Blog

8 listopada 2023

Zupa

*

Dwóch siwych mężczyzn po siedemdziesiątce. Dwie legendy polskiego teatru niezależnego. Marcin Kęszycki z Teatru Ósmego Dnia i Tomasz Rodowicz z Chorei (dawno temu z „Gardzienic”) stoją naprzeciwko siebie w czarnych kostiumach. Opowiadają o tym, co dziś najpilniejsze. O wojnie, głodzie, przemocy i ucieczce. O uchodźcach i o tym, co ich powstrzymuje, o granicach rysowanych po całym świecie, w tym o tej jednej konkretnej, na Podlasiu.

Przejścia nie ma to spektakl-spacer. Wędrujemy po loftach łódzkiej Fabryki Sztuki, zatrzymując się w kolejnych punktach-scenach. Jest tu na przykład galeryjna ekspozycja z przedmiotami zostawionymi (zgubionymi?) przez uchodźców. Ich konkret przybliża pojedyncze losy. Chwytamy wymykające się już po sekundzie imiona tych, którym się udało, i tych, którzy siedzą w więzieniach albo leżą w grobach. O ile mają groby. Jest mapa świata, na której nasi przewodnicy zaznaczają ogniem miejsca, z których uciekają ludzie – są ich miliony. Jest też scenograficzny szkic mieszkania, które trzeba spakować do walizki. Gdzieś obok turkocze wyławiana światłem latarki dziecięca kolejka – La Bestia – towarowy pociąg z Gwatemali do Meksyku, którego wagonów chwytają się szukający szczęścia w USA. Zwany pociągiem śmierci.

Rodowicza i Kęszyckiego spotkała na scenie Katarzyna Knychalska, dramatopisarka i najaktywniejsza obecnie animatorka polskiego offu (w tym spektaklu odpowiedzialna za scenariusz, koncepcję i współreżyserię). Jest to sprawa historyczna. W ostatniej scenie aktorzy pojedynkują się na teatr cieni, ten najprostszy – uprawiany ad hoc na pustej ścianie. Rodowicz jest zapalczywy, Kęszycki ironiczny. Są przeciwnikami, ponieważ konflikt służy opowieści. Opowieść jest sednem teatru, jego sensem zaś spotkanie. Dobrze, jeśli spotkanie jest po coś, jeśli czemuś służy.

Zderzenie reprezentantów światów w historii polskiej alternatywy zapisanych jako odrębne, a nawet przeciwstawne, jest w istocie podkreśleniem ich wspólnego kontrkulturowego mianownika. Teatru zawiązywanego jak przymierze, sojusz w sprawie. Wszystko inne jest drugorzędne: estetyka, środki artystyczne, techniki aktorskie, proporcje improwizacji i scenariusza, performansu i gry. Jasne, trudno się nie uśmiechnąć, a może i wzruszyć, gdy aktorzy synchronicznie pakują uchodźcze walizki – jak gdyby wskazując, czym ostatecznie jest ten kanoniczny dla offu rekwizyt. Niemniej w obliczu tematu cała ta inscenizacyjna zabawa wydaje się błaha. Niebezpieczny i odważny to teatr, co unieważnia sam siebie.

A co się liczy, jeśli nie sztuka? Gorąca, gęsta zupa. Widzowie siedzą na plecakach, które otrzymali przy wejściu, i jedzą, słuchając opowieści o innych zupach. Tych z Białowieży, o których wiele wie Kęszycki, ale i tej, która uratowała życie „i chęć do życia” ojcu Rodowicza – uciekinierowi z Auschwitz. Brama była otwarta, strażnik nieobecny. A potem były drzwi wiejskich chałup. Jedne, drugie, trzecie – zamykane przed nosem. „Ludzie się bali” – mówi Rodowicz i nie potępia, nie ocenia.

Za mądrzy są twórcy, aby nam moralizować. Objaśniać świat i z racjonalnym zadufaniem ważyć polityczne racje, albo odwrotnie – z emocjonalnym wzmożeniem agitować. Za mądrzy nawet, by artystycznie nami wstrząsać. Od wstrząsów istotniejsza jest zupa. Dlatego wychodząc z przedstawienia, możemy wyciągnąć karteczkę z numerem konta jednej z fundacji, które dbają o to, aby posiłek docierał do tych, którzy są głodni życia. Oni nie znikną – wiemy to już chyba wszyscy. Nie powstrzyma ich żaden płot, żaden mur. Idą zewsząd. Podchodzą pod nasze drzwi. Jest przejście – czy przejścia nie ma?

***

Fundacja Ocalenie

11 1750 0009 0000 0000 2156 6004 z dopiskiem Darowizna Granica