Blog

25 kwietnia 2021

Krzywda

 

Rzutem na taśmę, tuż przed którymś z kolei lockdownem kultury, pobiegłem do kina Muranów, żeby zobaczyć Climax Gaspara Noé. Film, jak to się ładnie mówi, zmiótł mnie z planszy. Ale nie dlatego, że był oparty na wyrafinowanym scenariuszu czy świetnie skonstruowanych rolach – nic z tych rzeczy. Climax to film-doświadczenie. Nie tyle się go ogląda, co się w niego wpada. W swoim brutalnym rytmie, podkręcanym elektronicznym soundtrackiem i niekonwencjonalną pracą kamery, jest trochę jak genialny muzyczny teledysk. Co chyba można uznać za jakiś sukces reżysera: opowiada on przecież o jednej nocy z życia trupy młodych tancerek i tancerzy. A ściślej – o imprezie wieńczącej pracę nad wspólnym tanecznym projektem. Spoilowanie zwrotnego punktu akcji byłoby zbrodnią, film można jednak zobaczyć na VOD za kilka złotych, co serdecznie polecam. Ale uprzedzam, że oglądanie go należy do raczej trudnych doświadczeń.

Bo reżyser zręcznie manipuluje naszą percepcją, chce, byśmy razem z bohaterami wpadali w coraz głębsze przerażenie uczuciem nieuniknioności sytuacji, w jakiej się znaleźli(śmy). Razem z nimi uczestniczymy w tragicznym w skutkach seansie utraty kontroli, po którym – co Noé sugeruje w finale – przyjdzie stanąć na nogi, zmierzyć się z jego efektami i pewnie zapłacić za niego cenę.

Kiedy po kilku dniach otrzeźwiałem z Climaxu, zacząłem zastanawiać się, co francuski twórca właściwie powiedział swoim efektownym obrazem, w którym młodzi ludzie chcący wejść do świata sztuki tańczą na skraju przepaści. Doszedłem do wniosku, że odpowiedź tkwi w prologu. Film zaczyna się dość długą sekwencją zmontowaną z castingowych taśm tancerzy, aplikujących do choreograficznego projektu, którego próbę zobaczymy chwilę później. Ludzie ci mówią różne rzeczy o swoich motywacjach, ale kilka wypowiedzi jest symptomatycznych: jeden z tancerzy deklaruje, że dla tańca i udziału w tym projekcie jest gotów zrobić absolutnie wszystko, o co się go poprosi, od innej tancerki słyszymy zaś, że jeżeli w jej życiu zabraknie tańca, zostanie jej tylko samobójstwo.

Pewnie nie przypadkiem to właśnie dziś przypomina mi się ten film o młodych artystach tak straceńczo oddanych idei życia w sztuce (w Climaxie akurat jest to taniec), że bez mrugnięcia okiem dają się wciągnąć w destrukcyjny wir przemocy i krzywdy, które czekają na nich za kulisami. Jasne – w filmie Gaspara Noé dostajemy odpowiedź, kto jest bezpośrednim sprawcą tragedii, oczywiście zabił kamerdyner, ale czy to cała prawda o tym zdarzeniu? Bohaterowie filmu są raczej młodzi i chyba jeszcze mało doświadczeni pracą w zawodzie, ale (przynajmniej niektórzy z nich) zdążyli już przyswoić niebezpieczny frazes o tym, że prawdziwa sztuka wymaga ofiary. Że w pracy nad nią wypada sobie rozbić łeb, a potem odreagować morderczym melanżem.

Noé sugestywnie pokazuje, jak z ludzi wychodzą demony, i jest to prawdziwy horror. Ale horrorem jest także coś, co bezpośrednio po seansie jego filmu nieco umyka – gotowość bohaterów na tę krzywdę.