17 kwietnia 2021
Artysta artyście wilkiem?
Pośród zażenowania, że w Kościele jest pedofilia, a hierarchowie z nią nie walczą i sami praktykują seks; w czasie coraz większej kompromitacji politycznych elit, które już dawno nie są elitami, tylko grupami walczącymi o posady, by upchnąć na lukratywnym stanowisku żonę, kochankę, kuzynów, dzieci – wyszło też w końcu na jaw, że moralny kierunkowskaz pokazujący kierunek, czyli jak powinno być i gdzie iść, czasami zaprzecza sobie. Mowa, oczywiście, o polskim teatrze.
Pewnie od czasu do czasu słyszeliśmy, a nawet o tym rozmawialiśmy (na stronie), że pewien mistrz robi doskonałe spektakle, ale aktorzy na samą myśl o nim uciekają lub trzęsą się, jak dzieci przed klasówką u srogiego profesorka. Czasem dochodziły głosy, że ten lub tamten artysta realizuje w pracy swoje erotyczne ambicje skuteczniej, niż pomysły na przedstawienia. A nawet jeśli spektakle są świetne, to niewarte ceny, jaką płacą jego współpracownicy.
Oglądaliśmy więc Kler, ale myśleliśmy zbyt dosłownie o jednym tylko rodzaju kapłanów i brukanych przez nich świątyniach. Do czasu, gdy okazało się, że kapłan teatralnej alternatywy jest takim samym przemocowcem jak krytykowany w jego środowisku prezes partii. I strach pomyśleć, co by się stało, gdyby ktoś taki stanął na czele rządu. Na szczęście dla większości, na nieszczęście dla swoich aktorek, wolał „rząd dusz”, albo jak mówią złośliwi – pardon – „rząd dup”. Jakie to przyziemne, banalne, smutne.
Jeszcze później okazało się, że takich marzycieli alternatywnych jest więcej. A kolejka (podobno) do odkrycia perwersji całkiem długa i wszyscy czekają na to, jak ukaże się pewna książka, która wszystko opisze. I trwa już licytacja wśród reżyserek i reżyserów, kto się na niechwalebnej liście przemocowości znajdzie. Są już nawet podobno artyści, którzy przygotowują się na takie smutne wyróżnienia. Szykują też argumenty w obronie własnej oraz przeciw tym, którzy nominują ich na ponurą listę mobberek, mobberów, molestatorek i molestatorów. Ci bowiem – tak się mówi – też nieświęci. Przynajmniej niektórzy.
Dlaczego tak się dzieje? – padają naiwne pytania. Ponieważ poza bezwzględnie słuszną próbą ujawnienia karygodnych praktyk, odseparowania świrów i zboków od zespołów teatralnych, od młodzieży artystycznej, która ma prawo w normalnych warunkach przygotowywać się do niełatwej pracy – pojawiają się też obawy, że pod pretekstem walki z przemocowością i molestowaniem będą również załatwiane sprawy karier, stanowisk, awansów, apanaży, a także wymiany pokoleniowe.
Nie wiem, na ile taka obawa jest słuszna, historia udowodniła już wszakże nie raz, że pod pięknymi i godnymi poparcia hasłami podpisują się również osoby, delikatnie mówiąc, niedoskonałe albo mniej utalentowane, w innym kontekście niemające powodów i szans na objęcie stanowiska, które dziś, oby tak nie było, piastuje ktoś utalentowany, ale mający coś za uszami.
Nasza piękna panna „Solidarność” pokazała już, czym się kończą piękne ideały. Jakie kadry tam dziś rządzą. A mamy też przecież inny dwudziestowieczny przykład w postaci tak zwanej III Brygady, w której pod legendę Legionów podłączyło się stado mętnych karierowiczów. O partii, którą nazywano socjalistyczną, nie wspomnę. Towarzysze, pamiętacie?
Pięknie mówi, dać mu wódki, usłyszałbym w moim liceum (nazwa znana redakcji), do którego nie mam ochoty się wybrać od czasu matury, ponieważ musiałbym mówić tam każdemu napotkanemu o sadyzmie, jaki cechował tamtejsze grono pedagogiczne – na szczęście nie całe. Mając więc w pamięci przykłady godne pożałowania – przemocy, molestowania na szczęście nie – myślę, że warto zadbać o to, by wymierzając, nomen omen, prawo i sprawiedliwość, nie zagalopować się w rejony, które kojarzą się dziś jak najgorzej. To znaczy, żeby nie utopić szlachetnego, oddolnego ruchu w personalnych porachunkach, grach kadrowych.
A jak to zrobić? Odpowiem po szekspirowsku: oto jest pytanie. Nie dodam jednak pompatycznie, że chodzi o „być albo nie być” polskiego teatru. Teatr sobie poradzi. Tylko żeby ludzi nie było szkoda.