchowisko, podzielone na pięć sekwencji, płynie potokiem dźwięków, niepowtarzalnej fonosfery, jaką współtworzyły popularne w danej chwili piosenki, typy instrumentacji, nawet specyficzne tony ulicznego szumu. Potańcówka w Pińsku latem 1939 roku, jam session i aksamitny głos Elvisa w łódzkiej kamienicy w 1960, chórki Abby dudniące po poznańskim osiedlu, podminowane polskim punkiem w 1980, Czerwone korale Brathanków w 2000, i wreszcie: przeciągłe sygnały karetek w pustej Warszawie w 2020 roku. Podróżnicy wkraczają w ten foniczny krajobraz z różną wiedzą, przypominają sobie z rozrzewnieniem lub konstatują ze zdziwieniem istnienie szczegółów takich, jak chustki na głowie miejskich elegantek, kartki na cukier, gesty nieposłuszeństwa obywatelskiego w czasach PRL, kaszanka z cebulką jako rodzima odmiana fast foodu, telefon komórkowy („Bez kabla? Chyba aparat fotograficzny. Płaski jakiś. Szpiegowski!”). Po ulicach kroczą szarzy ludzie, między nimi donosiciele i koniunkturaliści, obok urodzeni pionierzy, którzy wraz z upadkiem komuny zabiorą się za nowe formy działalności. Piotr Maurycy miota się między karierą perkusisty i inżyniera sanitarnego, między pracą w Warszawie i w krajach arabskich, między mieszkaniem w bloku a odrestaurowaną willą w Karkonoszach, między życiem z Magdą i bez Magdy. Zza obrazu materialnej i obyczajowej realności wyłania się drugi zasadniczy temat tej podróży w czasie: tożsamość głównego bohatera.

Cztery wcielenia Piotra Maurycego spotykają się, by zintegrować własny obraz i pojąć, co przydarzyło się im/jemu w ciągu długiego życia. Doświadczenie osobiste i prawa psychicznego rozwoju sprawiają jednak, że dwudziestolatek z trudem rozpoznaje siebie w starszym towarzyszu, nie wspominając o pozostałych nobliwych swych wcieleniach. Starsi, którzy wiedzą już, co nastąpi, obciążeni odpowiedzialnością za zapadłe decyzje, tym bardziej tęsknią za ponownym intensywnym przeżyciem chwili utraconej, młodsi mają wprawdzie dostęp do żywych i silnych emocji – ale dręczą ich rozterki o przyszłość, chroniczna niepewność, jak postąpić i co przyniesie los. Nie da się nauczyć życia, nie doświadczając go bezpośrednio, ani objaśnić jego pokrętnych ścieżek i wypadków ex post, jeśli edukowany znajduje się jeszcze w stadium ante rem. Doznaniem Piotra Maurycego jest więc nietożsamość, w każdej dekadzie swego życia jest kimś odrębnym i obcym samemu sobie, jak czterej różni mężczyźni, z których każdy pamięta i rozumie coś innego.

Tekst Bizia tak jest skonstruowany, że te dylematy filozoficzne przyjmują w nim raczej formę lekką, umowną, szkicową, na granicy karykatury i zabawy. Pastiszowy ton wzmacnia przejściowy motyw muzyczny, oddzielający poszczególne epizody podróży: wibrujące niepokojące crescendo niczym z filmowego dreszczowca. Cztery postacie są stypizowanymi nosicielami cech pokoleniowych: młody – zawsze głodny i naiwny, czterdziestolatek – chronicznie zdezorientowany (a w swoim epizodzie, w latach osiemdziesiątych, kompletnie pijany), sześćdziesięciolatek – sceptyczny, momentami cyniczny, osiemdziesięciolatek – łagodny, wyrozumiały, a nawet skłonny do egzaltacji. Everyman w czterech stadiach żywota opowiada czasem banały i kręci się wokół błahych powiedzonek, biega z dołu do góry po schodach mieszkań, przystaje na dachach, pointuje każdą sekwencję ustawieniem się do fotografii, która uśmierca i zarazem unieśmiertelnia czas. Przysłuchujemy się temu z sympatią i zaciekawieniem – chyba najbardziej zjednani konwersacyjną swobodą czterech odtwórców. Bo Piotr Maurycy Goliszewski zadomowił się w fizycznych właściwościach czterech różnych głosów: Jakuba Kordasa, Piotra Grabowskiego, Leona Charewicza i Olgierda Łukaszewicza.

W twórczości radiowej Bizia najbliżej temu słuchowisku do 0_2_0 z 2018 roku. Nie tylko ze względu na numerologiczne tytuły, ale i próbę wykorzystania poetyckiego potencjału przestrzeni i słowa w teatrze radiowym do projekcji światów nieprawdopodobnych, alternatywnych, na skrzyżowaniu różnych perspektyw chronologicznych oraz obiektywnego i subiektywnego nurtu percepcji. Najnowsze słuchowisko okazuje się przy okazji również odpowiedzią na czas epidemii. Pandemia urasta do historycznej rangi przełomowych cezur, podobnych do tych, jakie wyznaczały w poprzednich epokach nazwiska przywódców i przewrotów politycznych. Piotr Maurycy przetrwał Hitlera, Stalina, Gierka, upadek komuny i dożył światowej epidemii. Epizod z 2020 roku (bohater jest pacjentem szpitala w Warszawie) zdominowało poczucie dziwności: puste ulice, zamknięte restauracje, rozpędzone karetki pogotowia, komunikaty o sterylności oraz personel medyczny przypominający astronautów kroczących po obcej planecie. Paradoksalnie to nie przeszłe dekady z ich unikalnym kolorytem i utraconą materialnością wywołują największy efekt obcości, lecz najbliższa nam teraźniejszość.

Finał słuchowiska po części niesie wyjaśnienie, co uruchomiło mechanizm podróży w czasie. Osiemdziesięcioletni pacjent z koronawirusem, opleciony respiratorem, walczy o życie i przeżywa je na nowo w agonalnej wizji, przeciętej jednostajnym sygnałem kardiogramu. Piotr Maurycy Goliszewski, w czterech osobach, które uchwyciły się mocno pod ręce, przechadza się nadal po zaświatach, tym razem już całkiem i nieodwołalnie incognito.

 

 

Teatr Polskiego Radia

20_40_60_80 Krzysztofa Bizia

reżyseria Waldemar Modestowicz

realizacja akustyczna Maciej Kubera

opracowanie muzyczne Renata Baszun

premiera 28 listopada 2020

 

historyk teatru, pracuje w Katedrze Teatru i Dramatu Wydziału Polonistyki UJ, ostatnio wydała (wraz z Barbarą Maresz) Archiwum teatru XIX wieku. Ludzie, dokumenty, historie (2019).