Bliscy są zakładnikami mojej pracy
„W ciąży pracowałam właściwie bez przerwy. Miałam dużo mniej siły niż zwykle, mimo to często spędzałam w teatrze kilkanaście godzin dziennie” – opowiada Katarzyna Szyngiera. „Przez myśl by mi nie przeszło, żeby teraz zajść w ciążę. Cieszę się, że urodziłam dziewięć lat temu” – dodaje Katarzyna Minkowska. Kolejna rozmowa w naszym cyklu o łączeniu pracy artystycznej z pracą opiekuńczą.
MAGDALENA OŻAROWSKA: Poprosiłam popularny model językowy o przejrzenie wszystkich dostępnych źródeł internetowych i przytoczenie rozmów, artykułów, w których opowiadacie o macierzyństwie, dzieciach, łączeniu pracy twórczej z opiekuńczą. Model językowy orzekł jednogłośnie: „Nie znalazłem takich materiałów”. Czy ChatGPT się pomylił, czy to jednak cały czas temat, o którym mało się mówi? A może nikt Was wcześniej o to nie zapytał?
KATARZYNA SZYNGIERA: Mnie nikt nie zapytał. Staram się nie opowiadać publicznie o życiu osobistym, w związku z tym sama z siebie raczej o tym nie wspominam. Choć teraz, jak zaczęłam o tym myśleć i mówić, przypomniała mi się jedna sytuacja, w której opowiedziałam o trudnościach łączenia macierzyństwa oraz pracy w teatrze i ten wątek został usunięty z wywiadu. Kiedyś miałam pomysł, żeby zrobić spektakl o byciu rodzicem, nie tylko rodzicem w teatrze, ale po prostu rodzicem – jednak nie znalazłam zainteresowanego tym tematem dyrektora.
KATARZYNA MINKOWSKA: Mam podobnie. Zastanawiałam się, czy w ogóle zgodzić się na ten wywiad. Postanowiłam, że nie będę opowiadać publicznie o życiu prywatnym i emocjach, które są z nim związane. Mimo to czasami moja córka Zuzka pojawia się w wywiadach: „Moja córka kiedyś powiedziała…” i cytat z tego, co powiedziała. W takiej formule występuje w różnych tekstach. Jest obecna, ale nie opisuję doświadczenia macierzyństwa.
MO: Dlaczego zatem zgodziłyście się na tę rozmowę? Czy ostatnio coś zmieniło się w Waszym życiu lub karierze, że macie otwartość, by o tym mówić?
KM: Egzaminy na reżyserię zdawałam w trzynastym tygodniu ciąży. Byłam przerażona, ale też bardzo chciałam rozwijać się zawodowo. Jak się dostałam, to zaczęłam kompulsywnie szukać wzmianek o reżyserkach, które mają dzieci. Pamiętam, jak zadawałam wyszukiwarce pytania: Czy reżyserka x ma dziecko? Ile ono ma lat? Kiedy je urodziła? Czy była uznaną reżyserką, jak je urodziła? Zastanawiałam się, czy da się przeżyć studia z dziećmi. Miałam wtedy 23 lata. Zgodziłam się na ten wywiad, bo takie świadectwa są ważne. Może komuś pomogą, tak jak mnie kiedyś pomogły. Da się prowadzić rozbuchane życie zawodowe, jakie zresztą obydwie prowadzimy, i jednocześnie cieszyć się z bycia rodzicem.
KATARZYNA MINKOWSKA: Egzaminy na reżyserię zdawałam w trzynastym tygodniu ciąży. Jak się dostałam, to zaczęłam kompulsywnie szukać wzmianek o reżyserkach, które mają dzieci. Zadawałam wyszukiwarce pytania: Czy reżyserka x ma dziecko? Ile ono ma lat? Kiedy je urodziła? Czy była uznaną reżyserką, jak je urodziła?
KS: Nie lubię z własnej inicjatywy narzekać w wywiadach, a niestety w tej kwestii trzeba ponarzekać na system, który nie pomaga. To super ważne doświadczenie, które wpływa na moją karierę zawodową, na moją kondycję i podejrzewam, że innych matek czy ojców w teatrze także.
