Wojna polsko-polska pod flagą ruską

Robert Talarczyk i Szczepan Twardoch nie bawią się w subtelności. Oglądamy galerię typów polskiego warcholstwa, pieniactwa, zacietrzewienia, zakapiorstwa, urażonej dumy. Wszyscy wszystkich nienawidzą, tymczasem Ruscy stoją u bram.
W dystopijnym Pokoju, napisanym na zamówienie Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, Szczepan Twardoch rysuje Polskę w niedalekiej przyszłości. Dziennikarz prosi o wypowiedzi uczestników „małego okrągłego stołu”, który odbył się siedem lat wcześniej. Główne pytanie brzmi: czy nienawidzisz przeciwnika? Wszyscy wykręcają się od odpowiedzi, wolą relacjonować swoje życiorysy, a raczej ich wygodne wersje. Postaci reportera nie ma na scenie, odpytywani wychodzą z pola gry, siadają na kubiku na umownym proscenium i mówią do widowni, jakby pytający był wśród nas. Twórcy czynią z publiczność swoisty trybunał, który słucha osób odpowiedzialnych za najnowszą historię kraju.
Co się wydarzyło, że potrzebny był kolejny w naszej historii okrągły stół? Między dwoma polskimi plemionami – Patriotami i Demokratami – toczy się wojna, już ustalenie samej jej genezy uniemożliwiają kłótnie. Demokraci uważają, że przejęli władzę po praworządnie przeprowadzonych wyborach prezydenckich, Patrioci nazywają je zamachem stanu, ich zdaniem wybory zostały ukradzione i dlatego zareagowali siłowo. W odwecie zostali wyrzuceni z Warszawy. W walkach zginęło kilkadziesiąt osób, miasto zostało zniszczone. Dla Demokratów zamachem stanu była właśnie krwawa reakcja Patriotów i rozniecenie wojny, w której zaprzepaszczono to, co zostało wypracowane po 1989 roku.
Patrioci wycofali się ze stolicy tam, gdzie mają poparcie większości mieszkańców. Zorganizowali na drogach Straże Obywatelskie i dokonują pogromów. Demokraci uformowali samoobronę, którą nazwali Gwardią. „Mały okrągły stół” poprzedziło podpisanie wstępnego porozumienie o dwutygodniowym zawieszeniu broni, ustalono też linię rozgraniczającą. Kraj jest podzielony: każde plemię ma swego prezydenta. Jest jeszcze Wojsko Polskie, które zachowuje swego rodzaju niezależność, na przykład nadzoruje checkpointy, ale i żołnierzom zdarzają się interwencje zbrojne wobec rodaków. Polska wyniszczona rękami swoich obywateli to smaczny kąsek dla sąsiada z północy. Ruscy przekrają granicę i zajmują kilka wsi między Puńskiem a Sejnami. Gwardia przekazuje broń (ale nie całą i w tajemnicy przed Patriotami, którzy mogliby to wykorzystać) Wojsku Polskiemu, by je wzmocnić. Podobna reakcja oczekiwana jest od Patriotów, którzy jeszcze nie wiedzą o wkroczeniu Ruskich. Nazajutrz po agresji odbywa się wspomniany „okrągły stół”.
Jego gospodynią jest Magdalena (Dominika Bednarczyk), dziennikarka telewizyjna, na tyle popularna wśród obydwu plemion, że udaje się jej doprowadzić do spotkania delegacji. Odbywa się ono w schronie – wszak Putin u bram, trzeba strzec przywódców. Czy fakt, że organizatorką jest osoba ze świata mediów świadczy o sile czwartej władzy? Raczej nie. O jej programie wiemy tyle, że przeprowadza rozmowy niekoniecznie o polityce i niekoniecznie w studio – mowa jest o hitowym odcinku w plenerach Chorwacji. Zdaje się, że niemałą rolę w doprowadzeniu do spotkania odegrała Maria (Marta Konarska), nieformalna przywódczyni delegacji Patriotów, jak się wkrótce wyjawi – partnerka Magdaleny (kobiety swój wieloletni związek ukrywają przed opinią publiczną). Co nią kierowało? Obawa przed utratą niepodległości, ale i dbałość o interesy własnego obozu – w ich strefie brakuje żywności, dostawy blokowane są przez Demokratów.
