Jogolobby

Jogolobby
Daj gryza, reż. Marta Parzychowska / fot. Tomasz Walkow / PPA
Co czwarta osoba na widowniach teatrów w Polsce ćwiczy jogę. Wśród aktorek i aktorów ten procent jest jeszcze wyższy. Co mają wspólnego joga i teatr? Bardzo wiele.

Za każdym razem, kiedy Agata Woźnicka, aktorka Teatru Wybrzeże, wrzuca do mediów społecznościowych post o zajęciach jogi, które prowadzi, pilnuje, żeby nie wyświetlał się na jej profilu aktorskim. Bo co ludzie pomyślą. – Jest taki stereotyp dotyczący aktorek, które uczą jogi: „Oj, nie wyszło ci, tak?” – mówi Agata. Pracę w teatrze stawia na pierwszym miejscu, jogą zajmuje się w czasie wolnym od grania, w poniedziałki i niedziele rano. Wszyscy w zespole wiedzą, że jest joginką. Pierwsze zajęcia poprowadziła dla koleżanek z teatru. Początkowo nie brała za nie pieniędzy, to był trening za trening. One miały ćwiczenia, Agata nabierała wprawy jako instruktorka. Prowadziła też otwarte zajęcia jogi dla widzów. Coraz więcej teatrów buduje w ten sposób relacje z widownią. Zdarza się, że ktoś z kolegów przychodzi do Agaty po radę: „Tu mnie coś boli, co mam z tym zrobić?”. – To miłe – przyznaje Agata.

W Upiorach Ibsena gra Reginę Engstrand. Spektakl zaczyna się od sceny, kiedy Regina wychodzi przed widownię w stroju do jogi i z matą. Siada, zaczyna medytować, a potem wykonuje sekwencję asan, czyli pozycji jogowych. Stojąc na brodzie, z nogami w górze, prowadzi dialog z partnerem. – Regina to młoda dziewczyna, która chce zawalczyć o swoją przyszłość. Raczej nie miała łatwych relacji z ojcem, a teraz jest zakochana, dużo sobie obiecuje po tej miłości. Ta joga ma pokazać, że jest osobą poszukującą, dla której ważna jest samoświadomość i rozwój osobisty – tłumaczy Agata.

I chociaż joga, którą odgrywa w Upiorach, nie do końca jest prawdziwa – to byłoby dla widzów za nudne – natychmiast przenosi dziewiętnastowieczną bohaterkę Ibsena do współczesności. Joga jest znakiem czasów.

Jeszcze dziesięć lat temu szacowano, że jogę w Polsce regularnie praktykuje trzysta tysięcy osób. W najnowszych badaniach, z 2022 roku, ta liczba wzrosła do pięciu i pół miliona, z czego trzy i pół miliona ćwiczy regularnie, nawet więcej niż raz w tygodniu. W tej grupie większość stanowią młode kobiety z wyższym wykształceniem, z większych miejscowości. Takie, jakie zasiadają na widowni Teatru Wybrzeże. – Zainteresowanie jogą jest ogromne, to jakiś kosmos – przyznaje Agata. – To błogosławieństwo i przekleństwo zarazem. Jestem sceptyczna wobec tych wszystkich pomysłów: joga i psy, joga i kozy, joga i wino. Aż mnie skręca w środku.

Ten spektakl to moja najlepsza asana

– Mogę wymienić z dziesięć znajomych aktorek, które robią lub planują zrobić kurs nauczycielski jogi – mówi Marta Parzychowska, aktorka, reżyserka, joginka. Nie ma etatu w teatrze, nie gra w serialach, a rachunki z czegoś trzeba płacić. Zresztą, nawet jeśli się jest na etacie, goła teatralna pensja nie wystarcza. Zajęcia jogi, które Marta prowadzi – aż dwadzieścia dwie godziny w tygodniu – są jej głównym źródłem utrzymania. Teatru nie porzuca, przeciwnie – w marcu zadebiutowała jako reżyserka. Jej sztuka Daj gryza, którą zrealizowała z kolegami z Klubu Anonimowych Aktorów we Wrocławiu, miała prapremierę na 45. Przeglądzie Piosenki Aktorskiej w ramach programu off. W maju wystąpili z nią gościnie w Mazowieckim Instytucie Kultury.

– Mogę wymienić z dziesięć znajomych aktorek, które robią lub planują zrobić kurs nauczycielski jogi – mówi Marta Parzychowska, aktorka, reżyserka, joginka, instruktorka. Nie ma etatu w teatrze, nie gra w serialach, a rachunki z czegoś trzeba płacić.

