17 czerwca 2021
Kazik kontra Niemen
Mało kto wie, co to opłata reprograficzna, choć prawie każdy mógł o niej słyszeć. Bo to „kolejny podatek”. Albo „pieniądze, które należą się artystom”.
Gorąca kwestia – kto wie, może najgorętsza w środowisku kultury – związana jest z ustawą o uprawnieniach artysty. Oczywiście, łatwy to cel dla szukających analogii pomiędzy współczesnością a PRL, gdzie wszystko dekretowano. Rzecz w tym, że żyjemy w Europie, a namieszał nam w głowach tak zwany wolny rynek w wersji amerykańskiej.
Dlaczego o Ameryce? Ponieważ w latach dziewięćdziesiątych – gdy królowało w Polsce piractwo, zaś kasety wideo z Bondem czy kasety i CD z muzyką U2 sprzedawano za grosze z łóżek polowych i szczęk w centrum polskich miast – Ameryka, której artyści tracili na tym tantiemy, mniej lub bardziej delikatnie zażądała od rządu RP wprowadzenia nowej ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, czyli wykonawczych i producenckich. Dziś sankcjami grozi się Białorusi i Rosji (trochę na pokaz!), wtedy grożono Polsce. Takie było tło wprowadzenia ustawy, która dała polskiemu rządowi oręż w walce z piratami, którzy łupili także i naszych artystów.
Gdyby dziś poprosić amerykańskich oficjeli o poparcie dla ustawy o artyście – wyszłoby na to, że Ameryka opuściła nas także w kwestii opłaty reprograficznej, choć wielu polskich twórców ucieszył przecież wybór Joe Bidena na prezydenta.
A już serio: Amerykanom bliżej do koncernów elektronicznych bądź zarabiających w sieci, które dziś rządzą podobno światem ponad granicami. A to właśnie te koncerny według projektu ustawy o artyście miałaby płacić 2–4 procent od sprzedanych komputerów, twardych dysków itd. w ramach rekompensaty za straty ponoszone przez autorów z tytułu kopiowania czy odtwarzania filmów oraz muzyki.
Proszę mnie nie pytać, dlaczego od połowy lat dziewięćdziesiątych polski ustawodawca nie wpisał komputerów na listę urządzeń kopiujących muzykę i filmy, od których w całej Europie pobiera się opłatę reprograficzną. Nie było do tej pory komputerów w Polsce? W Polsce wszystko jest możliwe! Dlaczego jednak polscy artyści mają mieć gorsze warunki pracy niż węgierscy, francuscy, niemieccy, a nawet rosyjscy, którzy korzystają z opłaty reprograficznej?
Dlatego, że trudno jest „przelobbować” światowych gigantów elektroniki, bo nawet posłowie partii rządzącej nie poprą (a poprą?) rządowego projektu ustawy o artyście, zaś statystyczny Polak uważa twórcę za darmozjada-milionera, któremu nic się nie należy, bo sztuka powinna być „za darmo”, jak koncerty na święta miast.
Nie ma znaczenia, że projekt wprowadza unowocześniony zapis o ustawie reprograficznej z myślą tylko o tych artystach, którzy zarabiają mniej niż średnia krajowa i z powodu umów śmieciowych pozbawieni są ubezpieczeń.
Oczywiście sporo na sumieniu mają poprzednie rządy. By rozwijać polską przedsiębiorczość, zaryzykowały i budowały państwo przyszłych emerytów biedaków, którzy teraz nie płacą składek – i nie wiadomo, co zrobią, gdy przekroczą wiek emerytalny. Widzicie Państwo te tłumy żebraków na ulicach?
Najlepiej byłoby już teraz zatrudniać wszystkich na etacie, a nie spychać na głowy artystów sprawy ubezpieczeń, których nie opłacą, bo zarabiają mniej, niż potrzeba na życie. Są tacy: tancerze, poeci, pisarze, aktorzy. Być może niewielu, ale trzeba o nich pamiętać. Są i zarabiają mniej niż w dyskontach. Polacy korzystają z ich pracy, ale płacić im nie chcą. Najlepiej powiedzieć, że nie będą odprowadzać „nowego podatku dla darmozjadów”. I kwita. Koncernom elektronicznym też łatwo prowadzić lobbing, zwłaszcza że wielu celebrytów ma z nimi podpisane umowy.
Żeby było jasne: Kazik z Kultu, który wypowiada się przeciwko ustawie, do nich nie należy. Jest wolnościowcem. Kiedy rozmawialiśmy, zapytał mnie nawet: czym się różni kopanie rowów od tworzenia sztuki, byśmy twórców mieli traktować lepiej? Zawsze i wszędzie mogę powiedzieć, że na wakacjach nikt nie ma zwyczaju spędzać wolnego czasu na Festiwalu Kopania Rowów, tymczasem na festiwalach filmowych, teatralnych, muzycznych – już tak. Nie tylko zresztą na wakacjach.
Promująca ustawę wiceminister kultury Wanda Zwinogrodzka mówi, że powodów, dla których warto poprzeć ustawę, jest wiele. Jednak w Roku Cypriana Kamila Norwida życiorys wybitnego artysty pochowanego z powodu biedy w zbiorowej mogile, żyjącego wcześniej w przytułku, dostarcza tego najważniejszego. Bieda części artystów to fakt.
Tylko jak przekonać Polaków, że warto łożyć na współczesnego Norwida? Może gdyby żył Czesław Niemen, przekonałby Kazika, śpiewając Bema pamięci żałobny rapsod, a zaraz potem Dziwny jest ten świat z niezapomnianą frazą o ludziach dobrej woli, których jest więcej. Więcej?