Kampinos parano

„W życiu chodzi o dwie rzeczy, władzę i miłość, wybierzmy mniejsze zło” – mówi jedna z postaci. Ale TRZASK PRASK to coś więcej niż love story. To opowieść o zagubionym pokoleniu, które usiłuje się odnaleźć. I średnio mu to wychodzi. Trudno się zatrzymać, gdy wszystko się rusza.
Ostatnia w tym sezonie premiera TR Warszawa to efekt nagrody „Debiut TR”, którą otrzymał Krzysztof Zygucki. Reżyser przygotował spektakl na podstawie Dwóch powieści ruchu Mateusza Górniaka (adaptacja: Wera Makowskx). Niespełna trzydziestoletni prozaik już od kilku lat uchodzi za głos pokolenia. Nie bez racji. Poszarpany rytm jego groteskowych, napędzanych absurdem historii współgra ze scrollowaniem rzeczywistości, czyli tak zwanym życiem. Jednocześnie jest w tym portrecie młodego pokolenia coś tendencyjnego. Alienacja, problem z budowaniem więzi, wszechobecne narkotyki i dzień rozpoczynany filiżanką przelewu z Etiopii. Wielkomiejskie problemy pierwszego świata. Podlane surrealnym humorem i zanurzone w baśniowej mgiełce z opioidów i benzodiazepin.
Gdzieś pod spodem wibrują socjalne problemy – jak ten ząb, co boli Bohatera (Filip Zaręba). Jest próchnica, ale nie ma (ani w nim, ani w jego towarzyszach i towarzyszkach) rewolucyjnego przekonania, że ekstrakcja jest możliwa. Nikt tu nie chce zmieniać świata. Wszyscy wzięli sobie do serca jedną z youtube’owych gnom: „unikaj niepotrzebnych walek”. Uciec – to wszystko, co można zrobić, zwłaszcza, że i tego nie da się zrobić tak do końca. Więc może lepiej zostać? Przestać pakować się w gówno i, jak jedna z postaci, założyć warsztat samochodowy – w nim też można łamać prawo, byle z głową (opartą na ciepłym łonie społeczeństwa). Dojrzałość to zdolność do kompromisu.
Może to rzeczywiście kwestia generacyjna? Dwadzieścia lat temu młody poeta pisał: „tymczasem podczas mojej kilkunastoletniej przygody z edukacją nikt nigdy nie poczęstował / mnie kwasem parokrotnie byłem kopany wiele razy poniżano mnie i pluto mi do zeszytu ale nikt / nigdy nie dał mi kwasa za frajer”. W TRZASK PRASK nie ma przemocy i strachu – jak w wierszu Adama Grzelca – są za to depresje, tęsknoty i ciepłe wzruszenia, ale i tu, i tu „narkotyki wibrują w krwi” jak „kojąca mantra”. Używki nie są odpowiedzią – głosi popularne hasło. To zależy, o co pytamy. „Wykminię, czy dziś walczę ze światem / przeciągnę się i ruszę w trasę / no to wio” – nawija Ryfa Ri na słonecznym bicie. I choć to skojarzenie zdawać się może zbyt odległe, to przecież na tym polega istota TRZASK PRASK, że wszystko się tu nieustannie rozpada i zderza z tym, co niespodziewane, a ciągły ruch jest jak narkotyczny głód. Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy? Odpowiedź, niewesołą, sugerują rekwizyty: bieżnia i kolarzówka przerobiona na stacjonarny rower.
Wspomniany Bohater grany przez Zarębę to centralna postać pierwszej części przedstawienia. W drugiej najważniejsza będzie Nomadka (Inga Chmurzyńska), która nigdy nie śpi we własnym domu. Ale po kolei. Bohater jedzie na skraj lasu, napędzany marzeniem o drewnianej chatce, takiej z kominami, ale bez dachu. Czy to prawdziwa podróż, czy narkotyczny trip na bazie kompulsywnie oglądanych filmów drogi, a może sytuacja post-mortem? – do końca nie wiadomo. Na ekranie w głębi sceny, który przypomina ogromny wyświetlacz smartfona, widzimy kilka zapętlonych obrazów. Chłopak biegnący w ciemność. Zdeformowana droga zasypana kolorowymi maskotkami (to ilustracja intoksykacji). Pojawiają się również nagrania samych aktorów i aktorek, którzy w pozateatralnych przestrzeniach (samochód, las) zadają sobie (a nie swoim postaciom) ważkie pytania: co to znaczy być w drodze? Co to za uczucie wyjść z domu i już nie wrócić? Na szczęście odpowiedzi są krótkie.
Bohater w podróż wyrusza wraz z Człowiekiem z kamerą (Jan Dravnel), Furą (Damian Sosnowski) i parą autostopowiczek: Piratką Muchą (Monika Frajczyk) i Małą (Inga Chmurzyńska). Jak widać, w obsadzie przeważają młodzi goście (dwoje studentów krakowskiej AST i aktor z łódzkiego Nowego). Przez chwilę wydaje się, że przypadł im w udziale szlachetny drugi plan, na którego tle błyszczy fantastyczna Frajczyk, zarówno jako charakterna dresiara, jak i depresyjna narkomanka (to w drugiej części). Ale im bliżej lasu, tym większe znaczenie młodszej części obsady. Ostatecznie to ich energia napędza ten teatralny wehikuł. Najsprawniejszy, gdy wszyscy grają zespołowo – jak na początku.

Fura podśpiewuje i przygrywa na elektrycznej gitarze – raz ilustracyjnie, raz przywołując radiowe przeboje (do celu zostały trzy odtworzenia In the Air Tonight Phila Collinsa). Pozostali, wędrując pomiędzy rozproszonymi samochodowymi fotelami (scenografia, kostiumy, światło, wideo: Julia Furdyna, Zofia Tomalska), destylują z prozy Górniaka muzyczność. Całość sprawia wrażenie znakomicie skomponowanej partytury. Przez moment zdaje się, że mamy do czynienia ze zjawiskiem na miarę nowej Masłowskiej. Później rzecz grzęźnie w pospolitych teatralnych dłużyznach i kłopotach z montażem, ale zawsze odbija się błyskotliwym dowcipem, czy charyzmą performerów. Jak w tej brawurowej scenie w saunie, w której Zaręba gra starą heroinistkę z wydziaranym herbem Legii Warszawa na plecach. Gdy wreszcie się do nas odwróci – lekko i z pasją zaśpiewa kabaretowy song.
Zygucki nie wprowadza do polskiego teatru nowego języka. Tęskniący za objawieniem, które przyniesie nowa generacja, muszą tęsknić dalej. Ale jest w tym spektaklu szwung i lot, jest też dostęp do wzruszeń. Twórcy świadomie wyzyskują popkulturowe klisze. Przyznajcie, też chcielibyście wsiąść do auta i ruszyć na skraj lasu, przeżywając po drodze filmowe przygody. Albo, jak Nomadka, znaleźć się w sytuacji, w której od potencjalnie szczęśliwego związku ze Strażakiem (Sosnowski) dzieli was tylko wyznanie miłości. Cóż to za przyjemna rozterka. Ketamina od nieznajomego z twarzą białą jak śmierć (Dravnel), czy romans z przystojnym sponsorem (rogalik, kawa, basen, zapiekanka), który nie boi się pożarów i zdejmuje kotki z drzewa. I tu, i tu majaczy wytchnienie, spokój, poczucie bezpieczeństwa (zawsze limitowane). I tu, i tu czeka zmiana. Musicie tylko zdecydować – wasz ruch.