Cała mapa zapaliła się na czerwono

Cała mapa zapaliła się na czerwono
Iga Dzieciuchowicz / fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.pl
– Wiele jest niezapisanych kartek w tej książce. Nie wiem, czy gdyby dziesięciu reporterów się za to zabrało, wyczerpałoby temat – mówi Iga Dzieciuchowicz, autorka książki Teatr. Rodzina patologiczna.

Katarzyna Tokarska-Stangret: Znałaś przemocową stronę teatru, zanim zaczęłaś o niej pisać?

Iga Dzieciuchowicz: Długo byłam związana z teatrem – w dwóch pracowałam, byłam dziennikarką „Gazety Wyborczej”, gdzie publikowałam recenzje, miałam znajomych ze szkoły teatralnej, sama zresztą dopiero co skończyłam studia, kiedy usłyszałam, że dziewczynę mojego kolegi molestował profesor z PWST w Krakowie. Już nieżyjący dzisiaj. Zaproponowałam im, że może o tym napiszę. To był 2007 rok. Odpowiedzieli, że absolutnie nie, bo zniszczę jej karierę. Oni mi to mówią w zaufaniu, a ja chcę z tego zrobić jakiś dziennikarski temat. Zapamiętałam wtedy, że są historie, które sobie opowiadamy, ale one mają zostać między nami.

Temat wrócił do mnie w 2019 roku, kiedy Szymon Jadczak zajął się sprawą Teatru Bagatela. Przed publikacją tego materiału zadzwonił i spytał: opisuję sprawę molestowania pracowniczek w teatrze, zgadniesz, w którym? Powiedziałam, że nie wiem, tyle przychodzi mi do głowy… Uderzyło mnie to.

KTS: Przypuszczałaś wtedy, że ta zmowa milczenia pęknie?

ID: Zastanawialiśmy się nad tym z Pawłem Goźlińskim, moim tutorem w Polskiej Szkole Reportażu. Ja mówiłam: – Nikt nic na ten temat nie powie. On zachęcał: – Ale może spróbuj, może znajdą się jakieś osoby, znasz je, można prywatnie popytać. Na pewno są historie, o których słyszysz od lat, i różne pogłoski, może trzeba je sprawdzić. Później rozmawiałam z reporterem Pawłem Piotrem Reszką, który powiedział, że jeśli twierdzę, że nikt nic nie powie, trzeba o tym napisać i to po prostu odsłonić. Tak się zaczęło. Zaczęłam się z różnymi osobami spotykać, notowałam sobie w zeszycie sytuacje, nazwiska.

W 2020 roku opisany został mobbing i molestowanie w Ośrodku Praktyk Teatralnych „Gardzienice”. Potem w „Dużym Formacie” ukazał się mój reportaż Reżyser i rozgwiazdy o nocnych próbach Pawła Passiniego ze studentkami, w marcu 2021 roku miało miejsce wystąpienie Anny Paligi poruszające temat przemocy wobec osób studiujących w łódzkiej szkole filmowej, które spotkało się z wielkim społecznym odzewem. Ale już po moim reportażu dostałam bardzo dużo wiadomości.

KTS: Co to znaczy dużo?

ID: Przez ponad miesiąc dostawałam czasami nawet kilkanaście wiadomości dziennie, a po wystąpieniu Ani Paligi to była fala. Później coraz mniej, ale one pojawiały się prawie do zamknięcia książki, do października 2024 roku. Od pewnego momentu musiałam przepraszać, że już nie zdążę zająć się kolejnym tematem, natomiast to były nowe historie i nazwiska, o których wcześniej nie słyszałam w kontekście przemocy. I tak naprawdę uzbierało się materiałów na dwa kolejne tomy, gdybym chciała opisać wszystko, co wiem.

Momentami załamywałam się, słuchając, co ludzie mi opowiadają. Wiadomo, że to moja praca i sama ją wybrałam, ale czasami i natężenie tych historii, i dawka przemocy w nich, świadomość, że to komuś zniszczyło życie, powodowały, że potrzebowałam czasu, oddechu.