– Ten spektakl to najlepsza asana, jaką w życiu zrobiłam – mówi Marta. – Miałam po drodze wiele kryzysów, a jednocześnie cały czas myślałam, że tak jak ufam swojemu ciału na macie, tak muszę zaufać swojej intuicji w procesie budowania spektaklu – tłumaczy. To, czego uczy ją joga, sprawdza jej się w życiu. Na przykład, że proces jest ważniejszy niż efekt, przynosi więcej korzyści niż to, że osiąga się cel. – Tak mam z asanami, które są dla mnie trudne. Największą radość sprawia mi, kiedy do nich stopniowo dochodzę, jestem w niewygodzie. A jak już ciało jest w stanie je wykonać, przyjemność nie jest tak duża.

Momentem, w którym uwierzyła, że ma wystarczającą wiedzę i umiejętności, by uczyć jogi innych, była pandemia. Mobilizowała do ćwiczeń siebie i przyjaciół, umawiali się w plenerze albo online. Dopóki nie stanęła przed nimi na macie, nie wiedziała, że umie poprowadzić zajęcia. Ciało wiedziało. Wszystko robiła intuicyjnie. Przyjaciele przekonali ją, żeby zrobiła kurs.

Kurs nauczycielski to duży wydatek. Od siedmiu do dziesięciu tysięcy. Zależy u kogo, zależy ile godzin. Są też droższe. – Nie mogłam sobie na to pozwolić, więc założyłam zrzutkę. Obiecałam wszystkim, którzy wpłacą chociaż pięćdziesiąt złotych, że będą mieli kilka zajęć za darmo. Wpłaciło mnóstwo osób, z którymi nie słyszałam się od lat. Poczułam ogromne wsparcie – opowiada Marta.

Jej zajęcia są dość nietypowe jak na jogę, bo puszcza na nich dynamiczną muzykę. Czasem Billie Eilish. – Wmawia nam się, że aby się uspokoić, trzeba leżeć spokojnie. A ja mam tak, że mój umysł się uspokaja, kiedy się zmęczę. Gdy zwierzęta potrzebują wyregulować emocje, też są w ruchu – tłumaczy. To działa także na innych, bo często słyszy od osób, które przychodzą do niej na zajęcia, że odmieniła ich relacje z ciałem. Zaczynają gdzieś na końcu sali, chowając się za innymi. Marta obserwuje, jak stopniowo się otwierają. Jak wraca w ciała życie. – To dla mnie największa nagroda. Za każdym razem, kiedy kończę zajęcia, dziękuję losowi, że ma taką superpracę – przyznaje.

Co z teatrem? Trochę gra, pisze kolejną sztukę.

Czułość wobec siebie i autoterapia

Esemes do Cezarego Tomaszewskiego: „Czy kojarzysz wśród swoich teatralnych znajomych osoby, które uczą jogi lub wykorzystują jogę w pracy? Szukam bohaterów do tekstu”.

Odpowiedź: „Znam tylko Michała Buszewicza”.

„Do niego już napisałam. A z Krakowa? Wrocławia? Nikt?”

„Nie. Nienawidzę jogi!!”

Michał Buszewicz po pierwszym kontakcie z asanami też znienawidził jogę. Na wyjazd do Sopatowca w Beskidzie Sądeckim namówiła go Ewelina Marciniak.

– To była katorga – przyznaje Michał. – Człowiek myśli o sobie, że jest w miarę sprawny, a okazuje się, że nie może wyciągnąć rąk w górę, siedząc ze skrzyżowanymi nogami. Wtedy uznałem, że joga to najbardziej upokarzająca aktywność na świecie i nigdy do tego nie wrócę – wspomina.

Kiedy Cezary Tomaszewski zaprosił go do współpracy przy Powrocie Tamary w warszawskim Teatrze Studio, Michał był już dość zaawansowanym joginem. – Po tamtej porażce stwierdziłem, że jednak coś jest nie tak z moją kondycją, skoro nie mogę wykonać najprostszych pozycji i postanowiłem to odrętwiałe ciało, przyzwyczajone głównie do pisania, trochę rozgimnastykować. Zacząłem chodzić na jogę. Najpierw raz w tygodniu, potem coraz częściej.

