Krzyk z trumny

W kijowskim Teatrze Weteranów pisanie dramatów staje się metodą radzenia sobie z traumatycznym doświadczeniem wojny, frontu, nierzadko okaleczenia.
Ojciec jedenastolatki powiedział w szkole, że matka dziewczynki nie żyje. Nauczycielka widocznie do końca nie uwierzyła w śmierć matki, bo zadzwoniła do niej po wywiadówce. I słusznie – Nastia odebrała. Problem w tym, że Nastia jest akurat na froncie pod Słowiańskiem, a gdy nauczycielka do niej dzwoni, w tle słychać ostrzał. Ale za wycieczkę szkolną chyba może zapłacić?
Wojskowa mama (Військова мама) to dramat Aliny Sarnatskiej wystawiony niedawno przez kijowski Teatr Weteranów – grupę wspieraną przez Siły Obrony Terytorialnej Sił Zbrojnych Ukrainy, formację wojskową, do której należała jeszcze niedawno autorka sztuki. Sarnatska urodziła się w 1987 roku w Kijowie. Do wojska trafiła w roku 2022, wprost z uczelni, gdzie robiła doktorat z pracy socjalnej na uniwersytecie w Humaniu. Naukowo zajmowała się metodami przeciwdziałania przemocy wobec kobiet. Wcześniej była aktywistką i lokalną polityczką związaną z libertariańską partią Demokratyczna Siekiera, z której startowała do kijowskiej rady miejskiej. Z wykształcenia jest psycholożką, w organizacjach pozarządowych zajmowała się między innymi pracownicami seksualnymi – wcześniej sama pracowała jako sexworkerka.
W wojsku Sarnatska była dwa i pół roku. Została paramedyczką w 207. Batalionie Obrony Terytorialnej. Z czasem trafiła też jednak na inny odcinek walki – zaczęła działać w mediach. Dosłużyła się stopnia sierżanta. Nie przestając być żołnierką, prowadziła audycje „Ochotnicy” i „Surowa nagana” w Hromadskim Radiu. Komentowała w nich życie publiczne z żołnierskiej perspektywy.
Sarnatska powtarza, że opowieści ukraińskich żołnierzy trzeba nagrywać natychmiast, tu i teraz, „zanim wojna zmieni się w marmurową tablicę na ścianie”. I to właśnie robi. Niedawno ukazała się jej książka reporterska o ukraińskich żołnierzach ze społeczności LGBT+ na froncie.
Teatr prosto z frontu
Pisanie dramatów staje się w Teatrze Weteranów metodą poradzenia sobie z traumatycznym doświadczeniem wojny, frontu, nierzadko okaleczenia. Założycielem grupy jest Maksym Kuroczkin, urodzony w 1970 roku uznany ukraiński dramatopisarz. Przez wiele lat pisał po rosyjsku, przed aneksją Krymu wystawiał w Moskwie, ale i w Stanach Zjednoczonych. Dziś Kuroczkin też jest żołnierzem. Teatr Weteranów działa w prowadzonym już wcześniej przez niego Teatrze Dramaturgów, niewielkiej niezależnej scenie przy bulwarze Sahajdacznego – reprezentacyjnej alei pełnej knajp, położonej w zabytkowej dzielnicy Podił. Ale Wojskowa mama grana jest w większej przestrzeni, w Teatrze na Lewym Brzegu.
Jeśli myślicie, że dramaty Aliny Sarnatskiej to propagandowe, epickie, batalistyczne freski ku pokrzepieniu serc walczącego narodu, to źle myślicie.
Kuroczkin w swoich wypowiedziach podkreśla, że w teatrze ważne są dla niego przede wszystkim słowo i opowieść. Warsztaty w Teatrze Weteranów odwołują się do metod związanych ze storytellingiem. Ale jest i miejsce dla innych poetyk. Niedawno dramatopisarze weterani mieli zajęcia z polskim dramaturgiem Sebastianem Majewskim, dyrektorem Teatru im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu.
