Blog

13 lutego 2023

(Bez)siła artysty

 

 

Obserwacje nie tylko życia teatralnego, ale też mediów społecznościowych skłoniły mnie do pytania, czy gesty artystów mają dzisiaj moc performatywną, czy mogą zmieniać rzeczywistość, czy są tylko wyrazem bezradności pozbawionego nadziei człowieka. Znamy przypadki, kiedy sztuka budziła społeczny ferment, zachęcała, by się ustosunkować – sprzeciwić się lub okazać wsparcie. A jednak coraz częściej po gestach społeczno-politycznych artystów – solidarności z jakimś narodem, grupą, osobą, czy sprzeciwu wobec agresji i bezprawia – pojawiają się pytania, czy to ma sens, czy takie informacje przebijają się do tych, do których są kierowane. Czy wyjście do ukłonów z ukraińskimi flagami realnie coś zmienia? Pierwsza odpowiedź brzmi: nie, a jednak wiemy, że symboliczne gesty dają siłę, która przekłada się na działanie.

Przeglądając Facebook, natknęłam się na zdjęcie aktorów Teatru Słowackiego. W kadrze podzielonym na mniejsze prostokąty, niczym na ekranie Zooma, aktorzy w kostiumach ze spektaklu Tysiąc nocy i jedna. Szeherezada 1979 opowiadającego o Iranie Chomeiniego trzymają kartki z napisem „#STOP THE EXECUTIONS IN IRAN”. Trudno nie zgodzić się i nie odczuwać potrzeby stanięcia samej z takim hasłem. Zaraz jednak pojawia się wątpliwość, czy ten gest ma realną siłę. Jaki mamy wpływ na polityków w Iranie? Chyba żaden… Ale czy głośne wyrażanie sprzeciwu wobec kary śmierci dla niewinnych ludzi, którzy nie zgadzają się z obecnymi rządami, nie jest obowiązkiem człowieka? Czy zwykli Irańczycy, tak jak Białorusini i Ukraińcy, nie czekają również na takie wsparcie? Najgorsze przecież jest osamotnienie.

Przeciw osamotnieniu powstał także monodram Dariusza Wnuka Znieważeni wyreżyserowany przez Przemysława Bluszcza w Teatrze Ateneum. Opowieść oparta na prozie węgierskiego pisarza Sándora Máraiego dzieje się w Paryżu w latach trzydziestych, kiedy w Niemczech do władzy dochodzi Hitler. Dariusz Wnuk gra wrażliwego pisarza, choć mam wrażenie, że nie tyle gra, co pod tą postacią wypowiada się we własnym imieniu. Monodram, bardzo ascetyczny w formie, staje się osobistym zwierzeniem, żalem za utraconymi wartościami, kapitulacją wobec kłamstwa i zła. Jak przekonuje aktor, humanistę zastąpił dziś fanatyk. Zniszczona została kultura budowana od wieków na wartościach cywilizacji greckiej, rzymskiej i judeochrześcijańskiej. Choć Wnuk mówi o faszyzmie i przedwojennych Niemczech, to jednak chce dotknąć nas dzisiejszych (w pewnym momencie słychać głos Putina). Przekonuje, że zabiliśmy to, co było najważniejsze – sztukę i miłość (w spektaklu ucieleśnieniem miłości jest mieszkające naprzeciw pisarza młode małżeństwo z dzieckiem), daliśmy się porwać „krwiożerczej niecierpliwości” i oszustwu. Nikomu nie przeszkadza przerywanie kompozycji Schuberta przemówieniami dyktatora. Po blisko pięćdziesięciominutowym wywodzie aktor stwierdza stanowczo, lecz bez krzyku (krzyk jest środkiem ekstremistów), że mówienie tego ze sceny niczego nie zmienia, nie ma siły oddziaływania, jest czystą gadaniną. A jednak – mówi. A jednak samym wyjściem na scenę podejmuje próbę nie tylko przekazania komunikatu, ale też wpływania na nas – performuje. A my słuchamy, zastanawiamy się, wreszcie jakoś działamy. Jeśli słowa to siła bezsilnych, to trzeba mówić. Także ze sceny.

Kiedy to notuję, Joanna Szczepkowska pisze na Facebooku: „Andrzej Poczobut. Osiem lat bez żadnej winy. Nieugięty”.