Upiory, reż. Olga Grzelak (Zdenka Pszczołowska) / fot. Natalia Kabanow / Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Dziś ma za sobą ponad pięćset godzin kursów nauczycielskich w Indiach, praktykuje prawie codziennie. Również ze swoimi aktorami. Pierwszy raz poprowadził jogę w przerwach między próbami Powrotu Tamary. Nieoficjalnie, na prośbę części zespołu. W ten sposób dowiedział się, że jest na to gotowy.

„Joga. Odpoczynek. Oddech. Same pozytywne emocje. Uważność. Czułość wobec siebie i autoterapia” – mówi bohater jego Autobiografii na wszelki wypadek, którą w 2020 roku wyreżyserował w Teatrze Łaźnia Nowa. Joga to jej ważny wątek, w tekście jest fragment również o tym pierwszym obozie jogowym i ratowaniu relacji.

– Michał Buszewicz jako bohater literacki Autobiografii jest joginem. Praktykuje jogę zawsze, kiedy napotyka na swojej drodze trudne emocjonalnie zdarzenia. Chwyta się jej jak ostatniej deski ratunku. W naszym przypadku też tak było – mówi Tomasz Cymerman, który grał w spektaklu jednego z trzech Michałów. – Ta joga uratowała nam życie – dodaje.

Próby odbywały się w czasie lockdownu, w największym piku pandemii. – Właściwie do ostatnich dni przed premierą nie wiedzieliśmy, czy spektakl w ogóle powstanie. Żeby okiełznać lęki, poświęcaliśmy godzinę przed każdą próbą na praktykowanie jogi. To pozwoliło nam wejść w niełatwy narracyjnie tekst ze swobodą i rozluźnieniem, ale i ogólniej – uratowało nas i naszą produkcję.

Od Autobiografii joga jest stałym elementem w reżyserskiej pracy Michała z zespołem. W Bydgoszczy, w Łodzi, w Wałbrzychu, w Warszawie. Od zeszłego sezonu Buszewicz jest dyrektorem artystycznym Teatru Współczesnego w Szczecinie. Obejmując to stanowisko, zaznaczył, że w pracy może się stawić dopiero w styczniu, bo wcześniej jedzie na trzy miesiące do Indii, szkolić się u swoich mistrzów jogowych.

Michał Buszewicz: – Z teatru do jogi daleko, ale i bardzo blisko. Największą korzyścią jest umiejętność bycia tu i teraz, a to ten rodzaj obecności, której chciałbym doświadczać od aktorów na scenie.

– Z teatru do jogi daleko, ale i bardzo blisko. Największą korzyścią jest umiejętność bycia tu i teraz, a to ten rodzaj obecności, której chciałbym doświadczać od aktorów na scenie. Czucie „momentu” jest najistotniejsze również dla mnie jako reżysera wobec materiału scenicznego. Nie myślenie, co mogłoby być, ani jakie to będzie, tylko jakie to jest teraz – w tym momencie – i jak ja to mogę skomentować. Ale, wiadomo, w teatrze jest wiele szarpaniny – nerwy udzielają się ekipie w postępie geometrycznym w stronę premiery. Jednego nie udało mi się jeszcze nigdy przeprowadzić – na dwa tygodnie przed premierą zawsze następuje kryzys: „Jezu, róbmy już ten spektakl, nie ma czasu, nie ma czasu!”. I nie da się już robić jogi, emocje za bardzo hulają. Nie jesteśmy niewzruszonymi joginami medytującymi na szczytach gór.

Stajesz na macie i wszystkie sprawy zostawiasz

– Teatr to piękne miejsce – mówi Kasia Gawryś, do niedawna inspicjentka i asystentka reżyserów w TR Warszawa. I zaraz dodaje: – Ale bardzo wyczerpujące. W tym środowisku jesteśmy non stop wystawieni na przebodźcowanie i nadmiar silnych emocji, z których trzeba się jakoś otrzepać. Głowa szuka sposobu, żeby od tego nadmiaru uciec w spokój i ciszę. Ja też szukałam – przyznaje.

Znalazła to w jodze. Poznała techniki oddechowe, które pomagają regulować emocje i radzić sobie ze stresem. Do TR Warszawa trafiła „z ulicy”. Wysłała CV w odpowiedzi na ogłoszenie, że szukają kogoś na stanowisko inspicjenckie. Pracę w ambasadzie Meksyku zamieniła na meksyk w teatrze. – W dużym mieście bardzo łatwo tę potrzebę balansu zagłuszać. Po spektaklu szło się na imprezę. Joga to był mój ratunek.

