Projektariuszka

Projektariuszka
Threesome/Trzy, choreografia Wojciech Grudziński / fot. Maurycy Stankiewicz / Nowy Teatr w Warszawie
Marta Szypulska komponuje stroje. Odważnie operuje kolorami i materiałami, zestawia ze sobą nieoczywiste elementy. Tworzy „performatywną modę” i „performatywną scenografię”. Swoją markę zbudowała w niecałe sześć lat.

W mijającym sezonie pracowała przy siedmiu przedsięwzięciach. Do performansu Wojciecha Grudzińskiego Threesome/Trzy w warszawskim Nowym Teatrze stworzyła skórzaną maskę z zamkiem błyskawicznym w miejscu ust i kostium (błękitną koronkową bieliznę zakrywającą wyłącznie genitalia). Dwukrotnie pracowała z Weroniką Szczawińską: przy białostockiej realizacji Dziewczyno, takie konfundujące zaprojektowała kostiumy będące ekstrawagancką wariacją na temat strojów wieczorowych (suknię ślubną ze spiczastym dekoltem, „napompowaną” mini, nie-ludzkie akcesoria nauszne), a w olsztyńskim Wchodzi Duch scenografię z podestów pokrytych białymi tkaninami i kostiumy-prześcieradła z wyciętymi otworami na oczy. Zaprojektowała kostiumy do Gier wstępnych Wiktora Rubina i Jolanty Janiczak we wrocławskim Capitolu oraz Call me Jay Agaty Maszkiewicz w Komunie Warszawa. Opracowała scenografię i kostiumy do kolektywnego projektu z Komuny M4G1C BL0W – przestrzeń została zdominowana przez ogromny kontener i PRL-owski tapczan, kostiumy z kolei wyglądają jak stylizacje z berlińskich klubów techno. W ramach tygodnia otwarcia Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie zaprojektowała kostiumy i scenografię do projektu LAGMA, którego była również współautorką i jedną z wykonawczyń. Dużo tego. A jeszcze w sierpniu czeka ją praca nad kostiumami do Matki Joanny od Aniołów, którą wyreżyseruje Szczawińska dla Teatru Telewizji. Cały kolejny sezon ma zabukowany. Aktualnie siedzi nad szkicami do przedstawienia w TR Warszawa, którego premiera odbędzie się w sezonie 2025/2026.

Marta Szypulska / fot. Monika Stolarska / archiwum własne

Marta Szypulska komponuje stroje. Odważnie operuje kolorami i materiałami, zestawia ze sobą nieoczywiste elementy. Tworzy „performatywną modę” i „performatywną scenografię”. Co właściwie oznacza performatywność w tym kontekście? „Uwielbiam, kiedy kostiumy się rozkładają, rozpadają, zmieniają albo zmieniają znaczenie, dlatego nazywam je właśnie performatywnymi, a nie stylizacjami czy zwykłymi kostiumami. Tak samo w scenografii. Na przykład we wrocławskim Czasie porzucenia Weroniki Szczawińskiej scenografia miała przypominać filharmonię, ale została wykonana z domowych elementów – zlewu, odkurzacza. Ułożenie lodówki sugerowało, że jest ona fortepianem. Był tam dywanik z wyciętymi kapciami, do którego można było włożyć nogi i pójść dalej. Scenografia przenikała się z kostiumami”. Stroje w głośnym przedstawieniu Szczawińskiej Trąbka do słuchania (Wrocławski Teatr Współczesny, 2023) zostały uszyte z nietypowych, zrecyklingowanych materiałów – biustonoszy, pasów samochodowych, dywanów, odzieży roboczo-ochronnej i śmieci. Czerwona peruka otoczona kablem elektrycznym, stelaż klatki z przyczepionymi metalowymi kapslami, krynoliny ozdobione sztucznymi futrami zwierzęcymi, nakrycie głowy wykonane z krawatów i aluminiowych wieczek. Mnóstwo tkanin, sztucznego włosia, szydełkowych form, tasiemek i firanek. „Materiały są przerabiane zgodnie z filozofią staruszek – rzeczy mają być ciepłe, miłe i wygodne” – mówi Szypulska o swojej koncepcji.