MO: Cofnęłabym się do czasów studiowania na Akademii Teatralnej. Jak sobie radziłaś jako studentka i opiekunka małego człowieka? Jak zareagowała uczelnia? Dostałaś jakieś wsparcie?
KM: Zaczęłam studia przed wszystkimi ważnymi przemianami naszej uczelni. Dokładnie rok później powstały ruchy aktywistyczne, doszło do zmian kadrowych i tak dalej. Kadra była wtedy dość zaawansowana wiekowo i składała się prawie wyłącznie z mężczyzn. Nie chciałam nikomu mówić, że jestem w ciąży. Powiedziałam jedynie moim kolegom z roku, wiedział także mój kolega z roku drugiego, który znalazł w statucie zapis, że mam obowiązek poinformować o tym dziekana. Spotkałam się więc z ówczesnym dziekanem Maciejem Wojtyszką. Byłam bardzo zdenerwowana, bo wiedziałam, że na pierwszym roku nie mogę wziąć urlopu dziekańskiego. Dziekan okazał mi wsparcie, ale poprosił, żebyśmy zachowali to między sobą. Powiedział, że nie mam obowiązku informowania o tym żadnego wykładowcy. Do samego końca utrzymywaliśmy to w tajemnicy, bo długo po mnie nie było nic widać, przez co nie musiałam się z niczego tłumaczyć. Jednemu profesorowi, Janowi Buchwaldowi, musiałam powiedzieć, bo zaproponował, żebym zagrała dziecko we własnej ćwiartce. Powiedziałam mu, że to może być problem – dziecko z brzuchem to bardzo złe pole do interpretacji. Kiedy się dowiedział o ciąży, otoczył mnie opieką. Raz nawet, wiedząc, że po zajęciach mam wizytę u lekarza, zawiózł mnie tam samochodem, mimo że to było dość daleko.
Urodziłam w czasie roku akademickiego miesiąc przed planowym terminem. Zuzka była wcześniakiem, przez co ja też byłam dłużej hospitalizowana. Spędziłam dwa miesiące w szpitalu i na kwarantannie. Tak naprawdę mieli prawo mnie wyrzucić, ale udzielili mi specjalnego urlopu dziekańskiego. Zaliczyłam jeden rok w dwa lata. Mogłam ułożyć taki harmonogram, w którym spędzałam dużo czasu z Zuzką w domu, a jednocześnie na spokojnie zaliczałam wszystkie egzaminy. Mam dużą wdzięczność dla pana Macieja, że tak się zachował. Nie było to oczywiste w tamtym czasie i w tamtym układzie osobowym Akademii. Moi przyjaciele z roku też byli wyjątkowo wspierający.
MO: Kasiu, zostałaś niedawno pełnomocniczką dziekana kierunku reżyseria. Załóżmy, że studentka Akademii Teatralnej zachodzi w ciążę. Czy może ubiegać się o wsparcie finansowe albo preferencyjne warunki zaliczenia? Czy macie przewidziany taki scenariusz?
KS: Na uczelni, gdzie jest tak kameralne grono osób studiujących, jak w Akademii Teatralnej, każda sytuacja jest rozpatrywana indywidualnie. Regulamin studiów precyzuje tylko podstawowe kwestie: studentka w ciąży nie może zostać wyrzucona, program studiów musi zostać dostosowany przez władze wydziału tak, aby uczestniczenie w zajęciach nie wpłynęło negatywnie na zdrowie kobiety w ciąży, a po urodzeniu dziecka, oprócz urlopu dziekańskiego, studentka może wziąć dodatkowy rok urlopu macierzyńskiego.
MO: Wciąż słyszy się wiele okrutnych historii o traktowaniu młodych kobiet na rynku pracy. Skoro młoda, to pewnie popracuje chwilę i zajdzie w ciążę, stąd wiele niestosownych i niezgodnych zresztą z Kodeksem pracy pytań o stan cywilny czy plany prokreacyjne. Jakimi pracodawcami są dyrektorzy? Czy bliżej im do Januszów biznesu, którzy każą robić testy ciążowe przed złożeniem oferty, czy raczej bogatych korporacji, które dbają o dobrostan pracowników i tworzą pokoje dla karmiących matek?