Jako asystentka Michała Buszewicza przy Za dużo wszystkiego na zmianę z nim prowadziła przed próbami jogę dla aktorów. Pytam, czy próby z jogą i bez jogi się różnią. – Odpowiem tak: żeby zebrać zespół na „zwykłą” próbę, musiałam szukać wszystkich po teatrze. Wyciągać z kawy, z papierosa, a potem jeszcze przez czterdzieści minut każdy opowiadał, co u niego słychać. Z czterech godzin próby robiły się dwie. Ciężko było złapać wspólną energię, rozkręcanie się trwało bardzo długo. A kiedy zaczynaliśmy próbę z Michałem – od jogi – po końcowej relaksacji następowała cisza. W tej ciszy aktorzy wstawali z mat, szli na szybką kawę i zaczynaliśmy pracę w skupieniu. Każdy miał zresetowaną głowę, od razu wchodził do tu i teraz – tłumaczy Kasia.

Z włączania jogi w proces pracy nad spektaklem słynie też belgijski reżyser Luk Perceval. Kasia miała okazję pracować z nim przy 3SIOSTRACH Czechowa. Ma porównanie. Ta sama praktyka tylko z innym nauczycielem zawsze jest inna. – Z Michałem jest bardziej wymagająca, on stawia na siłę, żeby obudzić ciało z rana. Z Lukiem joga jest bardzo spokojną praktyką, wyciszającą.

„Przychodzisz rano na próbę: jeden ma problem z teściową, inny z sąsiadami, jeszcze innemu przecieka dach, a tu trzeba zaczynać. Pomyślałem, że zamiast palić i pić kawę, po prostu usiądziemy” – opowiadał Perceval Anecie Pawlak w wywiadzie dla „Raptularza”.

Maria Maj w 3SIOSTRACH grała Olgę. – To było wspaniałe! – mówi zapytana o jogę. – Przez tę godzinę oczyszczaliśmy się ze spraw codziennych. Zaczynaliśmy próbę bardziej rozluźnieni i bardziej skupieni na pracy. Ja i Zygmunt Józefczak byliśmy najstarsi w zespole. Zygmunt ćwiczył na macie, ja na krześle. Ścigałam się z nim, więc też przeniosłam się na matę, bo chciałam udowodnić, że – ho, ho – ja też mogę. Skończyło się kontuzją kolana – śmieje się Maria Maj. Mimo kontuzji wspomina ten proces bardzo dobrze.

– Stajesz na macie i wszystkie sprawy zostawiasz poza nią – mówi Kasia.

Ale nie zawsze tak się da. Po ośmiu latach odeszła z TR-u. – Byłam bardzo zaangażowana, działałam w związkach zawodowych. Kiedy teatr trawił kryzys, reprezentowałam związki w rozmowach z miastem, brałam udział w wyborze nowej dyrekcji. Po tym wszystkim poprosiłam o zaległy urlop i wyjechałam do Indii na kursy jogowe. Wróciłam po trzech miesiącach z superenergią i zapałem do pracy. Starczyło na dwa tygodnie – opowiada.

Była wiosna, ostatnie próby do Czarodziejskiej góry w reżyserii Michała Borczucha. – Na jednej z prób Michał powiedział: „Siedzimy w tej czarnej sali i nawet nie zobaczymy, jak kwitną bzy”. Coś we mnie wtedy kliknęło. Że nie. Że ja już tak nie chcę. Nie miałam już z czego dokładać, mój „koszyczek” był pusty.

Dziś Kasia mieszka pod lasem na Mazurach. Pięć domów we wsi, za oknami słychać ujadanie wiejskich kundelków.

– Niedługo po przeprowadzce dostałam esemesa od sąsiadki. Słyszała, że uczę jogi, może chciałabym poprowadzić zajęcia, bo jest kilka chętnych osób.

Okazało się, że te „kilka” to czterdzieści kobiet z okolicy. Otworzyła dla nich szkołę jogi w Nidzicy, co środę przyjeżdża na zajęcia do Warszawy, bo nie chce tracić kontaktu z miastem.

– Nie tęsknisz za teatrem?

– Jeszcze nie.

Te ciała potrzebują relaksu

– Nie ma co ukrywać, stres jest ogromny – mówi Agata Woźnicka o studiach aktorskich w Krakowie. Dostała się za pierwszym razem, przeprowadziła się z rodzinnej Łodzi do obcego miasta. – Pierwszego roku właściwie nie pamiętam – wspomina.