KTS: Nagle stałaś się jedną z niewielu osób, którym – anonimowo lub nie – można powiedzieć o swoich doświadczeniach. Przez kilka lat byłaś…

ID: …kimś w rodzaju księdza w konfesjonale. I dlatego też trochę trwało to pisanie, bo momentami załamywałam się, słuchając, co ludzie mi opowiadają. Wiadomo, że to moja praca i sama ją wybrałam, ale czasami i natężenie tych historii, i dawka przemocy w nich, świadomość, że to komuś zniszczyło życie, powodowały, że potrzebowałam czasu, oddechu.

Zwłaszcza że tych opowieści było naprawdę bardzo dużo. Cała mapa Polski zapaliła się na czerwono. Pamiętam, że siedziałam na zoomach, bo to był czas popandemiczny, i nie wstawałam przez kilka godzin zza biurka. Dostawałam maile, dostawałam wiadomości na Messengerze. Czasem krótkie: „Ja też doświadczyłam przemocy w teatrze”. Albo kilka zdań: „Tak, ja to znam. Byłem tam. Rozumiem osoby, które milczały. Też byłem taką osobą”.

KTS: Miałaś momenty, że chciałaś to zostawić?

ID: Nie, czułam, że jak już zaczęłam, muszę to skończyć. Ale miałam taki moment, że pomyślałam: po co ci to było? Co ty sobie w ogóle wyobrażałaś? Często słyszałam, że Dzieciuchowicz wymyśliła sobie przemoc w teatrze i chce na niej zrobić karierę. Mam osobny dysk, gdzie są te wszystkie rozmowy – gdybym pokazała, ile ich jest, trudno byłoby obronić ten zarzut. Sama nie spodziewałam się aż takiej liczby. Naprawdę się tego nie spodziewałam, mimo że to moje środowisko. Ale nie wiedziałam, że przemoc, w mniejszym, większym stopniu, jest niemal wszędzie. Byłam też zdumiona, jak często niszczyła osoby bardzo silne, charyzmatyczne, świadome i wyjątkowo zdolne, których pracę z widowni podziwiałam.

Staraliśmy się patrzeć na teatr jak na obce plemię. Skonstruować książkę tak, żeby czytelnik, który po prostu chodzi do teatru albo interesuje się kulturą, ale nie jest insiderem, zrozumiał, dlaczego to trwało przez dekady.

KTS: Według jakiego klucza wybierałaś historie do książki?

ID: Redaktorzy powtarzali mi, że to jest publikacja, owszem, o środowisku teatralnym, ale nie na jego zamówienie. Trzeba wybrać opowieści tak, by pokazać mechanizmy i przekonać, że to nie są niespełnieni ludzie, którzy nie mają talentu i żalą się po latach. Dlatego książka jest o Olimpie – wiele nazwisk, które tam padają, to wybitni twórcy, i wiele osób opowiadających o rozmaitych przekroczeniach to świetni artyści. Nie można im zarzucić, że są sfrustrowani i próbują kogoś zniszczyć.

Staraliśmy się patrzeć na teatr jak na obce plemię. Skonstruować książkę tak, żeby czytelnik, który po prostu chodzi do teatru albo interesuje się kulturą, ale nie jest insiderem, zrozumiał, dlaczego to trwało przez dekady, dlaczego nie było o tym głośno, i dlaczego nikt na to nie reagował, albo mało kto reagował. Najlepiej oddaje to chyba zdanie Krystiana Lupy, że przemoc była metodą pedagogiczną.

KTS: Wpisaną też w proces twórczy.

ID: Od początku książka miała pokazać system, na którym zostało to zbudowane. Dlatego wróciłam do oskarżanych wciąż o przemoc, dawno nieżyjących Jerzego Grotowskiego i Tadeusza Kantora, bo wydawało mi się to konieczne, żeby czytelnik pozaśrodowiskowy wiedział, że to nie są historie sprzed kilku lat. Po reportażu z 2021 roku pytali mnie różni znajomi: Iga, ale skąd ta przemoc? Zastanawiałam się, do którego roku chciałabym sięgnąć, żeby o tym opowiedzieć. Profesor Dariusz Kosiński sięga do końca XVIII wieku. I ma rację, że to bierze się z tamtej hierarchii. Zresztą przypominam też w książce Etykę Stanisławskiego. Do dziś mamy te założenia wbite w głowę.

KTS: Opierasz się głównie na świadectwach – subiektywnych, często wzajemnie sprzecznych. Jak je weryfikowałaś?