KS: Ani pierwszy, ani drugi model nie odpowiada mojemu doświadczeniu. Nikt nigdy nie robił problemu z tego, że jestem w ciąży czy mam małe dziecko, ale nie mogłam i nie mogę liczyć na żadne dodatkowe wsparcie. Przez to, że nie mamy urlopu macierzyńskiego i żadnych dodatkowych świadczeń, pracowałam właściwie bez przerwy. Praca reżyserki – przez specyficzne godziny i rytm – jest trudna także fizycznie. W ciąży miałam dużo mniej siły niż zazwyczaj, a mimo to musiałam prowadzić cały proces powstawania spektaklu, często spędzając w teatrze kilkanaście godzin.
Kiedy urodziłam córkę, pracowałam z nią w nosidle. Nikomu to nie przeszkadzało, ale dla mnie było to trudne: równocześnie prowadzić próby i zaspokoić jej potrzeby – snu, jedzenia, zmiany pieluchy. Jakoś sobie radziłam. Karmiłam ją piersią podczas prób. Jak była większa, to rozkładałam koc na scenie i tam się bawiła. Czasami aktorki lub aktorzy, którzy nie byli bezpośrednio zaangażowani w próbę, zajmowali się nią. Albo ktoś inny z ekipy wspierał mnie w opiece.
Jak się robi spektakl poza miejscem zamieszkania, to trzeba zabrać ze sobą tatę dziecka lub babcię czy nianię. Nie może być przecież tak, że dziecko będzie cały czas na próbach. Za każdym razem walczę o to, żeby dostać mieszkanie, w którym zmieści się dodatkowa osoba. Raz teatr dał mi dodatkowe pomieszczenie dla opiekunki. Niestety zazwyczaj jestem zakwaterowana w mieszkaniach z grzybem, nieremontowanych od lat siedemdziesiątych, w których muszą zmieścić się dwie osoby dorosłe i dziecko. Po wieczornej próbie, która kończy się o 22:00, muszę przygotować coś na rano albo chociaż zebrać myśli. Warunki lokalowe są takie, że właściwie nie da się wyspać.
W pewnym momencie zorientowałam się, że jestem kompletnie wykończona, bo albo pracuję, albo zajmuję się dzieckiem, albo próbuję jakoś zaplanować ten niemożliwy do zorganizowania proces wejścia w nowy projekt. Na myśl o kolejnym wyjeździe na dwa miesiące do obcego miasta ze strachu sztywniało mi całe ciało. Miałam kilka takich momentów, że myślałam, że zrezygnuję z tego zawodu.
KATARZYNA SZYNGIERA: W pewnym momencie zorientowałam się, że jestem kompletnie wykończona, bo albo pracuję, albo zajmuję się dzieckiem, albo próbuję jakoś zaplanować proces wejścia w nowy projekt. Na myśl o kolejnym wyjeździe na dwa miesiące do obcego miasta ze strachu sztywniało mi całe ciało.
KM: Marzenie o etacie. Też to mam co jakiś czas, kiedy mój organizm odmawia posłuszeństwa.
KS: Byłam o krok od podjęcia decyzji, aby dać sobie już spokój. Inna praca z normalnymi godzinami i wynagrodzeniem, w której możesz wziąć L4 w momencie, kiedy jesteś chora albo twoje dziecko jest chore. Ja przecież nie dostanę wolnego w teatrze podczas choroby, poza tym długo nie miałam ubezpieczenia. Nie mówiąc o tym, że około 1/4 swojego wynagrodzenia oddaję niani, drugie 1/4 wydaję na podróże i jedzenie poza miejscem zamieszkania, a ta połowa, która zostaje, nie jest adekwatna do włożonej w projekt pracy. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że to nie ma sensu. Mogę czytać książki i wymyślać rzeczy dla własnej przyjemności.
KM: Czułam ogromną presję rozpoczęcia szybko pracy zawodowej. Mówiłam sobie: „Nie mam czasu na studiowanie, muszę wziąć odpowiedzialność za moją rodzinę”. Studiowanie i pracowanie jednocześnie też nie wchodziło w grę. Na studiach trzeba wyrabiać asystentury. Miałam asystować u Marcina Wierzchowskiego, który sam jest rodzicem. Nie zgodził się, żebym pracowała za darmo. Zaproponował, żebym przy okazji asystentury zrobiła scenografię do spektaklu, co gwarantowało mi płynność finansową. Marcin to jeden z dobrych duchów spotkanych na drodze. Jestem szczęściarą, bo takich wspierających ludzi było dużo więcej, ale mimo to zdarzały się trudne sytuacje.
