6 lutego 2025
Pasja podszyta ciekawością świata. Pamięci Stanisława Brudnego
Stanisław Brudny mówił, że aktorstwo to piękny zawód, bo jeśli tylko siły witalne pozwolą, można go praktykować do końca życia. Sam był potwierdzeniem tej tezy. Zmarł 13 stycznia 2025 w Warszawie w wieku 94 lat.
Setki ról, które stworzył na deskach teatrów, na małym i dużym ekranie, w słuchowiskach i studio dubbingowym, składają się na ważną część historii polskiego aktorstwa od czasów powojennych po współczesność. Gdy przeglądam dziś ten imponujący oraz bogaty stylistycznie i rodzajowo dorobek, nie mam wątpliwości, że stanowi on rezultat dokonań, u źródeł których leży nie tylko pracowitość, ale też pasja uprawiania tego zawodu podszyta niespożytą ciekawością świata. Stanisław Brudny mówił, że o pracę nigdy nie zabiegał, bo sama się pojawiała, a na castingi nie chodził, gdyż uważał je za upokarzające.
W teatrze obsadzany był najczęściej w rolach drugoplanowych. Zyskiwały one głębię wyrazu dzięki naturalności, intuicji, ale przede wszystkim niezwykłej sprawności warsztatowej aktora. Piszę o tym, bo nie jest bez znaczenia, że w dyskusjach na temat odwiecznego dylematu: „Co ma pierwszeństwo w aktorstwie – artyzm czy rzemiosło?”, Stanisław Brudny stawał po stronie tego drugiego, uznając rzemiosło za element warunkujący sztukę aktorską, gdyż to właśnie ono pozwala na realizację najrozmaitszych zadań. „W małych rolach mogłem całkowicie się spełnić, bo mogłem w niewielkiej przestrzeni zawrzeć mnóstwo treści. Gucio Holoubek mówił mi, że w głównej roli tak naprawdę twórczo można zagrać tylko fragment”[1] – powiedział w jednym z wywiadów.
Miał szczęście uczyć się od najlepszych, a uczniem był nad podziw pilnym. By wprawiać się w aktorstwo, opuścił rodzinne Pilzno na Podkarpaciu (pilźnieńskimi korzeniami się szczycił i aktywnie działał na rzecz lokalnej społeczności przez całe życie) i wyjechał do Katowic. Tam ukończył studio aktorskie, które było filią szkoły krakowskiej i został zaangażowany do Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego, gdzie spędził dwie dekady. „Ja najpierw byłem czeladnikiem, a chciałem zostać rzemieślnikiem, nigdy artystą”[2] – wspominał. Pracował tam ze świetnymi pedagogami (m.in. Romanem Zawistowskim, Jerzym Kreczmarem, Władysławem Woźnikiem, Gustawem Holoubkiem) i był obsadzany w różnorodnym repertuarze (dramaty Szekspirowskie, wielki polski repertuar romantyczny, sztuki współczesne polskie i obce, bajki), mając możliwość doskonalenia aktorskiego rzemiosła. Wspomnę o jednej tylko roli z tego okresu, którą Stanisław Brudny sam wyjątkowo sobie cenił. W Sławnej historii o Troilusie i Kresydzie Szekspira w reżyserii Lidii Zamkow (premiera 5 września 1970) był Tersydesem (Grekiem pokracznym i nieprzyzwoitym). Zagrane trzydzieści pięć razy przedstawienie obejrzało ponad trzynaście tysięcy widzów. Gdy opuszczał Katowice w 1972 roku, odebrał prestiżową Srebrną Maskę.
Wiele z tego, co wydarzyło się później w życiu zawodowym Stanisława Brudnego, było echem właśnie „czasów katowickich”. Nawiązane wówczas znajomości niekiedy przekroczyły granicę li tylko współpracy artystycznej, przekształcając się w przyjaźnie na całe życie. Było tak z pewnością z Lidią Zamkow i Józefem Szajną, z którymi Brudny pracował w warszawskim Teatrze Studio. Do zespołu tego teatru wstąpił w 1972 roku, gdy Szajna obejmował dyrekcję. W księdze przyjaciół Brudny miał również Gustawa Holoubka i Jerzego Jarockiego (asystował mu w Katowicach).