Jej styl można określić jako połączenie trashowej mody z berlińskich ulic, śmiałości haute couture oraz babcinej ręki, która wynajdzie w lumpeksach perełki i wydzierga na drutach cokolwiek sobie wymarzysz. „Przy niskobudżetowych projektach korzystam przede wszystkim z lumpeksów i OLX, gdzie nie muszę brać faktury. Wyciągam też swoje stare nieużywane tkaniny, które zalegają w mieszkaniu. Niekiedy dostaję materiały od innych osób. Jak ma się pieniądze na kostiumy, to wszyscy jadą do Alexis, czyli warszawskiej hurtowni tkanin. Jest świetnie zaopatrzona. Po pandemii dużo podobnych miejsc się zamknęło”.

Nic. Tylko natura

Dorastała w niewielkiej wsi w województwie lubelskim wśród łąk i lasów. Kiedy wyjechała na studia, jej przyjaciółka zapytała z niedowierzaniem: „Od kogo ty się tego wszystkiego nauczyłaś? Od drzew?!”.

Marta Szypulska dorastała w niewielkiej wsi w województwie lubelskim wśród łąk i lasów. Kiedy wyjechała na studia, jej przyjaciółka zapytała z niedowierzaniem: „Od kogo ty się tego wszystkiego nauczyłaś? Od drzew?!”.

„Bardzo późno wyjechałam z domu rodzinnego. Mama puściła mnie do miasta, a ja nawet nie wiedziałam, jak kupuje się bilet w autobusie. Do liceum w ogóle nie miałam styczności z kulturą, teatrem, komputerem, Internetem. Nic. Tylko natura. I chyba już wtedy tworzyłam sztukę, ale jeszcze nie wiedziałam, że nią jest. Mój ojciec mnie inspirował. Jako rolnik tworzył obiekty do odstraszania dzikich zwierząt, wizualnie piękne. Z perspektywy czasu myślę o nich jako o artystycznych instalacjach. Rodzice zajmują się między innymi uprawą kukurydzy. Kiedyś mieli problem z dzikami, co zmuszało mojego tatę do spania na polu i przeganiania zwierząt. Żeby tego nie robić, wymyślił, że w wielkiej bali ustawi świeczki w centymetrowych odstępach, do których włoży petardy”.

Czy od początku wiedziała, że zajmie się modą? „Już będąc w podstawówce, dorwałam się do maszyny babci i przerabiałam wszystkie ubrania, które znalazłam na strychu. Natomiast w liceum totalnie pochłonęło mnie malarstwo. W ferie wracałam na wieś, robiłam sesje zwierzętom, zamykałam się w pokoju i dwa tygodnie spędzałam tylko z obrazami, w oparach farb olejnych. Tworzyłam głównie prozaiczne wizerunki świń. Kolekcja „świńskich obrazów” odniosła sukces i wszystko wskazywało na to, że pójdę w stronę malarstwa. Jednak od najmłodszych lat wiedziałam też, że chcę zająć się modą. W połączeniu dało to coś w rodzaju obiektów, które można na siebie założyć”.

Ukończyła Projektowanie Ubioru na Uniwersytecie Artystycznym im. Magdaleny Abakanowicz w Poznaniu. Jest również wykwalifikowaną krawcową. Na pierwsze lekcje szycia poszła na studiach. Walczyła z trudnymi do okiełznania materiałami, mając do dyspozycji najtańszą maszynę. Maszyna nie dawała rady, uciekała ze stołu. Studencką metodą została oklejona taśmą i dociążona cegłami. Dzięki temu „przestała fruwać”.


Teatralne ramy projektowe

Do teatru zaprosiła ją Weronika Szczawińska w 2018 roku. Nigdy wcześniej nie asystowała w teatrze. Jak się poznały?