Jak robiłam Mój rok relaksu i odpoczynku w Warszawie, gdzie mieszkam i mieszka moje dziecko, straszliwie się rozchorowałam. Zuzka szła na 9.00 do przedszkola, od 10.00 do 14.00 trwała próba, nie miałam czasu na obiad, bo musiałam ją odebrać i zaprowadzić do domu. W domu zostawał z nią tata, ja szłam na próbę i wracałam o 23.00, po czym wstawałam o 8.00. A do tego jeszcze pies… Nie wyzdrowiałam przez dwa miesiące. Idąc na ostatnie próby, myślałam, że zaraz wypluję płuca i wyląduję w szpitalu. Po premierze przez dwadzieścia dni spałam jak zabita. Odprowadzałam Zuzkę do przedszkola, wracałam, siadałam przy stole i zasypiałam na siedząco. Przez system wieczornych prób nie ma cię w domu z dzieckiem, nie możesz położyć go spać, nie możesz przeczytać bajki na dobranoc. Musisz być na próbie, bo bez reżysera przecież próby nie ma.
KATARZYNA MINKOWSKA: Jak robiłam Mój rok relaksu i odpoczynku w Warszawie, straszliwie się rozchorowałam. Zuzka szła na 9.00 do przedszkola, od 10.00 do 14.00 trwała próba, nie miałam czasu na obiad, bo musiałam ją odebrać. W domu zostawał z nią tata, ja szłam na próbę i wracałam o 23.00, po czym wstawałam o 8.00… Nie wyzdrowiałam przez dwa miesiące.
KS: Co innego możesz zrobić? Ewentualnie zostawić aktorów z choreografką, ale to są pojedyncze sytuacje. Możesz spróbować zmienić system pracy i robić jedną dłuższą próbę do 17.00, o ile zespół się zgodzi. 90 procent propozycji, które dostaję, to spektakle wyjazdowe. Każda praca poza Warszawą wymaga ogromnego wysiłku, żeby to zorganizować. Mam teraz zasadę, że spektakl poza miejscem zamieszkania robię raz w roku. Zresztą pracuję dużo mniej niż wcześniej. Bez córki robiłabym dwa/trzy razy więcej projektów.
KM: Mam ten sam system.
MO: W żłobkach i przedszkolach nie sprawdza się obecności. Co się dzieje, jak dziecko uczęszcza do szkoły podstawowej, a Ty masz spektakl wyjazdowy? Rozumiem, że to czas dłuższej rozłąki?
KM: Tak, to trudny czas. Jesteśmy z córką bardzo zżyte. Mój partner ma pracę biurową, po ośmiu godzinach wraca do domu. Ta druga osoba jest wtedy bardzo obciążona, bo tak naprawdę na cztery dni w tygodniu zostaje samotnym rodzicem. Nie pracuję wtedy w soboty, wyjeżdżam we wtorek rano, żeby być z nimi jak najdłużej. Zuzka czasami, jak przyjeżdżam, mówi: „O Boże, jak dobrze, w końcu mogę nic nie robić. Ubierz mnie, proszę”. Stosunkowo późno zabrałam ją do teatru, nie chciałam, żeby myślała, że zabieram ją do pracy. Pokazałam jej teatr, kiedy powiedziała: „Mama, teatr tak mi ciebie zabiera”. „To się zabierz ze mną” – zasugerowałam. Zaczęła chodzić na próby, które zresztą bardzo lubi. Co innego na uczelni – tam była zapoznana z paniami z portierni, wyjadała im naleśniki albo siedziała w dziekanacie. Teraz kocha teatr. Zaraz zaczynam próby w Olsztynie, a ona już pyta, kiedy będzie mogła przyjechać, czy jest tam coś fajnego do zobaczenia. Między próbami idziemy na salę zabaw czy zjeść coś fajnego. W szkole nie ma problemu, bo się bardzo dobrze uczy i zawsze jest z materiałem do przodu. Mówimy na nią Harpagan. Nie choruje, zawsze jest obecna na 200 procent. Kocha sport, być wszędzie, spotykać się z ludźmi. Miała taki moment, że przez kilka miesięcy źle sobie radziła w grupie rówieśniczej. To była dla mnie duża trudność emocjonalna, czułam, że czegoś nie dowożę. Zastanawiałam się, czy to dlatego, że mnie nie ma, a ona potrzebuje mieć dwójkę rodziców na miejscu.