Za przeznaczenie można uznać okoliczności, które sprawiły, że w Warszawie Brudny zaangażował się do Studia, a nie do Ateneum dyrektora Janusza Warmińskiego, z którym miał ustalone warunki kontraktu (wejście do zespołu miał świetne, bo rekomendował go Jan Świderski). Tymczasem na warszawskim Powiślu spotkał przypadkiem Józefa Szajnę (Teatr Ateneum od mieszkania Szajny dzieliła jedna przecznica). Ten postanowił zmienić bieg wydarzeń, zapraszając Brudnego do swojego teatru. „Traktowałem to wszystko, jakby ktoś za mnie zdecydował, pchnął mnie. Szajna zaproponował mi od razu wejście do Repliki. Poza tym decydujące było, że będzie Zamkow, z którą już pracowałem i Swinarski, z którym chciałem pracować”[3]. Stanisław Brudny był dla Szajny „aktorem, asystentem i przyjacielem”, jak pisała Agnieszka Berlińska w wydanej niedawno książce Szajna, Szajnisko. Zawarte w niej wspomnienia i trafne uwagi Stanisława Brudnego w dużym stopniu organizują narrację tego biograficznego reportażu, ale są też najcenniejszym źródłem do historiografii Teatru Studio.
Dzięki Szajnie Stanisław Brudny wziął udział w nowatorskich projektach teatralnych, które łączyły teatr z plastyką, a tematykę egzystencjalną z moralną. Zadanie aktora w tych autorskich spektaklach-obrazach określał Brudny „postaciowaniem”, bo Szajna nie słyszał literatury i „twierdził, że słowo niesie zawsze jakieś subiektywne kłamstwo”[4]. Od Szajny aktor wziął przeświadczenie, że w spektaklu powinny łączyć się sacrum z profanum.
Dzięki Studio i jego zespołowi do końca swego życia doświadczył wspólnotowości teatru. „Teatr jest dla mnie drugim domem. Zawsze bardzo wysoko ceniłem zespołowość i dlatego m.in. tak dobrze czuję się w Teatrze Studio”[5]. W święto Trzech Króli, 6 stycznia 2025 roku, po raz ostatni wyszedł na scenę teatru, w którym spędził pięćdziesiąt trzy lata. Grał w przedstawieniu Berlin Alexanderplatz w reżyserii Natalii Korczakowskiej. Gdyby tego dnia był w Pilźnie, to bardzo możliwe, że w gościnnych progach rodzinnego domu urządziłby sąsiedzkie kolędowanie, co dzięki jego inicjatywie od lat jest tradycją tej miejscowości.
W historii teatru mocno utrwali się jedna z ostatnich scenicznych kreacji Stanisława Brudnego, którą stworzył gościnnie w Nowym Teatrze w przedstawieniu Odyseja. Historia dla Hollywoodu w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego. Przyjął rolę Odysa po nagłej śmierci Zygmunta Malanowicza. Fantastycznie tę szansę wykorzystał. Powstała wspaniała rola, budująca, w moim przekonaniu, fenomen całego spektaklu. Brudny wcielił się w postać, która odwołuje do bohatera mitologicznego (stary Odyseusz, wymęczony wojną trojańską i doświadczony tułaczką, wraca do rodzinnej Itaki), ale też przywołuje lęki i obsesje dzisiejszego świata. Tragedia Odysa rozegrała się tu we współczesnych dekoracjach. Z ogromnym plecakiem i w białych adidasach Odys Brudnego wraca z tułaczki. Dzieci czekają na niego w lotniskowej hali przylotów. Przy rodzinnej kolacji opowie swoje przygody cichym, tłumionym głosem. To wielki monolog wybitnego aktora, który mówi, nadając sens i kontekst wypowiadanym słowom. Nie mam wątpliwości, że trzeba było dziesiątek lat scenicznej praktyki, by te „śmieszne i straszne” przejścia Odysa przekazać tak oszczędnymi środkami aktorskiego wyrazu, niemal szeptem, bez zbytniego uzewnętrzniania emocji, co złożyło się w sumie na dramatyczny krzyk Odysa m.in. o prawo do godnej śmierci (ten motyw wybrzmi w rozmowie z Penelopą graną przez Jadwigę Jankowską-Cieślak, którą Odys poprosi, by nie oddawała go do szpitala). Stanisław Brudny opracował swoją rolę, respektując klasyczne – można by rzec – prawidła aktorskiego rzemiosła. Podawał tekst rytmicznie, z pełną świadomością intencji i znaczenia wypowiadanych zdań. Oszczędzał gest. Nie tracił kontaktu z partnerami. Przy tym można było odnieść wrażenie, że w pewnym sensie ten powrót, chociaż faktycznie się dokonuje, to w wymiarze ducha już się nie dokona. Tak nadał aktor swemu bohaterowi wymiar prawdziwie liryczny, a są to – wcale nie tak częste – chwile, gdy teatr staje się poezją, a rzemiosło stwarza artyzm.
