Blog

4 września 2024

Lustro

 

Miał głowę gołębia. Siedział na podłodze w pierwszym rzędzie. Przed sobą położył serwetkę z kromką chleba. Gapił się na nią, o ile cokolwiek przez tę gumową maskę widział. Wyróżniał go nie kostium, a wynikające z niego zachowanie. Inni też byli przebrani. Bagietki zamiast kapeluszy, aureole z trytytek, suknie z epoki. Tak wyglądali goście Balu Surrealnego, imprezy towarzyszącej wystawie „Surrealizm. Inne mity” w Muzeum Narodowym w Warszawie. Paradowali po dziedzińcu i hallu, pośród rozbawienia, podziwu i lipcowej duchoty. Nie lubię się przebierać, gdybym uważniej przeczytał opis wydarzenia, pewnie bym zrezygnował. Ale nie czytałem uważnie, poprzestałem na jednym słowie – Księżyc.

Historia tej grupy muzycznej dzieli się na dwa etapy. Pierwszy trwał od 1990 do 1996 roku. Został po nim przede wszystkim debiutancki album pod tytułem Księżyc. Słychać na nim wpływy Meredith Monk i Dead Can Dance, ale też ukraińskiej formacji Cukor Bila Smerť. Referencje nie ujmują oryginalności. To prawdziwa „muzyka, jakiej świat nie widzi” – cytując motto wydawcy, zaprzyjaźnionej z zespołem i równie legendarnej wytwórni OBUH Records. Zderzenie awangardy, folku, poetyckiej wrażliwości i doświadczenia wyniesionego z kontrkulturowego studenckiego Teatru Poga zaowocowało jednym z najważniejszych wydawnictw polskiego undergroundu. Materiałem ciepłym jak stare drewno i chłodnym jak odbite nocą światło. Eterycznym i narracyjnym. Księżyc gra tam baśnie. O kochance Verlaine’a, która „pcha do ust / rozwaloną czarną kiszkę”, o zakopanej pod ziemią dziewczynce, którą robak „kocha nie zjada”, i o tej, co „jak zgarbiony głodny motyl / pod słońca biszkoptem złotym” wygląda przez okno. Księżyc jest z baśni. Jest jej narratorem i bohaterem.

Dwie charyzmatyczne, upiornie rozbawione wokalistki Agata Harz i Katarzyna Smoluk-Moczydłowska śpiewają w Lalce: „Masz czaszkę białą jak nocnik”. To ich głosy prowadzą przez pierwszą płytę, to ich obecność na scenie sprawia, że koncert zamienia się w spektakl. Bezpretensjonalny jak dziecięca zabawa. Wyreżyserowany, ale swobodny. Nienachalny i pełen humoru. Ufundowany na wyrazistej osobowości performerek, które groteskowe są jak czarownice i sympatyczne jak wróżki. „Rozciągnij się we wszystkie strony” – podpowiadają w Mglistej, kompozycji z drugiej płyty zatytułowanej Rabbit Eclipse, by spointować: „Zawiśnij / a nie utoniesz”. I rzeczywiście jest to muzyka rozciągnięta i wisząca – jak pranie, jak pajęczyna, jak słońce na zmrużonych powiekach. Klawesynowe karby ustąpiły miejsca akordeonowym i klarnetowym smugom. Ambientów więcej tu niż tańców. Głosy nie opowiadają już historii, a transmitują wrażenia, jak w beztekstowych Syrenach. Jest w tej muzyce coś ze snu, coś z zabawy i coś z obłoków – coś z Muminków, jeśli szukać surrealnych połączeń. Są tu strachy straszące chłopca we mnie, który wciąż boi się zerknąć za dawno już spalony pułkotapczan.

Rabbit Eclipse ukazało się w 2015 roku. Niespełna dwadzieścia lat od premiery debiutu i rok po reaktywacji zespołu. Księżyc powrócił i zaczął grać koncerty, na które bilety rozchodziły się błyskawicznie. Rozchodzą się i dziś, choć od wydania płyty za moment upłynie dekada. Na trzeci album czekam jak na zbawienie. Artyści są jednak powściągliwi. Przez moment zdawało się, że pójdą za ciosem. W 2016 roku wspólnie z Jackiem Hałasem nagrali muzykę do radiowej adaptacji Snu nocy letniej w reżyserii Dariusza Błaszczyka. W sieci można też znaleźć kilka nagrań z prób, na których wykonują niepublikowane oficjalnie utwory, a na koncertach usłyszeć kompozycję do wiersza Zbigniewa Morsztyna Żywot – sen i cień, która, choć piękna, zawsze mnie smuci, bo pamiętam koncerty wieńczone romantyczną Kołysanką.

Zasypianie, zapadanie w sen jak w ciepłą zaspę. Z każdym kolejnym koncertem (a widziałem ich pięć lub sześć) głębiej, w coraz spójniejszy i gęstszy majak. Wyławianie różnic między Księżycem z XX a XXI wieku ostatecznie straciło sens. Między piosenkami poprzerzucano mostki, które ze swojego bogatego etnomuzykologicznego archiwum wypreparował Remigiusz Mazur-Hanaj. Poza Księżycem (i innymi zespołami oraz solowym projektem Nagrania Terenowe Snów) Hanaj prowadzi nieocenioną wytwórnię In Crudo i zajmuje się popularyzowaniem kultury tradycyjnej. Ważną postacią w tym środowisku jest także wspomniana Agata Harz. Wie to każdy, kto słyszał ją w tradycyjnym repertuarze. Księżyc, choć z ludowizną blisko związany, jest wobec niej autonomiczny, a korbowa lira czy skrzypce, na których Hanaj czasami wywoła oberkowego ducha, nie są nigdy prostym odniesieniem. Jednocześnie prostota jest jedną z podstawowych kategorii ich sztuki.

Koncert w Muzeum Narodowym nie był surrealny bardziej niż inne występy Księżyca, choć wokalistki zamiast czarnych białe ubrały suknie, a schowani na drugim planie muzycy mniej lub bardziej wpisywali się w kostiumowy charakter wydarzenia – Lechosław Polak z akcesoriami pływackimi w kontrze do Roberta Nizińskiego, który surrealizm wybrał skromny, bo niewidzialny. Na froncie sceny jak zwykle stał stolik, a na nim rekwizyty, których używają wokalistki do dźwiękowych i performatywnych praktyk. Jakby z dziecięcej skrytki ze skarbami wydobyte. Spod szafy lub obluzowanej deski w podłodze na strychu. Plastikowe zabawki, szklane kieliszki, rurki PCV, światełka na baterie czy równie elektryczne wentylatorki – używane z wyraźną ulgą, bo powietrze w hallu muzeum gęste było jak smoła albo budyń. W ekwipunku mają też dużą srebrną piłkę, którą przerzucają między sobą, a także stare lustro, z którym Harz wchodzi między widzów po to, by wspólnie z wybranymi przejrzeć się w matowej tafli. Niedoskonałość odbicia sugeruje, że patrzymy poprzez czas, a może i poza czas. Że my też jesteśmy z tego innego, magicznego czy raczej nawiedzonego świata. Bawimy się lalkami o czaszkach białych jak nasze.