ID: Bardzo trudno niekiedy dojść do tego, co się wydarzyło. Dla mnie taką miarą, jak dla każdego dziennikarza, jest liczba świadków. Tak zwane źródła osobowe, które mówią: ja też z nim/nią pracowałam, to prawda, tak było. Tak było. Tak było. Tak było… Im więcej tych osób, tym wiarygodność opowieści jest większa. Gdyby zgłosiła się jedna osoba przy jakimś nazwisku, mogłabym myśleć: może to był zły ruch obsadowy, może ludzie się nie dogadali, może się nie rozumieli, ale jak zgłasza się kilkanaście osób, z różnych produkcji, z różnych lat, zapala się lampka. Mówią, że byli świadkami pewnych nadużyć, ale mają też do opowiedzenia swoją historię.

I wtedy widzę schemat działania. Słyszę po raz kolejny o bardzo podobnym repertuarze zachowań, a potem o bardzo podobnym odczuciu upokorzenia, poniżenia. Trudno mi nie wierzyć tym ludziom. Nawet ich ciała, kiedy o tym mówią, wyglądają podobnie. Naprawdę, trauma wyświetla się na ciele jak na ekranie. Słyszy się wtedy na przykład przyspieszony oddech, słowa przechodzą w płacz, człowiek spina się tak, że przypomina posąg. Nie da się tego udać.

KTS: Przy pisaniu o takich wrażliwych tematach pojawia się autocenzura?

ID: Przychodzą mi teraz do głowy nazwiska reporterów, którzy wywaliliby na jaw wszystko, co usłyszeli. W ogóle by się nie zastanawiali, co poczują bohaterowie, uznając, że jeśli się gada z dziennikarzem, rozumie się, w jakiej jesteśmy umowie. My mamy prawo w mowie zależnej opisać każdą rozmowę, w której uczestniczyliśmy i czego się z niej dowiedzieliśmy. Więc to jest kwestia, jak się rozumie podejmowane tematy i jakiejś indywidualnej wrażliwości.

KTS: Także wtedy, kiedy ktoś umawia się na publikację, a potem wycofuje?

ID: I często robi to w tonie niegrzecznym, aroganckim. Do tego nie podlega to żadnym negocjacjom. A można opublikować część, można opublikować anonimowo, można się umówić na wiele rzeczy, na przykład że nie opowiemy o szczegółach, ale opowiemy o atmosferze. Tutaj w kilku przypadkach było po prostu: nie, ja sobie nie życzę. A trzy lata wcześniej ktoś ze mną długo rozmawiał, deklarując, że chce pomóc, także innym. I to nie ja do tych osób dzwoniłam, tylko one do mnie.

Oczywiście mogłabym powiedzieć, że trudno, rozmawialiście ze mną, mam to nagrane. To są moje informacje. Ale po chwili złość mija. Uznałam, że rozumiem. Nie wiem wszystkiego, może coś się zmieniło. Po doświadczeniu pracy z tyloma osobami po różnych traumatycznych doświadczeniach nauczyłam się, że one często kierują się rozmaitymi lękami i trzeba to mieć na uwadze.

KTS: Takie decyzje miały wpływ na treść książki?

ID: Gdyby nie znaleźli się inni, którzy chcieli porozmawiać, rozpadłyby się niektóre teksty zupełnie, bo niektórzy ludzie się wycofali, tłumacząc, że to nie jest już ich sprawa, gdzie indziej pracują, nie chcą do tego wracać, nawet anonimowo. A ja może do dziesięciu procent osób z mojej książki się odezwałam. Większość odezwała się do mnie sama. I może warto to tu powiedzieć – w takich przemocowych sprawach nigdy nie zwracam się pierwsza do poszkodowanych.

KTS: Dlaczego?

ID: Bo myślę, że to jest dodatkowy stres, że dziennikarz wie o ich sytuacji. Kiedy słyszę: ona miała doświadczenie z tym człowiekiem i może by ci coś powiedziała, nie mówię: o, daj mi do niej numer. Tylko mówię: powiedz jej, że chciałabym porozmawiać, jak się zgodzi, to porozmawiamy, jak nie, to nie. I czasami ktoś się kontaktuje, a czasami nie. Ale ma czas do namysłu.