W Teatrze Weteranów wracający z frontu żołnierze to przede wszystkim autorzy. Na scenie występują aktorzy zawodowcy. Nastię w Wojskowej mamie gra na przykład Sofia Brovko, znana w Ukrainie z seriali. Zarazem to aktorka, która zabierała głos w trwającej właśnie ostrej dyskusji o #metoo w ukraińskim teatrze. Stanęła po stronie kobiet, które doświadczyły przemocy.
„Jak w muzeum UPA”
Jeśli myślicie, że dramaty Aliny Sarnatskiej to propagandowe, epickie, batalistyczne freski ku pokrzepieniu serc walczącego narodu, to źle myślicie.
Pisana z perspektywy frontu wojny rosyjsko-ukraińskiej Wojskowa mama pełna jest też konfliktów ukraińsko-ukraińskich. A to między wojskowymi a cywilami, a to konfliktów rodzinnych. Tytułowa bohaterka nie może zostać zdemobilizowana i wrócić do domu, jeśli do wojska nie pójdzie jej mąż. Ten zaś nie chce o tym słyszeć, nawet gdyby ojczyźnie służyć miał za biurkiem. Dlaczego nie obejmuje go powszechna dziś w Ukrainie mobilizacja mężczyzn? Bo jego matka jest wysoko postawioną lekarką w urzędniczych kręgach Zachodniej Ukrainy. Tak, konflikty społeczne też wybrzmiewają u Sarnatskiej. Zresztą gdy dramatopisarka działała jeszcze w polityce, partia, do której należała, skupiała się głównie na walce z korupcją. Obraz ukraińskiego społeczeństwa w tych sztukach jest więc dość brutalny. „Nie bójmy się zranić cywilów prawdą” – mówiła Sarnatska w jednej z audycji radiowych.
Już początek Wojskowej mamy jasno zarysowuje linię nieporozumienia między tymi, co w wojsku, a tymi, co w cywilu. A także między tymi, co w ogarniętym wojną kraju – a tymi, co w uchodźczej diasporze.
„Spójrz na Witię i Marinę! Są w Hiszpanii, sprzedają świeże owoce na targu. A ty tu siedzisz, jak w jakimś muzeum UPA, z tymi twoimi chłopakami. Czy ty w ogóle kochasz swoją rodzinę?” – w pierwszej scenie dramatu jeden z żołnierzy opowiada, co usłyszał od żony. Przyznaje potem, że sam myśli o dezercji. Pokazywani przez Sarnatską wojskowi są na skraju wyczerpania, w permanentnym kryzysie – ale jednak walczą. Jeśli jest tu pokazany heroizm, to polega na konsekwencji „mimo wszystko”. Na froncie trwają polityczne kłótnie. Ktoś oskarża kogoś, że dlatego cała ta wojna, bo ten tak głosował w ostatnich wyborach (w domyśle: na Zełenskiego). „Wasz skurwiel był jeszcze gorszy” – odkrzykuje drugi żołnierz.
Dramat Sarnatskiej to na pierwszy rzut oka rwane, odrębne obrazy. Układają się one jednak w opowieść, choć widz wrzucany jest tu od razu w sam środek akcji i dopiero musi zorientować się, co wokół niego się dzieje. Autorka stawia na detal zderzający brutalność wojny z banalnością codziennych czynności i rodzinnych kłótni na skraju rozwodu, pokazujący zmęczenie wojną i śmiercią obok drobnych utarczek i fizjologii. W Równowadze żołnierka podmywa się nawilżonymi chusteczkami z darów z Polski i nagle syczy z bólu – nie zrozumiała z polskich napisów, że są antybakteryjne.
Śmierć na Instagramie
Kobiety nie są w Ukrainie objęte obowiązkiem służby wojskowej – zgłaszają się na ochotnika, jak Sarnatska. Od próby pokazania takiej decyzji zaczyna się Równowaga (Баланс), druga ze sztuk autorki powstałych w Teatrze Weteranów. Dramat stylizowany na autobiograficzną opowieść wpisany jest w ramy ćwiczeń służących radzeniu sobie ze stresem, tzw. technik uziemiających. To one nadają tekstowi nieco medytacyjny rys. Epicka pierwszoosobowa narracja przeplatana jest bardziej konwencjonalnymi dramatycznie, dialogowanymi scenami.
