Blog

27 czerwca 2021

Okna na Sandomierską

 

W Odysei. Historii dla Hollywoodu Krzysztof Warlikowski odsłania okna. Zabieg oczywiście nie jest specjalnie nowatorski. Okno ze sceny na ulicę otwierał i Konrad Swinarski w Dziadach, i Jerzy Grzegorzewski w Morzu i zwierciadle, podobnych przykładów z ostatnich lat znalazłoby się kilka. Tworzenie scenografii z zastanej za oknami teatru rzeczywistości ma w polskim teatrze długą tradycję, ale co z tego, skoro pomysł działa tu i teraz.

W środku tego upalnego czerwca, o osiemnastej, kiedy zaczyna się przedstawienie, słońce jest wciąż pełne, choć promienie padają już z drugiej strony budynku, od dziedzińca. W pierwszych minutach spektaklu nie świecą się żadne reflektory, scena jest początkowo rozświetlona tylko odbitym światłem z ulicy, tak że sylwetki aktorów są zarysowane jakby rozproszonymi kontrami. Światła jest jednak całkiem sporo, bo wychodzące na ulicę Sandomierską okna dawnego garażu miejskiego, w budynku, gdzie Nowy Teatr od kilku lat ma swoją scenę, są naprawdę ogromne. Przestrzeń gry ustawiona jest tak, że Sandomierska staje się często horyzontem akcji, w której reżyser splata historie starego Odysa wracającego do Itaki i Izoldy Regensberg, ocalałej z Zagłady polskiej Żydówki (jej losy opisała Hanna Krall w książce Król kier znów na wylocie).

W pierwszej części czterogodzinnego przedstawienia okno odsłonięte jest bodaj tylko na początkowe wejście Odysa, w którego wcielił się Stanisław Brudny, zastępujący zmarłego dwa miesiące przed premierą Zygmunta Malanowicza. Wydaje się, jakby bohater wracał po dekadzie wojny i kolejnej dekadzie tułaczki właśnie Sandomierską: w cieniu lip, na tle szarej elewacji. To wejście ustawia emocjonalny ton dla tej powściągliwej, ale wspaniałej roli. Odys barwnie wspomina swoje heroiczne przygody i miłosne podboje, choć chyba na żadnym z jego słuchaczy te historie nie robią wielkiego wrażenia. Czasem wręcz patrzymy na bohatera Brudnego jak na zdziwaczałego mitomana, choć przecież wiemy, że człowiek ten przeżywa także moralne rozdarcie. Warlikowskiemu nie umyka fakt, że Odys podczas wojny trojańskiej zabijał, co w pewnym momencie bohater wyznaje ze skruchą.

Mitologiczne elementy są w tej Odysei potraktowane z wielką umownością – nic dziwnego, skoro stawką jest tu odnalezienie żywego człowieka w mitycznej strukturze. Tym człowiekiem jest oczywiście Izolda, która przebyła nie mniej dramatyczną odyseję, by ocalić męża. Warlikowski w swoim najnowszym przedstawieniu daje nam tylko posmak teatru starożytnych Greków, którzy swoje plenerowe przedstawienia także kończyli wraz z zachodem słońca. W drugiej części, która zaczyna się po dwudziestej, okna zostają odsłonięte znacznie dłużej. W czerwcowy wieczór słońce zachodzi bardzo niespiesznie, jakby powolne ciemnienie ulicy Sandomierskiej miało dyskretnie towarzyszyć spektaklowi, sprawiać, że upływ czasu staje się czymś bardzo konkretnym, prawie namacalnym.

Jakoś nie umiem sobie wyobrazić, żeby ta Odyseja mogła być grana zimą.