Dla kogoś, kogo dotknęła przemoc, i powiedział o tym może trojgu bliskich, albo byli tylko nieliczni świadkowie na próbie, a informacja dociera do dziennikarza, może to być doświadczenie skrajnego przerażenia. Mówiła o tym aktorka, o której Ania Paliga napisała, że została uderzona w twarz. Ona się dowiedziała o tym z sieci i wpadła w rozpacz, w panikę, jak to wypłynęło. Nie chciałabym, aby moi bohaterowie przeżywali coś podobnego. Więc nie chodziłam za ludźmi, nie prosiłam o rozmowy. Oczywiście prosiłam o rozmowy osoby, wobec których były zarzuty.

Jeśli osoby, których nie ma w książce, odetchnęły, niech nie oddychają, bo ja o nich usłyszałam i wielu świadków pamięta krzywdy, jakie wyrządziły.

KTS: Jak one reagowały?

ID: Wiele odmówiło.

KTS: Może obawiały się, bo uznały, że piszesz sensacyjną opowieść ociekającą przemocą i piętnującą wszystkich. Były takie oczekiwania?

ID: Że rozdziałami będą konkretne nazwiska. Były zakłady, kto w książce się znajdzie. I ja się uśmiecham nawet do dzisiaj, jak to czytam, bo tak naprawdę wszyscy wiedzą, kto stosuje przemoc i ja też dużo wiem, nawet jeśli nie o wszystkim mogłam napisać. Więc jeśli osoby, których nie ma w książce, odetchnęły, niech nie oddychają, bo ja o nich usłyszałam i wielu świadków pamięta krzywdy, jakie wyrządziły. Dlatego tym bardziej jestem wdzięczna tym, którzy zdecydowali się na jakiś rachunek sumienia.

KTS: Zdarzały Ci się sytuacje, że ktoś próbował tą książką załatwić jakąś własną sprawę?

ID: Było takich naprawdę dużo! Ktoś, nie znając mnie w ogóle, dzwonił o 24.00 i mówił: tego nie słuchaj, tamtego nie słuchaj, oni chcą zniszczyć teatr. A później okazywało się, że osoba, która do mnie zadzwoniła, ma z tymi, o których opowiadała, jakąś wojnę, nawet niezwiązaną z wykonywanym zawodem, zupełnie towarzyską.

Wiele też razy długo słuchałam o czyjejś współpracy, po czym na końcu lub podczas weryfikacji dowiadywałam się, że ktoś z kimś był parą albo miał romans. To już nie są historie dla mnie do opisania. Nie dojdziemy, co jest tematem zawodowym, a co osobistym. I nawet jeżeli wierzę tej osobie, czy tym osobom, łatwo tu o argument, że on czy ona mszczą się za jakiś zawód miłosny. Opisywanie związku partnerskiego miało sens tak naprawdę tylko w przypadku Krystiana Lupy i Piotra Skiby.

KTS: Czy te nieopublikowane historie zmieniłyby obraz, który buduje książka?

ID: Myślę, że trochę doprecyzowałyby problem. Dostałam na przykład bardzo dużo informacji o różnych prywatnych przedsięwzięciach, gdzie jest mnóstwo przekroczeń. I o różnych inicjatywach teatralnych, w których uczestniczą młodzi ludzie na zasadzie hobby. Oni mają 16, 17, 18 lat i już doświadczają przemocy. Barbara Wysocka ma rację, mówiąc, że wiele jest niezapisanych kartek w tej książce. I nie wiem, czy gdyby dziesięciu reporterów się za to zabrało, wyczerpałoby temat. To jest system, który trwa od dekad. I zauważ, że każda osoba, wobec której były zarzuty, opowiada, że sama była traktowana podle.

KTS: Dzieci biją dzieci.

ID: To jest najbardziej przykre, bo te sprawy są niejednoznaczne i w środowisku wiele jest głosów, że tak naprawdę nie można nikogo potępić. Chociaż jeśli reżyser dostaje sygnały – o czym wiem od swoich informatorów i informatorek – że nie może w ten sposób pracować, że to się źle skończy dla niego, i komunikują mu to osoby, które są z nim blisko, a on dalej próbuje robić z tego metodę twórczą, to o czym to świadczy?