MO: Jak traktuje się w teatrze dzieci, które nie są widzami? Jak są one postrzegane przez innych współpracowników czy osoby dyrektorskie? Nie pytam jedynie o Wasze dzieci, ale też dzieci aktorów, aktorek, zespołu administracyjnego, technicznego.
KS: Pracownicy teatru reagują różnie. Niektórzy bardzo pozytywnie, inni z kolei dają do zrozumienia, że dziecko im przeszkadza. Jako że nie miałam innego wyjścia, to nie zajmowałam się reakcjami. Mnie dzieci absolutnie nie przeszkadzają.
KM: Często pracuję z Pauliną Góral, która ma dwie dziewczynki. Świeżo po porodzie przyszła pracować jako reżyserka świateł i zabrała do teatru całą rodzinę. Mnie to w ogóle nie przeszkadza, bardziej zastanawiam się nad komfortem osoby, która jest rodzicem. Czy mogę jej jakoś pomóc, żeby się nie stresowała i nie była na krawędzi? Podziwiam osoby, które potrafią pracować z dziećmi u boku, ja nie mogę się w takiej sytuacji na niczym skupić – ani na tworzeniu, ani na opiece. W pracy mam hiperfokus na siedem godzin i potrafię zapominać o jedzeniu, piciu. Gdy Zuzka jest na próbie, jestem zestresowana bardziej niż ktokolwiek inny na sali. Podczas prób do Człowiek jaki jest, każdy widzi mieliśmy na sali trójkę dzieci. Było fajnie, ale też dzieciaki wspaniale zajęły się sobą nawzajem. Teraz są bardzo zgraną ekipą.
KS: Cała wyjściowa trudność tej sytuacji wynika z problemów systemowych, o których była mowa w pierwszym opublikowanym w „Teatrze” wywiadzie o macierzyństwie. I oczywiście to jest szerszy temat, który nie dotyczy tylko matek, ojców, rodziców, tylko w ogóle artystek i artystów oraz osób pracujących w teatrze. Gdybyśmy mieli chociaż te podstawowe świadczenia – ubezpieczenie, urlop macierzyński, żeby po porodzie zrobić rok przerwy i dojść do siebie, byłoby znacznie łatwiej zorganizować swoje życie zawodowe.
MO: Zakładam, że zawsze pracujecie na umowach o dzieło. Alina Czyżewska powiedziała, że rozwiązanie jest proste – wystarczy podpisywać umowę o pracę na czas określony, np. na trzy miesiące prób. Można wtedy skorzystać z L4 czy innych udogodnień. Czy to by poprawiło Waszą sytuację?
KM: Nie wiem, czy to by poprawiło sytuację. Na pewno pomogłoby, gdyby teatry były lepiej dofinansowane. Teatry z trudem utrzymują te etaty, które już mają.
KS: Plus budżet spektaklu jest określony. Jeżeli byśmy były zatrudniane na umowę o pracę, to koszty naszej pracy wzrosłyby gigantycznie, czyli realnie dostawałybyśmy pewnie maksymalnie dwie trzecie tego, co teraz, bo resztę pochłonęłyby podatki. Nawet teraz, kiedy dzielę swoje ciężko wynegocjowane honoraria na liczbę dni i godzin pracy, to okazuje się, że zazwyczaj więcej zarobiłabym na kasie w markecie.

