Blog

6 maja 2024

Maska

 

„Dla niego teatr był zawsze czymś więcej niż sztuką, był narzędziem wymyślania na nowo własnego życia […] dzięki teatrowi zrozumiał, że jeśli chce stać się kimś innym, musi to odgrywać tak długo, dopóki się nim nie stanie, zrozumiał, że istnieją tylko role” – pisze Édouard Louis w Zmianie, swojej piątej powieści.

Trzydziestojednoletni prozaik tematem twórczości uczynił własną biografię. Jego książki świadczą o nim i odwrotnie. Klasowy awans, seksualny coming out, nowe imię i nazwisko – wszystko, o czym opowiada, dowodzi, że stał się tym, kim chciał. A to znaczy: upodobnił się do tego, kogo podziwiał, ponieważ: „[…] zawsze, gdy chciałem się zmienić: naśladowałem innych”. Powieści są zarówno dokumentem, jak i narzędziem tej jednocześnie poruszającej i odpychającej metamorfozy. Świadczą zarazem o drugiej stronie medalu – uwikłaniu w przeszłość. Édouard nie może pozwolić sobie na prawdziwy „koniec z Eddym”, jak zatytułowano polskie wydanie jego debiutu. Jeśli to zrobi – zniknie. Punkty wyjścia i dojścia nieustannie się w sobie przeglądają.

Książki Louisa na polskie sceny teatralne przenosiły Ewelina Marciniak (Historia przemocy, Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie, 2019) i Anna Smolar (Koniec z Eddym, STUDIO teatrgaleria, 2020). Wypada dorzucić do nich Powrót do Reims w reżyserii Katarzyny Kalwat (Nowy Teatr w Warszawie, 2020) na podstawie autobiograficznego eseju Didiera Eribona – przyjaciela Louisa, o którym to przyjacielu (i eseju) pisze obszernie w Zmianie. Polska krytyka czytała te realizacje w kluczu klasowych rewizji i zwrotu ludowego. Francuska prowincja polską przypomina umiarkowanie, pewne schematy są jednak uniwersalne. Na przykład wiodąca przez studia i prekariat droga z miasteczka do metropolii. Na owych studiach czyta się przecież tych samych francuskich filozofów – tak w Paryżu, jak w Warszawie.

Louis symbolizuje jednak coś więcej niż klasowy awans. To patron zmienników. Osób swoje nowe persony lepiących z negacji tego, kim były dotąd. Żywy dowód na to, że metamorfoza jest możliwa. Louis to wzór, który możemy powielać. Nie przypadkiem podtytuł Zmiany brzmi: Metoda. Nie autorska jednak. Pisarz wystawia nam siebie jako obiekt do naśladowania, tak jak zrobił to wcześniej Eribon, po którym Louis mógł działanie powtórzyć.

Autor Zmiany rzeczywiście jej dokonał, jest więc bohaterem, pogromcą smoka. Głów jego wiele: ograniczenia kulturowe, społeczne, fizyczne. Narzucone habitusy, płcie, a nawet popędy. To wszystko możemy zmienić. Przestańmy dryfować na falach płynnej rzeczywistości. Zacznijmy surfować. Sztuka naszą będzie deską, naszym mieczem. Istnieje co prawda ograniczenie ostateczne, ale jak długo będziemy widzieć w nim opresję? To przecież jeszcze jedna okazja do zmiany. Moje życie, moja śmierć, mój wybór?

Procesy te obserwujemy w teatrze, gdzie aktorzy budują persony inne niż te zapisane w rolach fikcyjnych postaci. Scena jest dla nich tym, czym dla Louisa książka. Dlatego tak często występują pod imionami i nazwiskami, opowiadają o prywatnych doświadczeniach. Nie dla metateatralnej gry między prawdą a fikcją, lecz dla procesu, w którym to, co fikcyjne, staje się prawdziwe. Albo – wariant drugi – różnica między jednym a drugim przestaje mieć znaczenie. Nie jest to przypadłość wyłącznie aktorska. Dramatopisarze i reżyserzy też tak robią. Mateusz Pakuła w Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję (Łaźnia Nowa, 2023), Agnieszka Jakimiak w Moim pierwszym ravie (Teatr Nowy w Łodzi, 2023), Krystian Lupa w każdym spektaklu, w którym ma dostęp do mikrofonu.

Bywa, że teatr nie jest już miejscem, w którym spotykamy się z innymi bytami – wcielonymi w artystów wytrenowanych w udostępnianiu własnego istnienia. Coraz częściej spotykamy w nim indywidualności, które na naszych oczach stają się sobą. I podobnie jak Louis – robią to poprzez opowiadanie o tym, kim były kiedyś i kim są w chwili, gdy na nie patrzymy. Ten projekt ma jednak niezbywalne ograniczenia. Nie możemy stać się białą kartką, którą następnie zapiszemy według uznania. Jesteśmy palimpsestami. Przebijają przez nas obce charaktery pisma. A i samo pismo zdaje się podejrzane. Tak jak pan Jarosław Marek Rymkiewicz powiedział: „Pisarz, który przekonuje nas o swojej szczerości i szczerze się przed nami spowiada, jest szczerości własnej kreatorem, więc ta szczerość nie jest szczera, ale sztuczna, wymyślona i skłamana […]. Czego nie należy mieć mu jednak za złe, bo nasza kultura w swojej całości jest wielkim i wspaniałym kłamstwem. I poza tym kłamstwem nie ma już nic, nic. Więc to kłamstwo jakby jednak było jakąś prawdą…”. Da się i w teatrze tę dziwną prawdę poczuć. To coś, jakby w tombaku złoto znaleźć.