Paweł Passini rozpoznał się w filmiku Anchois courage!, gdzie opowiadano o przekroczeniach w teatrze na dwa lata przed moim reportażem. I nic przez ten czas nie zrobił. Przez te dwa lata pracował tak samo, również ze studentkami. One nie przyszły najpierw do mnie. Sprawa toczyła się już półtora roku w AST, gdzie była powołana komisja antymobbingowa. Cały rok dyplomowy był przesłuchiwany, są na to dokumenty. Więc ja o tej sprawie dowiedziałam się, kiedy władze szkoły dawno się nad nią pochyliły.

KTS: Dlaczego się nią zajęłaś?

ID: Ludzie najpierw szukają pomocy w innych miejscach, myśląc, że po kolei jakoś do tej sprawiedliwości dojdą, aż w końcu są tak zrozpaczeni, że dzwonią do dziennikarza. I tak trochę było tu: sprawa utknęła, chyba wszyscy o niej zapomnieli. Spektakl dyplomowy się odbył, z reżyserem zerwano współpracę, ale jakie były wnioski? I wtedy porozmawiałam z aktorkami – a szkoła złożyła zawiadomienie do prokuratury. Nie zrobili tego przez półtora roku.

KTS: Sąd oczyścił Pawła Passiniego z zarzutów i w trybie zabezpieczenia zakazał publikacji w książce jakichkolwiek dotyczących go treści. Na którym etapie pracy to się wydarzyło?

ID: W ostatniej chwili. Uznaliśmy, że usuniemy dwa rozdziały, a w dwóch kolejnych po prostu zakryjemy te wątki. Zaaresztowano łącznie czterdzieści siedem stron. Oczywiście respektujemy postanowienie sądu, ale wykorzystamy przysługujące prawo do zaskarżenia tego rozstrzygnięcia. I mam nadzieję, że te świadectwa w kolejnej wersji będzie można przeczytać, bo one są integralną częścią książki.

KTS: Masz zakaz mówienia o nich?

ID: Nie, myślę, że mogę powiedzieć, bo też i Paweł Passini wie o tym bezpośrednio ode mnie. Po reportażu w „Dużym Formacie” zgłosiło się dużo innych aktorek i jeden mężczyzna, którzy opowiadali o metodach jego pracy. Wszystkie te relacje pokazują pewien modus operandi – jak pod płaszczykiem metod twórczych zaczerpniętych z zagranicy, z japońskiego teatru, zdaniem osób, które tego doświadczyły, dochodziło do przekroczeń.

W kontekście całości książki to nie szokuje, nie dziwi, to jest w każdym innym tekście, o „Gardzienicach”, o Kleczewskiej. Metody presji, nacisku. Musisz iść krok dalej. Zrób to jeszcze mocniej. Nie wstydź się. Aktorka nie może mieć wstydu. I później osoba, która zgadzała się na to albo myślała, że są w tym dobre intencje, nagle rozumie, że stało się coś złego. Takich osób zgłosiło się do mnie naprawdę dużo – potwierdzających, że były świadkami, mających jeszcze nowe rzeczy do opowiedzenia. A proces jest podwójny – on w nim był i one też w nim były. Jest taka forma dziennikarska jak relacja świadka. Każdy ma prawo opisać to ze swojej strony.

KTS: A jaka jest rola dziennikarza?

ID: Ja po prostu wysłuchałam tych osób i napisałam, co one mówiły. Rozmawiałam też z reżyserem. Sądzę, że jeżeli wiele aktorek mówi, że on tak pracował, to tak pracował. Czy we współczesnym teatrze jest dużo nagości? Mnóstwo. Ale to jednak po pracy z Passinim tyle osób poczuło się skrzywdzonych.

KTS: Co jeszcze mogłabyś zrobić, żeby ten obraz potwierdzić?

ID: Passini chciał, żebym porozmawiała z jego asystentką, z byłą żoną, z jego przyjacielem, ale oni nie byli na tych próbach. Mimo to rozmawiałam z nimi, asystentka później wysłała mi jeszcze wiadomość mailem. Pytałam o próby osoby, które na nich były. To mnie interesowało. I gdyby jedne mówiły, że reżyser próbował je przymusić do uległości, a inne, że to był naprawdę bezpieczny proces twórczy, dostały mnóstwo wsparcia w budowaniu tej roli, rozebrały się, bo czuły się bezpiecznie, tobym to napisała. Nie było takiej osoby. Nikt się do mnie nie zgłosił, kto był u niego na takich próbach i by go bronił. Zresztą prosiłam Passiniego o wskazanie takich osób. Oddałabym mu to. To jest moja praca, nie odebrałabym mu tego. Ale ci, którzy się odezwali, mówili dokładnie to samo, co dziewczyny z dyplomu.

