29 marca 2024
Oko
„Zamknijcie oczy. Nie marszczcie czoła” – mówi Koło. Jeszcze nie wiemy, że to Koło. Po to zamknęliśmy oczy, żeby je sobie – zgodnie z sugestią aktora – wyobrazić i w konsekwencji wywołać. Na naszych zamkniętych oczach zjawia się. Przed otwartymi stoi – białe z otworami na ręce i głowę. Koło – Oko. Tak się zaczyna szalony spektakl Teatru Malabar Hotel pod zgrabnym tytułem Nieosobni. Program romantyczny w czterech częściach podszyty mykologią, ezoteryką i psychotroniką.
O tym to właśnie jest, czyli o teatrach Osobnym i na Tarczyńskiej. O Mironie Białoszewskim i pozostałych. Przed państwem: Lech Emfazy Stefański, Bogusław Choiński, Stanisław Swen Czachorowski, Ludmiła Murawska, Ludwik Hering. A także dalsi krewni: Adam Mickiewicz – to wiadomo, to proste – na Dziadach stoimy jak na ziemi. Ale Jean-Paul Sartre, Allen Ginsberg, Simone de Beauvoir, Michel Houellebecq? Powycinani, animowani, rzutowani na ekran, napomykani, odtwarzani z płyt i zaświatów, zmyślani, wywoływani w domowych gusłach, wywlekani przez „szparę w rzeczywistości” i nawlekani na lalki i animatorów. Zaplatani w sznurki łączące twórczość z biografiami. Sztuki teorię z praktyką. Guślarzy jest tu dwóch. Kołu (Marcin Bikowski) towarzyszy i świat w drganie wprawia Trójkąt (Marcin Bartnikowski). Trójkąt w Kole – Oko nad oczami.
Nieczęsto zdarzają się spektakle tak gęste. Wysmakowane, a jakby prowizoryczne; ezoteryczne i satyryczne – niespodziane, czyli pełne. Głupstwa o imponderabiliach. Absurdy o absolutach. W „przepychu najlepszej zabawy / i najwznioślejszego nabożeństwa” zlepione w szumiący ciąg. Kilkadziesiąt minut sztuki rozlewa się jak marcowe Bug i Narew po drodze do Białegostoku. To w filii tamtejszej Akademii Teatralnej grają ów Program romantyczny… jej profesorowie, twórcy offowego Teatru Malabar Hotel. Pusty pokój kamienicy z początku XX wieku. Wyremontowany, gładkobiały i raczej niepodobny do przestrzeni, w których teatr ustawiał Białoszewski. Kilkudziesięciu widzów na poduszkach, szkolnych ławkach i krzesłach. Uśmiecha się, zamyka i otwiera oczy. Sypie gorczycę, zjada ciastka w kształcie grzybów.
Żałujesz? – pyta niepewnym głosem jeden z widzów, zanim jeszcze wyjdą z budynku. Niee – odpowiada mu towarzyszka, a głos jej wiotki. Najwidoczniej trafili tu przypadkiem. Nieosobni i tym się różnią od Teatru Osobnego, że nie są elitarni. To nie wyraz tęsknoty za bohemą, za współczesnymi Ireną Eichlerówną czy ministrem Włodzimierzem Sokorskim na widowni, ani artystyczno-badawcza rekonstrukcja legendarnych teatrów sprzed lat, choć wiele punktów stycznych da się tu zauważyć i niejedną konsekwencję zanalizować. To wywoływanie widm, w którym przeszłe jest ważne, ale nie zasłania teraźniejszego. Dziś nie bierze w ironiczny (ani żaden inny) nawias Wczoraj – co tak częste w teatrze sięgającym do własnej historii. Jedno się w drugim rozpuszcza. Rzeki lepią się pod ziemią, szumią w ciekłą grzybnię. Wodnię – mógłby napisać Tadeusz Miciński, bo i jego się tu wspomina, albo Witkacy – zakodowany w nazwie teatru z Dziś i działaniu teatrów z Wczoraj.
Wiele tu wymiarów, ale jeden szczególnie ciekawy – narkotyczny. Zazwyczaj, gdy teatr o psychodelikach mówi, to jakby za wizyjną impotencję przepraszał. Tym razem jest inaczej. Bikowski i Bartnikowski opowiadają o psylocybinie, ale robią też coś jeszcze – operując symbolami, zwracają uwagę na oko, a tym samym na mechanizm widzenia i wizji. Świat po LSD (podobnie po grzybach) ogląda się jak przez szybę. Najpierw dostrzegasz własną siatkówkę i rozumiesz, czemu się tak nazywa – dopiero potem całą resztę, która to reszta na geometrycznej siatce się osadza i transformuje w proroctwa oraz haje. Nie ma w tym ani epifanii, ani rozwiązania fraktalowej zagadki wszechświata. Jest widzenie samo w sobie.
Czy podobnie widział świat poeta w momentach farmakologicznej intoksykacji i bezsenności? W opisach, które analizuje Jacek Kopciński w Widmach Białoszewskiego, ważne jest lustro. Po niektórych psychodelikach występuje tak zwany efekt ikony. To nie ty patrzysz na odbicie, to odbicie patrzy na ciebie. Kto ma oczy do patrzenia, niechaj patrzy! Ile ta zamiana rodzi sensów i znaczeń? To temat na osobny tekst albo spektakl.
Patrzenie ma jeszcze jeden wymiar. „Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest szczere, całe twoje ciało będzie pełne światła. Jeśli zaś twoje oko jest złe, całe twoje ciało będzie pełne ciemności” – mówi Jezus u Mateusza. „Zawsze chodzi tylko o to, żeby świetlić scenę” – mówi Koło na końcu spektaklu.