Okrągły stół jest tylko ideą, w rzeczywistości reprezentanci dwóch obozów siadają do stołu w kształcie litery „L”. Miejsce w punkcie stycznym ramion zajmuje Gospodyni. Siadają – to za dużo powiedziane, ledwie mogą znieść swoją obecność, nie mają do siebie zaufania za grosz. Zanim zajmą miejsca, odbywają rytuał pyskówek, oskarżeń, pretensji, zrywania obrad.
Reżyserzy – Robert Talarczyk i Szczepan Twardoch – nie bawią się w subtelności. Magdalena nosi czerwony garnitur do białego podkoszulka i białych adidasów, a delegaci wariacje na temat moro (raczej ze sklepów niż z magazynów wojskowych). Na tylnej ścianie wisi mapa Polski przedzielonej wewnętrzną granicą. Subtelności nie ma też w rysowaniu postaci. Oglądamy galerię typów polskiego warcholstwa, pieniactwa, zacietrzewienia, zakapiorstwa, urażonej dumy. Plemiona nie tylko nie mają zaufania do przeciwnika, ale i między sobą trudno im utrzymać jedność, wzajemny szacunek czy po prostu ludzką sympatię. Tak jakby wszyscy wszystkich nienawidzili. Próbą niuansowania postaci są monologi „do kamery”. Dwa z nich krzyżują się w jednej scenie, Twardoch, korzystając z tej formuły, przybliża relację Jana (Patriota) i Piotra (Demokrata), niegdysiejszych wieloletnich przyjaciół, i na ich przykładzie próbuje dociec, kiedy i jak przerwała się nić porozumienia. Ten wątek potrzebny jest mu także po to, by zakończyć akcję.
Gdy w obliczu zagrożenia z zewnątrz strony ustalają likwidację linii rozgraniczenia, przekazanie zbrojnych struktur Wojsku Polskiemu i przeprowadzenie pod jego kontrolą wyborów do rządu jedności narodowej, słowem ogłaszają zjednoczenie przeciwko wspólnemu wrogowi – Piotr (Marcin Kalisz) nie podaje dłoni Janowi (Mateusz Janicki). Czy fakt, że Piotr nie umył rąk po wyjściu z toalety (w bunkrze nie ma wody) to pretekst czy realna przeszkoda?
W gruncie rzeczy to dziecinada i przedkładanie prywatnych ans nad interes publiczny. Piotr jest z awansu społecznego, Jan z krakówka, spotkali się w liceum, razem studiowali, działali w NZS-ie i pracowali. Dochodzi między nimi do rękoczynów, gaśnie światło.
Na ekranie nad sceną wyświetla się niewyraźny fresk, postać, a raczej twarz i dwie dłonie w geście faka. Pomyślałam, że to twarz Marii, ale co by to miało znaczyć? A więc Putin? Co z Polską? Odpowiedź zostaje po stronie publiczności. Z pewnością dawni towarzysze broni, a i Gospodyni, pozrywali więzi, reporter wyszukuje ich w różnych miejscach Europy. Kto rządzi? Wojsko Polskie czy Federacja Rosyjska?
W spektaklu mało jest ironii, ale jest przykład dobrej autoironii. Twardoch i Talarczyk jako Ślązacy pozwalają sobie na prywatę.
ZDZISŁAW
Tylko co zrobić ze śląskimi bojówkami?
HANNA
Budują jakieś umocnienia i zasieki na tej rzeczce, jak ona się nazywała…?
KATARZYNA
Brynica. Na Brynicy.
HANNA
Właśnie.
ZDZISŁAW
Jeśli my się dogadamy teraz, to Ślązacy znowu nie będą mieli nic do powiedzenia. Obiecaliście im coś?
KATARZYNA
Cóż szkodzi obiecać? To nie ma znaczenia.
HANKA
Jebać Ślązaków!
Twardoch w finale zdaje się obwiniać bardziej liberałów niż ultrasów, co po ostatnich wyborach prezydenckich brzmi całkiem przekonująco. Nie o rozliczenia jednak mu chodzi, lecz o potrząśnięcie widzami: ogarnijcie się, zagrożenie jest realne. Stąd ostry, czasami nazbyt karykaturalny rysunek bohaterów, polszczyzna pełna dosadnych słów, aktorstwo bez niuansowania. Spektakl wydaje się toporem ciosany i taki też topór odcina na pniu głowę orłowi, w tle widać jeszcze znany kontur granic Polski, choć rozmazuje go już krew – tak wygląda plakat przedstawienia.