KTS: Sprawy o molestowanie rzadko trafiają do sądów, potem w nich utykają. Ta z Bagateli przeciw dyrektorowi Henrykowi Jackowi Schoenowi, o której wspominałyśmy na początku, toczy się już szósty rok.

ID: Podaję w książce dane, które dowodzą, że sprawy o molestowanie są w Polsce prawie nie do wygrania. Bardzo wiele osób mi mówiło, że jeśli ktokolwiek z teatru zostanie skazany za takie rzeczy, będzie to cud w naszym kraju, skoro za brutalne gwałty dostaje się wyroki w zawieszeniu. Zresztą dziewczyny z Bagateli zastanawiały się, czy w ogóle o swojej historii mówić – bo polskie sądy, bo nie liczą na sprawiedliwość itd. Więc łatwo powiedzieć: idźcie do sądu. Weźmy choćby statystyki dotyczące zgwałceń. Prawie 70 proc. spraw o zgwałcenie jest umarzanych, a 40 proc. to wyroki w zawieszeniu. W sądach osoby poszkodowane słyszą na przykład, by opisać członek gwałciciela, albo są pytane, czy są wierzące. Co jakiś czas w mediach opisywane są bulwersujące kulisy spraw o brutalne przestępstwa seksualne, gdzie w sądach obwinia się osobę poszkodowaną, nie ma wyroku skazującego albo jest rażąco niski z uzasadnieniem, że trzeba dać sprawcy szansę. Nieraz w takich sprawach musi interweniować minister sprawiedliwości albo politycy. I do tego sądu osoby pokrzywdzone mają iść jak na spacer, opowiadać o molestowaniu w pracy?

KTS: Czy prócz tych nagłośnionych w mediach są jakieś inne teatralne sprawy w sądach?

ID: Tak. Nie opisałam ich na prośbę osób, które do tych sądów poszły, ale jest ich trochę. Zazwyczaj o mobbing. Na przykład dział techniczny sądzi się z dyrekcją teatru.

KTS: Opisujesz relacje między działem artystycznym a pozostałymi działami w Nowym Teatrze w Warszawie. Ale pomijasz dyrektora instytucji Krzysztofa Warlikowskiego.

ID: Celowo, bo Zeusa rzadko widać zza tych chmur. Powtarzały się głosy, że dyrektor mieszka na Sycylii i pojawia wtedy, gdy ma odbyć się jego premiera. Ta nieobecność, wielokrotnie podkreślana przez pracowników, wybrzmiała w tekście.

KTS: Uważasz, że publicznie składane deklaracje, takie jak Jacka Poniedziałka, który przeprasza za swoje zachowania, są szczere?

ID: W tę rozmowę trzeba się dobrze wczytać, bo on mówi bardzo istotne rzeczy. Żyjemy w kraju, gdzie jest ważne miłosierdzie, więc mea culpa i przyznanie się do błędu na pewno wielu osobom, tak sądzę, daje jakieś poczucie spokoju. Czasami to wystarczy. Czasami wcale nie trzeba iść do sądów, walczyć kilka lat.

Wywiad z Poniedziałkiem jest z końca 2023 roku. A rozmowy o tym, co działo się w Nowym, dotyczyły lat 2017–2025. Dalej, z tego co słyszę, w teatrze jest chaos, ale chyba zrobiło się mniej celebrycko. Jacek szczerze mówi, że to był wstrząs dla wielu osób, które przebudziły się nagle z myślą, że za chwilę nie będą miały pracy. I to chyba działa najlepiej. Niestety. Bo jeżeli musiałem podpisać w Netfliksie klauzulę, że będę się przyzwoicie zachowywał, to jest sygnał ostrzegawczy. Nie to, że kolega aktor nagadał na mnie dziennikarce, tylko to, że mogę stracić pracę, stracić zaufanie publiczności, i nie utrzymam się z teatralnej pensji.

