Blog

3 kwietnia 2021

Gładkie słowa zamiast orędzia

 

Już blisko sześćdziesiąt lat trwa tradycja pisania przez wybitne osobistości sceny orędzia na Międzynarodowy Dzień Teatru (World Theatre Day Message). W 1962 roku po raz pierwszy napisał je Jean Cocteau, potem przygotowywali je między innymi Peter Brook, Václav Havel, Dario Fo, Krzysztof Warlikowski. Orędzie zwykle zawiera wyznanie, czym teatr jest dla danego twórcy i wyzwanie – czym być może. W 2018 roku francuska aktorka Isabelle Huppert podkreślała między innymi: „Teatr dla mnie to Inny, dialog, brak nienawiści, przyjaźń między narodami”. Dwa lata temu o teatrze jako podróży, spotkaniu i kontynuacji tradycji pisał Carlos Celdran – kubański dramatopisarz i reżyser. W ubiegłym roku orędzie przygotował Shahid Nadeem – dramatopisarz związany z pakistańską grupą Adźoka. Zespół ten stworzyli młodzi artyści w latach osiemdziesiątych XX wieku, w czasie wojskowej dyktatury. „Rzucili oni wyzwanie reżimowi, tworząc społecznie i politycznie odważny teatr kontestacji”. Nadeem przekonywał, że „teatr wznosi sztukę gry aktorskiej na wyższy poziom duchowy. Teatr może stać się świątynią”. (Swoją drogą ciekawe, ile razy orędzie pisały kobiety. Mam przekonanie graniczące z pewnością – nie udało mi się dotrzeć do wszystkich źródeł – że dysproporcja jest tu olbrzymia. Choć w ostatnich latach mamy przykłady Huppert czy Mirren). Orędzia zwracają uwagę na problemy, z którymi zmaga się twórca, z którymi zderza się sztuka, wskazują na przemiany kulturowe, procesy społeczne, czasem polityczne. Mają też rys utopijny. Są rodzajem odezwy, emocjonalnym apelem o namysł i zmianę, a stawiane w nich cele są często wyidealizowane.

Tegoroczne orędzie po roku zmagania się z pandemią, po lockdownach kultury, przed którymi stawały teatry świata, wzbudzało tym większe oczekiwania. O jego napisanie została poproszona Helen Mirren – brytyjska aktorka znana między innymi z ról królowej Elżbiety I i Elżbiety II, carycy Katarzyny czy Margaret w Zakochanym Berlinie, zdobywczyni wielu nagród, w tym Oscara. Artystka znana i uznana.

I co z naszymi oczekiwaniami? Nie wiem, jak inni, ale ja jestem rozczarowana. Mam nieodparte wrażenie, że Mirren niespecjalnie przejęła się powierzonym zadaniem i niewiele zadała sobie trudu. Orędzie jest krótkie i bardzo powierzchowne, nie dotyka w sposób przemyślany problemów dzisiejszego teatru. A przecież rok 2021 to jeden z najtrudniejszych okresów dla teatru co najmniej ostatnich dekad. Pojawiają się pytania nie tylko gdzie grać, dla kogo, w jakich okolicznościach – może jak japoński teatr Tsuki Akarino Ido Gekijyo, który przygotował trzydzieści pojedynczych, szczelnych kabin, odgrodzonych od siebie drewnianymi panelami, z których widz przez wizjer ogląda przedstawienie (czy to jeszcze teatr?) – ale czy w ogóle da się grać, czy będzie można spotkać się z widzem. Czy będziemy jeszcze uczestniczyć w tradycyjnej wspólnocie teatralnej? To prawda, przenieśliśmy się do Internetu, na naszych oczach ekspresowo rozwija się teatr online – momentami bardzo ciekawy, twórczy i demokratyczny, ale inny. W aktorach i widzach pozostaje niezaspokojona tęsknota za żywym spotkaniem! Trudno nie zgodzić się z Justyną Sobczyk, która w swoim polskim orędziu nawołuje, by w zaistniałych okolicznościach zatroszczyć się o siebie, zająć się życiem, by dostrzec to, co do tej pory było niedostrzegalne, by zdać sobie sprawę, w jakiej kondycji jest świat. Na pandemicznej scenie dać zaś miejsce małym narracjom, definitywnie (o ile to możliwe, ale w orędziu możliwe) zerwać z teatrem przemocowym i wykluczającym.

Helen Mirren ogranicza się do kilku powszechnych stwierdzeń. Przekonuje, że kruchość związana z pracą w teatrze (dostrzega nie tylko aktorów, ale i rzemieślników), niejako wpisana w naturę sztuki – paradoksalnie daje siłę przetrwania w trudnych okolicznościach. Być może tak, ale jak długo? Czy każdemu, każdej? Aktorka stwierdza lapidarnie, że rodzi się nowa komunikacja przestawiona na tory Internetu. Po roku takiego „dialogu” z widzem ludzie teatru dobrze to wiedzą. Że lubimy opowiadać sobie historie, więc teatr przetrwa tak długo, jak długo będzie na Ziemi człowiek – wydaje się truizmem. Że silna potrzeba tworzenia „nie zostanie zaduszona, a w bardzo niedługiej przyszłości zakwitnie od nowa, z nową energią i nowym pojęciem naszego wspólnego świata” – brzmi obiecująco. Ale jaki to będzie wspólny świat, co w ogóle znaczy „wspólny”? Patrzymy na doniesienia medialne, na zmutowany wirus angielski, na jeszcze niebezpieczniejszy wirus w brazylijskim wariancie z Manaus, który zabiera kolejne ofiary liczone dziennie w tysiącach. Mamy przed oczami obraz zaoranej ziemi z masowymi grobami. Potrzebujemy mądrości, empatii, nadziei i solidarności. A sami raczej się okopujemy i odgradzamy. Dotarliśmy niczym wędrowiec, o którym w swej ostatniej książce pisze Olga Tokarczuk, na kraniec świata, tyle że nie wyjrzeliśmy za kulę ziemską, nie zobaczyliśmy cudowności wszechświata, lecz odwróciliśmy się i z ostrością zobaczyliśmy cmentarz.

Szkoda, że w roku tak wielu zmian dla teatru Helen Mirren nie wprowadziła do orędzia kobiecej perspektywy, nie wykorzystała swojego ogromnego doświadczenia scenicznego, filmowego i życiowego, by postawić kilka ważnych pytań, aby opisać „dziś” teatru i zaryzykować jego wizję przyszłości. Szkoda, ale jej gładkie słowa nie pozostają dla czytelnika odważnym wyznaniem i wyzwaniem.