Wojna u Sarnatskiej to po prostu krwawy koszmar. W opisywaniu go autorka nie stosuje taryfy ulgowej.
Wojna w sztukach Sarnatskiej to balansowanie na granicy nie tylko życia i śmierci, ale też dwóch światów – rodzinnej codzienności w europejskim kraju w XXI wieku i świata wstrząsanego wybuchami apokalipsy. „Wygląda jak przeciętna kobieta z klasy średniej” – pisze Sarnatska o jednej ze swoich postaci. Zwykłość mieszczańskiego życia, kawałki normalności między lejami po bombach. Bliscy żołnierzy dzwonią do nich na komórkę, choć czasem gubi się zasięg. Bohaterka Równowagi przegląda Instagram koleżanki, która, okazuje się, za chwilę zginie. Jeden z żołnierzy na przepustkę do rodziny jedzie blablacarem. Wizyta w mieście to okazja, by umyć się w normalnych warunkach, ale i zamówić sushi na obiad, odpocząć od frontowych racji. Owszem, żołnierze bywają w mieście – lecz czują się w nim dziwnie. W obu dramatach Sarnatskiej powraca podkreślana obcość kolorowych ubrań cywilów. Dla żołnierzy szansą na spotkanie tych dziwnych ludzi bez mundurów w jakichś usankcjonowanych społecznie ramach jest w Wojskowej mamie rocznica śmierci towarzysza broni, poczęstunek na cmentarzu.
Bo wojna u Sarnatskiej to też po prostu krwawy koszmar. W opisywaniu go autorka nie stosuje taryfy ulgowej, tak jak nie chce jej dla ukraińskiego życia publicznego. W Równowadze pojawia się wątek identyfikacji zwłok bliskiego kolegi. By do identyfikacji doszło, paramedycy muszą do laboratorium dowlec fragment ciała, najlepiej z kością – miękkie tkanki gniją, ale szpik kostny zostaje. Mężczyzna o pseudonimie „Spartakus” wlecze więc kilometrami, „jak sanki”, przytroczoną do noszy ciężką, martwą nogę, którą wydobył z pobojowiska pod ciężkim ostrzałem. Po dotarciu na miejsce noga okazuje się niestety… rosyjska. Lekarz się wścieka: „Czemu, do chuja, przywieźliście mi kacapa?”. Skąd pomyłka? Rozerwane zwłoki tworzą mieszaninę pokawałkowanych ludzkich ciał. Mięsny miks nie zważa na narodowości. Przez swój błąd mężczyzna musi wrócić do miejsca masakry i przynieść lekarzowi kolejną kończynę – tym razem rękę. Na szczęście nie ma już wątpliwości. To ręka „naszego Maksyma”.
Sarnatska w swoim pisaniu dla teatru kreśli obrazy jak z naprawdę mocnego kina. Półnagi dowódca strzela w amoku w niebo po śmierci przyjaciela. Oszalały, sfrustrowany żołnierz z granatem w ręku grozi kolegom rozszerzonym samobójstwem. Ale są też sceny spoza porządku psychologicznego realizmu. W epilogu Wojskowej mamy kilkoro kolorowo ubranych ukraińskich cywilów próbuje zamknąć Nastię w trumnie, najpierw pogardliwie mówiąc o kobietach z armii – że siedzą tylko na tyłach, pieniądze biorą i tyją – a później przykrywając pomnikiem. „Ale ja żyję!” – krzyczy kobieta.
Ten krzyk z trumny warto usłyszeć. Polski teatr rytualnie powtarza, że tęskni za mocnym współczesnym dramatem, takim, w którym mamy postać, historię, konflikt. Wszystko to jest w pisarstwie Aliny Sarnatskiej. Tylko brać i wystawiać.