KTS: Może to są właśnie narzędzia, które mogą realnie zmienić sytuację?

ID: W Stanach jeżeli ktoś przemocowo traktuje drugą osobę, jest natychmiast zwalniany. Przemoc się ucina. Myślę o konkretnej historii opowiadanej przez kogoś, kto był przy bardzo znanej hollywoodzkiej produkcji. Szef pionu operatorskiego, laureat Oskara, powiedział swojemu asystentowi o raz za dużo „suck my dick”. Na drugi dzień przyjechało dwóch smutnych panów z Hollywood, a po południu był już inny szef pionu operatorskiego, też laureat Oskara, który dokończył film. Tam nie ma zmiłuj się, nie ma tłumaczeń, że to „praca na emocjach”. Może w ten sposób uda się to jakoś wyplenić.

Moją książkę czytają osoby z innych branż i na nich największe wrażenie robią właśnie warunki pracy: jak ci ludzie mogą pracować bez umowy? To jest folwarczny system z XIX wieku! Anachroniczny kompletnie, w którym odbywa się przemocowy horror, bo system to ułatwia.

KTS: Warunki pracy dopiero od kilku lat są negocjowane, ciągle boimy się, że zrobimy z teatrów korporacje.

ID: Moją książkę czytają osoby z innych branż i na nich największe wrażenie robią właśnie warunki pracy: jak ci ludzie mogą pracować bez umowy? To jest folwarczny system z XIX wieku! Anachroniczny kompletnie, w którym odbywa się przemocowy horror, bo system to ułatwia. To Agnieszka Szpila zwróciła uwagę, że nie miała gdzie zgłosić sytuacji z prób Heks w Teatrze Dramatycznym, ponieważ reżyserka była jednocześnie dyrektorką. Brakuje w teatrach jasnych wytycznych antymobbingowych, które funkcjonują w strukturach korporacyjnych. Wszystko się kitwasi.

KTS: Dlatego że nie stawia się jasnych granic między relacjami prywatnymi a pracą?

ID: Ostatnio byłam – to jest dobry przykład – na spotkaniu w Sopocie, gdzie rozmawialiśmy o mobbingu w kulturze. Agata Grenda, dyrektorka Teatru Szekspirowskiego w Gdańsku, powiedziała, że u niej w teatrze jest super, a ona taka otwarta, że nawet z pracownicą, która siedzi obok, była na wakacjach. I to był przykład na świetną atmosferę. Zatkało mnie. Powiedziałam, że w innych branżach, gdzie organizacja pracy polega na transparentności, to niemożliwe jechać z przełożoną na wakacje w prywatnym czasie. W mojej stacji byłby to powód skargi do działu „Compliance” o rażącym przekroczeniu uprawnień. I Grenda wyjaśniła, że zaproponowała całemu zespołowi fajne wakacje, ale tylko ta jedna osoba się zgłosiła, no to pojechały. Tylko że już sama taka propozycja jest przekroczeniem zależności dyrektor – pracownik. Dla mnie to był przykład patologicznej rodziny w nowoczesnym wydaniu – wszyscy się kochamy.

Potem, gdy w instytucji są jakieś problemy, tworzą się sitwy. Jest dyrektor i jego gang przeciwko innej grupie albo poczucie, że muszę milczeć, bo koleżanki z pracy to przecież jego/jej przyjaciółki. Przecież wczoraj wrócili z żagli na Mazurach albo bawili się razem na grillu, to do kogo ja z tym pójdę? I tak właśnie betonowany jest ten system.

Iga Dzieciuchowicz – reporterka i feministka, z wykształcenia teatrolożka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Dwukrotna finalistka nagrody Grand Press. Jej reportaże ukazywały się w „Dużym Formacie”, „Tygodniku Powszechnym”, portalu Onet.pl. Aktualnie dziennikarka tvn24.pl.

Katarzyna Tokarska-Stangret

Redaktorka, krytyczka teatralna, koordynatorka wydawnicza. Autorka słownika Pokój wyobraźni. Słownik Tadeusza Kantora / The Room of Imagination. A Tadeusz Kantor Dictionary (2015). Bada proces twórczy oraz sposoby jego archiwizacji.