Blog

23 marca 2021

Krytyka jako donos

 

Nie mam w zwyczaju komentować recenzji innych krytyków. Owszem, czasem żałuję, że nie spieramy się ze sobą o sens opisywanych przedstawień, ale taka już jest uroda krytyki teatralnej – rozmowa z artystami pozostaje w niej najważniejsza. Jeśli więc łamię przyjętą zasadę, to z wyjątkowego powodu.

Jest nim recenzja Lilli Wenedy w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego napisana przez Piotra Wyszomirskiego („Gazeta Świętojańska” online z 14 marca). Już w pierwszym akapicie tego kuriozalnego tekstu czytamy: „To mógł być najciekawszy od blisko dwóch lat spektakl na Pomorzu i… był. Rzecz w tym, że wartością dodaną, o ile można w tym przypadku mówić o wartości, zajmie się komisja antymobbingowa, ale o tym na końcu”. Pomijam stylistyczną wirtuozerię gdańskiego recenzenta, skupiam się na meritum jego wypowiedzi, którą autor kończy, jak zaczął: „Wydarzenia, które miały miejsce podczas pracy nad Lillą Wenedą, znajdą epilog w postaci wyniku pracy zakładowej komisji antymobbingowej”. Kto mobbingował, kogo i w jakich okolicznościach – tego się już nie dowiadujemy.

Czemu więc służy rewelacyjne doniesienie o komisji wplecione w krytykę Lilli Wenedy? Wyszomirski nie ukrywa, że interpretacja dramatu Słowackiego, jaką zaproponował Wiśniewski, całkowicie go rozczarowała. Argumenty na nie, do których ma oczywiście prawo, postanowił jednak wzmocnić informacją, która nie dotyczy przedstawienia, ale bulwersujących, choć ciągle niewiadomych zdarzeń, jakie miały miejsce podczas pracy nad spektaklem. Po co to robi? Moim zdaniem wyłącznie po to, by zdyskredytować spektakl i jego reżysera.

Nie wiem, co takiego działo się na próbach (czy między próbami) do Lilli Wenedy, jeżeli jednak wie to Wyszomirski, powinien rzetelnie podzielić się swoją wiedzą z czytelnikami, a nie ograniczać się do zdawkowej (choć powtórzonej) informacji o powstaniu komisji. Problem w tym, że gdyby naprawdę chciał się zająć tematem prześladowania, upokarzania czy ośmieszania pracowników Teatru Wybrzeże, musiałby dotrzeć do ofiar mobbingu, skonfrontować ich zeznania z wersją osoby o mobbing oskarżanej, a także znaleźć świadków tych ubolewania godnych praktyk. Słowem, musiałby zebrać dużo więcej informacji, a potem zaryzykować ich publikację, licząc się z pozwem sądowym. Niczego takiego jednak nie zrobił, bo warsztat krytyka teatralnego to jednak coś zupełnie innego niż warsztat dziennikarza śledczego. Dlatego lepiej trzymać się swego ogródka, a jeśli już naprawdę musimy z niego wyjść, warto przynajmniej unikać insynuacji.

W recenzji Wyszomirskiego czytamy: „Grzegorz Wiśniewski nie kryje się ze swoją orientacją seksualną, o czym czasami bardzo dyskomfortowo przekonują się jego młodzi współpracownicy, ale po raz pierwszy w jego teatralnym horoskopie odczułem tak silny ascendent gejowski”. Oto czym absolutnie nie powinna być krytyka teatralna. Pomijam (znowu) stylistyczne kiksy autora i jego wątpliwe metafory. Pytam natomiast, jak można w jednym zdaniu „wyoutować” reżysera (który, o ile mi wiadomo, nigdy publicznie nie zajmował się swoją orientacją), pomówić go o molestowanie współpracowników (a więc czyny haniebne i karalne), by w końcu – jak gdyby nigdy nic – podzielić się własnym odczuciem na temat gejowskiego charakteru jego spektakli? A wszystko z okazji długo oczekiwanej premiery, w trosce o poziom artystyczny Teatru Wybrzeże i dobro moralne jego pracowników.

Artykuł Wyszomirskiego nosi tytuł Jak napisać recenzję ze spektaklu, o którym wie się za dużo? Odpowiadam: na pewno nie tak, jak uczynił to autor, o ile w ogóle. Mobbing za kulisami to wielki problem społeczny i organizatorzy życia teatralnego w Polsce muszą się z nim wreszcie zmierzyć. Nie chciałbym jednak, żeby pomagali im w tym krytycy, którzy zamiast recenzji piszą donosy.