KM: Przyznam, że przez myśl by mi nie przeszło, żeby teraz zajść w ciążę. Cieszę się, że urodziłam dziewięć lat temu. Zżerałby mnie stres. Co, jeśli dziecku coś by się stało albo zachorowałoby i trafiłoby do szpitala, co przecież nie zdarza się tak rzadko? Trzeba przewidzieć, że będzie się miało pracę w przyszłości, że nie stanie się nagle osobą bezrobotną, co może się wydarzyć z sezonu na sezon. Znamy postać z polskiego teatru, która straciła pracę i mieszkanie. System tak działa, że z dnia na dzień nie masz nic. Powinie ci się noga, zrobisz zły spektakl, zdejmą go po trzech setach, wieść się rozniesie i nikt nie będzie cię chciał zatrudnić, „bo masz gorszy czas”. Różne rzeczy słyszałam i widziałam. Nie są z nami podpisywane umowy przedwstępne, przez co teatr może anulować współpracę w ostatniej chwili. Sytuacja z dzisiaj – Teatrowi 21 odwołano produkcję, bo zmieniła się dyrekcja. A dyrekcje zmieniają się cały czas…
KS: Żeby podpisać umowę przed rozpoczęciem prób, trzeba stanąć na głowie. Kończy się to tak, że jadę z dzieckiem, nianią, wanienką, nocnikiem, wózkiem, podgrzewaczem do mleka, generalnie połową mieszkania spakowaną do samochodu, nie mając podpisanej umowy. Przez kolejny miesiąc negocjujemy zapisy, a potem pukam codziennie do sekretariatu i błagam, by to w końcu dopiąć, ale teatr nie ma czasu: prawnik wyjechał, pani sekretarka jest na urlopie, nie ma komu podpisać.
KATARZYNA SZYNGIERA: Żeby podpisać umowę przed rozpoczęciem prób, trzeba stanąć na głowie. Kończy się to tak, że jadę z dzieckiem, nianią, wanienką, nocnikiem, wózkiem, podgrzewaczem do mleka, generalnie połową mieszkania spakowaną do samochodu, nie mając podpisanej umowy.
KM: Umowy są tak skonstruowane, że są przemocowe wobec twórców. Jestem w trakcie podpisywania umowy z teatrem w Olsztynie i to moja pierwsza symetryczna umowa, która obciąża i zabezpiecza tak samo mnie, jak i teatr. Wzruszyłam się. Nie musiałam nanosić żadnej poprawki. Czasami do dnia premiery spotykasz się z prawnikiem, bo twoje sugestie są wciąż odrzucane. Siedzę czasem wiele godzin, żeby porównać umowę ze wzorem udostępnionym przez Gildię Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych. Polecam zresztą przejrzeć te dokumenty. Dzięki tym wzorom wiem, że umowa, którą dostaję, jest niezgodna z prawem. Ostatnio byłam o krok od zerwania pracy w jednym z teatrów, bo po wielu przeprawach z poprawkami w papierowej umowie – już gotowej do podpisu – po raz kolejny pojawiły się zapisy, których nie było w wersji elektronicznej.
KS: Dopóki umowa nie jest podpisana, nie dostajesz żadnych zaliczek. Zaciągasz więc debet na karcie, żeby zapłacić niani i zatankować, żeby w ogóle dojechać na próby. Liczysz, że podpiszesz w końcu tę umowę. Jednocześnie angażujesz się w proces twórczy, który pochłania wiele energii. Oprócz tego poświęcasz czas na sprawy organizacyjne, które nie do końca należą do twojego zakresu obowiązków, ale jak sobie ich nie zorganizujesz, to ich nie będzie. Nie ma sali, aktorzy cały czas grają coś innego, scena jest wolna na trzy dni przed premierą, mikroporty pojechały na festiwal i nie można z nich skorzystać – wszystkie osoby pracujące w teatrze to znają z doświadczenia.
MO: Czy nie jest tak, że osoba, która walczy o swoje prawa, jest przez pracodawców postrzegana jako osoba problematyczna?
KS: Oczywiście, że tak jest.
KM: Moje ulubione powiedzenie: „Fajna, ale trudna”.
KS: A jednocześnie nie ma rozmowy o moim komforcie pracy. Nie chodzi o wygodny fotel, ale o odpowiednie warunki do przeprowadzenia procesu. Bardzo potrzebuję dyskusji o tym, co moglibyśmy zrobić – nawet mając do dyspozycji tylko te narzędzia, które mamy – żeby zwiększyć komfort pracy. Żeby idee, o których lubimy mówić w teatrze, miały zastosowanie w naszej codzienności. To niesamowite, jak teatr jest otwarty, niesie dużo ciekawych i nowych myśli o rzeczywistości, broni mniejszości i osób poszkodowanych w systemie, a zarazem osoby w nim pracujące nie mogą liczyć na jakiekolwiek wsparcie w kwestiach fundamentalnych.