Śledziłam historię Odysa i przypominałam sobie, co Stanisław Brudny mówił o radach otrzymanych od Gustawa Holoubka, jeszcze w Katowicach. O tym, jak rozkoszować się graniem małych epizodów, i w ogóle – jak rysować role. Od Holoubka Brudny zaczerpnął wskazówkę, którą zastosował nie tylko w Odysie, chociaż tu była ona bardzo widoczna. Otóż „rola aktora leży w nogach”[6]. Oznacza to, że inaczej gra się starca, a inaczej człowieka młodego i że trudność takich ról nie leży w dopasowaniu charakteryzacji, ale w ciele aktora, bo ciało zdradza wszystko. Stąd właśnie jeśli młody aktor chce zagrać starego człowieka, powinien odnaleźć w swoim ciele taką dyspozycję, by ciało go nie zdradziło. Jeśli się ją odnajdzie, charakteryzacja staje się wtórna, często niepotrzebna w ogóle. Dlatego, jak sądzę, w roli Odysa dziewięćdziesięcioletni Stanisław Brudny szedł w stronę swoich dzieci wolno, a na spacerze z Penelopą podpierał się kijami do nordic walkingu – a nie dlatego, żeby uwspółcześnić swoją postać i zamknąć ją w ramach schorowanego staruszka spragnionego rekreacji. Tymi kijami osłabił jeszcze bardziej siły witalne Odysa. Piszę o powyższym w nadziei, że najmłodsze pokolenie aktorskie, czyli dzisiejsi czeladnicy, zapamiętają sobie te prawidła podane i sprawdzone przez prawdziwych rzemieślników i mistrzów sceny. To rodzaj aktorskiego know-how. Ich praktyczne zastosowanie może stać się drogą do czysto artystycznego wymiaru aktorstwa.
Wspominając Stanisława Brudnego, nie mogę nie przywołać innej wielkiej sceny, na której aktor występował, a przez to był obecny w każdym domu z odbiornikiem radiowym. W Teatrze Polskiego Radia stworzył blisko 500 (!) kreacji, wykorzystując mistrzowskie umiejętności budowania postaci słowem. Tu przychodziło mu grać główne role. W 2009 roku za całokształt aktorskich dokonań w teatrze wyobraźni otrzymał Splendora Splendorów – najwyższej nobilitacji nagrodę specjalną. Jedną z ostatnich ról stworzył w słuchowisku Aleksandry Głogowskiej Z radości skakałem jak szczupak (2023), gdzie wcielił się w Józefa Czapskiego (w roli Adama Zagajewskiego partnerował mu Adam Woronowicz). Powstała fascynująca opowieść o przyjaźni dwóch artystów. Brudny świetnie modulował głos, zmieniał tempo, pilnował pauz, przeciągał samogłoski. Wszystko to czynił z naturalnością i pełną świadomością panowania nad warsztatem.
Imponujący dorobek aktorski dowodzi, że Stanisław Brudny wykonywał zawód z wielką pasją, a teatr miłość tę odwzajemnił, przynosząc ponad siedemdziesiąt lat życia „bez nudy i w ciągłym biegu”, co pozwalało aktorowi znaleźć własne miejsce w tym zawodzie w latach młodości, wieku średnim i późnej starości. W ostatnim czasie bliskie mu były strofy Mickiewiczowskiej Ody do młodości: „Niechaj, kogo wiek zamroczy, / Chyląc ku ziemi poradlone czoło, / Takie widzi świata koło, / Jakie tępemi zakreśla oczy”.
Wśród licznych przymiotów, którymi określają Stanisława Brudnego ci, którzy z nim obcowali na co dzień, powtarzają się epitety, że był człowiekiem mądrym, ciepłym, życzliwym i wspierającym. Osobą powszechnie szanowaną i podziwianą. Jakby chciał nam powiedzieć, że życie będzie zawsze większe niż teatr, chociaż ten może być naprawdę wielki i wspaniały.
Wierzę, że środowisko teatralne upamiętni Stanisława Brudnego. Może znalazłoby się w Warszawie stosowne miejsce, by posadzić drzewo jego pamięci. Dobry byłby jesion, bo takie drzewo posadzono w Pilźnie, gdy Stanisław Brudny przyszedł na świat. Towarzyszyło mu przez całe życie i otuliło go w ostatniej drodze. Pora zasadzić kolejne.
[1] Ciągle jestem w biegu, [z S. Brudnym rozmawia K. Lubczyński], „Dziennik Trybuna”, 12.02.2020.
[2] Tamże.
[3] R. Grzela, To, co najważniejsze. Irena Jun i Stanisław Brudny. Rozmowy, Warszawa 2015, s. 145.
[4] A. Berlińska, Szajna, Szajnisko, Warszawa 2025, s. 232.
[5] Grałem diabła i Matkę Boską, [z S. Brudnym rozmawia J. Bończa-Szabłowski], „Rzeczpospolita”, 9.12.2003.
[6] Zob. R. Grzela, To, co najważniejsze…, dz. cyt., s. 124–125.