„Wszystko zaczęło się od telefonu Wero, która chwilę wcześniej widziała moje kostiumy do performansu Agaty Baumgart podczas Festiwalu Pomada. Miałam absurdalnie niski budżet, co zmusiło mnie do dealowania z ograniczeniami i sprawiło, że odpaliłam wyobraźnię, pozwoliłam sobie na szaleństwo. To były kostiumy inspirowane znanymi pracami polskich artystów, z których wystrzeliwało konfetti. Weronika szukała akurat kogoś do pracy nad Nigdy więcej wojny i nagle pełna obaw znalazłam się w starej siedzibie Komuny Warszawa. Nie miałam wtedy dobrego wyobrażenia o branży teatralnej. Zakładam, że gdybym trafiła do innego miejsca i innej ekipy, nie pracowałabym teraz w tym zawodzie. Weszłam w teatr dzięki temu, jak komfortową i kreatywną przestrzeń do pracy potrafi stworzyć Wero”.

Wchodzi Duch, reż. Weronika Szczawińska / fot. Bartek Warzecha / Teatr Jaracza w Olsztynie

Ze Szczawińską mają już wypracowany model pracy – Szypulska przyjeżdża na pierwszą próbę z gotowymi projektami. Jak reżyserka postrzega tę współpracę? „Zrealizowałyśmy razem jedenaście spektakli, pracujemy nad dwunastym, w planach są kolejne. Obecność Marty w drużynie moich stałych współpracowniczek to dla mnie niezwykła przygoda. Marta łączy kompetencje artystki wizualnej, krawcowej, scenografki i projektantki mody, pracuje w bliskim kontakcie z materią, jej fizycznością, ciężarem, fakturą, a jednocześnie poddaje ją obróbce swojej wyobraźni. Jej pracę widzę jako rodzaj tworzenia wizualnych dramaturgii – kostium autorstwa Szypulskiej jest zawsze partnerem dla aktorów, scenografie budują zasady ruchu i profilują doświadczenie, przez które przeprowadzamy widownię. Najczęściej działamy koncepcyjnie we trójkę: ja, Marta i Piotrek Wawer jr, chociaż zdarzają nam się współprace w węższych układach. Wszyscy bardzo lubimy ryzykować, rzucać się w wyraziste, formalne pomysły, więc nasza współpraca ma na dzień dobry ugruntowaną bazę. Marta jest też bardzo uważną obserwatorką prób: niezwykle ufam jej osądowi, czy wszystko idzie w dobrą stronę, nie tylko pod kątem wizualnym”.

Współpraca z duetem sceniczno-życiowym Wiktorem Rubinem i Jolantą Janiczak wygląda zgoła inaczej: „Decyzje podejmowane są późno, jak najpóźniej, bo Jolka pisze tekst na bieżąco. Na samym początku nie wiadomo nawet, jakie są postaci”. Z kolei w projektach choreograficznych pomysły rodzą się zazwyczaj w sali prób. Ze względu na ograniczony budżet kostiumy do performansów tanecznych Marta szyje sama. Pozwala jej to na ciągłe modyfikowanie odzieży: „Lubię wydurniać się podczas szycia. Przez to projekty różnią się od wyjściowego założenia. Cały czas coś przychodzi mi do głowy. Performerzy są zazwyczaj bardziej otwarci na dziwność – chętnie sięgają po większe, przerysowane formy. Dużo trudniej przekonać do takiego ubioru aktorów dramatycznych”.

Szypulska łączy kompetencje artystki wizualnej, krawcowej, scenografki i projektantki mody, pracuje w bliskim kontakcie z materią, jej fizycznością, ciężarem, fakturą, a jednocześnie poddaje ją obróbce swojej wyobraźni.

Jak reagują na jej pomysły krawcowe i krawcy z teatralnych pracowni? „Zdarzają się trudne sytuacje. Na początku często słyszę: tak się nie da, co to ma być? Ale ja wiem, że się da. Wtedy proponuję różne rozwiązania – tutaj taka nitka, tutaj taka maszyna i to jest inna jakość rozmowy i zmiana nastawienia. Muszę mieć sztamę z krawcowymi, dobrze z nimi żyć. Przy kolejnych spektaklach witają mnie już z uśmiechem”.