Przez to, że kultura jest tak niedofinansowana, zresztą zawsze była, argument „nie ma pieniędzy” wychodzi na wierzch w każdej kwestii. Za każdym razem, jak próbuję podjąć rozmowę i zaproponować jakąś zmianę, bez względu na to, jaki to jest teatr, jakie dyrektor ma poglądy polityczne i co deklaruje na zewnątrz, słyszę całą litanię: „ale proszę pani, teatr nie może” albo „słuchaj Kaśka, sama wiesz” i tak dalej.
KM: Dlaczego, jak ktoś składa mi telefonicznie propozycję, nie mówi mi, jaki jest budżet, jakie wynagrodzenie mi proponuje, jaką scenę oferuje? Nikt też nigdy nie zapytał mnie, jakie są moje oczekiwania finansowe.
KS: Mnie też nigdy.
MO: Jak ogarniacie logistykę dnia codziennego?
KM: Mam poczucie, że moje stado dało radę, ale wszyscy są zakładnikami mojej pracy zawodowej. Mam wyrzuty sumienia, że przeze mnie wszyscy muszą stawać na głowie. Mówiąc stado, mam na myśli zarówno całą tkankę rodzinną, która wspiera rozwój i wychowanie Zuzki, jak i moich przyjaciół współrealizatorów, którzy wykazują bardzo duże zrozumienie wobec moich ograniczeń czasowych i często wyręczają mnie w różnych obowiązkach.
KS: Czuję to samo. Życie co najmniej kilku osób jest zdezorganizowane przez moją pracę zawodową.
KM: Sąsiadka przyjdzie na chwilę albo babcie i dziadek przyjadą z innego miasta, a to ciocia pomoże. Tata Zuzki nie może nigdy wyjść wieczorem, jeżeli ja mam próbę. Dzisiaj obudziłam się zestresowana, bo mam spotkanie online o 15.00. Zuzka kończy zajęcia o 14.15, a muszę ją odebrać. Będę musiała ją zwolnić z ostatnich zajęć, żeby zdążyć na 15.00, ale przez spotkanie nie będę w stanie zawieźć ją na tenisa o 17.00. Dzień jak co dzień.
KS: Jak jechałam ostatnio z córką na próby do Gdyni, to zapytała: „Mamo, kiedy wracamy do Warszawy? Ja już tęsknię”. Moja córka najbardziej lubi spędzać czas w domu. Proponuję jej plac zabaw, a ona: „Nie, wolę w domu”. Dla niej atrakcją jest przejrzeć swoją półkę z zabawkami.
KM: Zuzka ma to samo. Potrafi siedzieć na kanapie i przez cztery godziny czytać komiksy.
MO: Zabieracie córki do teatru na spektakle dla dzieci?
KS: Tak. Chociaż moja córka strasznie szybko się nudzi, a jako że swobodnie czuje się w teatrze, to zaczyna po nim chodzić. Niestety, kilkakrotnie zdarzyło mi się usłyszeć bardzo niesympatyczne komentarze ze strony obsługi widowni.
KM: Człowiek jaki jest, każdy widzi powstał na zamówienie Zuzki, która nie przepada za spektaklami dziecięcymi. Jej ukochanym przedstawieniem jest Ronja, córka zbójnika w Powszechnym, bo aktorzy nie traktują tam dziecka jak szczególnego odbiorcy, tylko grają jak dla dorosłych. Bardzo wzruszająca, pięknie wymyślona rzecz. Zuzka zamówiła: „Mój rok relaksu,tylko dla dzieci”. Żeby dużo się działo i była fajna muzyka. I żeby mogła zabrać kolegów z klasy. Tak powstał Człowiek…
MO: A Ty, Kasiu, chciałabyś zrealizować spektakl dla młodego widza?
KS: Tak. Mam nadzieję, że niedługo to się wydarzy.