Kiedy ekipę Heks przygotowywanych przez Monikę Strzępkę w warszawskim Teatrze Dramatycznym powiadomiono odwołaniu premiery, Szypulska poprosiła fotografkę Karolinę Jóźwiak o szybkie wykonanie dokumentacji. Na tle scenografii projektu Barbary Hanickiej można podziwiać ziemiste stroje: wiklinowy top, żółtą pelerynę, dwuczęściowy kostium pokryty włosiem, kurtkę ze wplecionymi do niej gałęziami, „drewnianą” kamizelkę, zieloną narzutkę, która wygląda, jakby została uszyta z mchu i trawy. „Kostiumy wyglądają, jakby pochodziły z pierwotnego uniwersum, prosto z ziemi – opowiada Szypulska. – Wyobrażałam sobie, że wywodzą się z jakiejś nieznanej, zapomnianej epoki. Widz patrzy i ma wrażenie, że była taka epoka, ale nie może sobie przypomnieć, jak się nazywała. Prawdopodobnie kostiumy trafiły już do magazynu i w każdej chwili mogą zostać przerobione” – dodaje. Chciałaby kiedyś zabawić się w detektywkę i poszukać śladów tych niewykorzystanych obiektów. Marzy jej się projekt, w którym opowie o ich drugim życiu.

Drogi zawód

W niecałe sześć lat Marta Szypulska zbudowała kostiumograficzną i scenograficzną markę. Jest rozchwytywana. Tworzy kostiumy i projektuje scenografie zarówno do spektakli dramatycznych, jak i projektów choreograficznych czy interdyscyplinarnych.

„Tego jest tak dużo, bo biorę też projekty, które zupełnie mi się nie opłacają, ale są zajebiste. Najczęściej to te choreograficzne. Spektakle fajnych ludzi, które chcę robić zajawkowo. Te taneczne rzeczy nakładają się z tymi teatralnymi. Wychodzi tego dużo, ale dopiero wtedy jestem w stanie się utrzymać. To jest drogi zawód, trzeba cały czas podróżować i jeść na mieście. Jak jestem na miejscu w Warszawie, to łatwiej sobie to poukładać. Przez taki tryb pracy i podróże dużo potem wydaję na terapię”.

Spotykamy się w warszawskim Parku Skaryszewskim. Marta jest w towarzystwie białego psa pudla o imieniu Beret. Artystka planuje założenie rodziny, chciałaby mieć dziecko. Jest świadoma, że będzie musiała zrezygnować z projektowania i przebranżowić się – albo założyć firmę i skupić się na bardziej komercyjnych zleceniach. „W zeszłym roku bardzo poważnie myślałam o założeniu firmy krawieckiej. Bardziej mnie to jara niż ręczne robienie scenografii. Ale jestem zabukowana na rok do przodu, ciągle w procesie i nawet nie mam czasu, żeby o tym pomyśleć. To nie jest takie łatwe. Nigdy nie wiem, czy będę miała dużo pracy, czy nie, co powoduje u mnie stany lękowe. Nie mam umów na te wszystkie projekty, które odbędą się w przyszłości. Ktoś może mi odmówić w ostatniej chwili albo wydarzy się coś innego, np. wybuchnie pandemia. Firma wydaje się fajnym rozwiązaniem. Nie musiałabym myśleć, codziennie bać się o przyszłość i zastanawiać, czy starczy mi na wynajęcie chaty. Nie zarabiam mało. Tylko najgorsze jest to, że jednego dnia dostajesz dwadzieścia tysięcy, a później przez trzy miesiące nic, żadnego nowego przelewu na koncie. Rozpierdala mnie to”.

Magdalena Ożarowska

Krytyczka teatralna, teatrolożka, fotografka i pracownica kultury. Ukończyła Wiedzę o teatrze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Studiowała również na Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza. Pracuje w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego, gdzie łączy zainteresowania teatralno-fotograficzne.