Na studiach zaczęła praktykować jogę. Wrażenie z zajęć miała takie, że odpoczywa od siebie, i to na dużo głębszym poziomie niż tylko fizyczny. Przez półtorej godziny nie było Agaty – tej, która się cały czas stara. Nie było stresu, czy jest dobra, czy do niczego się nie nadaje. Nie było trójki z dykcji. – Ciało stało się moim wentylem, przez który puszczałam emocje, to mnie zatrzymało przy jodze. Mogłam nie mieć na obiad, jeść zupki chińskie, ale na karnet jogi musiałam mieć.

Marta Parzychowska: – Ja akurat kończyłam wydział we Wrocławiu. To specyficzna szkoła w porównaniu z innymi, bo stawia na ruch. Dużo przedmiotów nawiązywało do tradycji Grotowskiego, moje ukochane ćwiczenia to były „raza boksy”, które prowadziła Bogda Sztencel. Rysowaliśmy na podłodze szachownicę, każde okienko to była inna emocja. Śmiech, smutek, wstyd i tak dalej. Wchodziło się do danego boksu i zaczynało od oddechu. „Jak oddychasz, czując tę emocję?” – pytała nas Bogda. Dodawaliśmy do tego kolejno ruch, jedną sylabę, w końcu tekst. To było wyjście z intelektualnego myślenia o budowaniu postaci. Szukaliśmy w ciele. W szkole nauczyłam się, że wszystko, czego potrzebuję, mam tutaj, w splocie słonecznym, a nie w głowie. Jak robiliśmy „ćwiartki” ze studentami Akademii Teatralnej w Warszawie, ciężko było mi się zgrać. Zauważyłam, że ja przechodzę płynnie z jednej emocji do drugiej i te emocje, choć są prawdziwe, nie kosztują mnie prywatnie, a koledzy z Warszawy muszą robić sobie przerwy, żeby ochłonąć. Byli wyczerpani psychicznie – opowiada Marta.

Katarzyna Gawryś przyznaje, że była zaskoczona, jak bardzo spięte i zblokowane są niektóre aktorskie ciała. Jak głęboko mają skumulowany stres. – Te ciała potrzebują relaksu. Potrzebują się wyciszyć, zadbać o siebie, zrzucić emocje i oczekiwania.

Zmiany w modelu kształcenia aktorów wprowadzane są powoli. Studia aktorskie wciąż wiążą się z ogromną presją psychiczną, często z brutalnym przekraczaniem granic. Jedną z reakcji adaptacyjnych organizmu na stres jest dysocjacja, czyli zamrożenie, odcięcie od emocji, które są za trudne do zniesienia. Ten – zwykle nieuświadomiony – mechanizm obronny jest doświadczeniem nie tylko studentów, ale i czynnych aktorów. Katarzyna Gawryś przyznaje, że była zaskoczona, jak bardzo spięte i zblokowane są niektóre aktorskie ciała. Jak głęboko mają skumulowany stres. – Te ciała potrzebują relaksu. Potrzebują się wyciszyć, zadbać o siebie, zrzucić emocje i oczekiwania.

Nie można zapominać o leczącym aspekcie jogi. Opublikowane w zeszłym roku wyniki badań polskiego środowiska artystycznego – „Policzone i policzeni 2024. Artyści, twórcy i wykonawcy w Polsce” – pokazują, że prawie połowa (47,8%) z szesnastu tysięcy ankietowanych odczuwa wypalenie zawodowe. To jest związane z przemocowością środowiska, niestabilnością pracy, z tym, że żyje się od projektu do projektu. Tylko 11% badanych pracuje na etacie. Ponad 40% deklaruje, że ma inne źródła utrzymania niż praca artystyczna. Jedna trzecia nie ma żadnych oszczędności. Aż 60% artystów i artystek z pokolenia Z pracowało bez wynagrodzenia w ramach „budowania marki”.

Duchowa przemiana

– Zaproponowałam zespołowi, żeby podejść do pojęcia jogi nie jako do praktyki dotyczącej ciała i ruchu czy swego rodzaju gimnastyki, tylko jako do idei duchowej – mówi Anna Smolar. Premiera Jogi na podstawie książki Emmanuela Carrère’a odbyła się w Starym Teatrze w 2023 roku. – Wiedzieliśmy, że na scenie nie pokażemy ludzi w asanach. Chcieliśmy rozmawiać o wejściu w głąb, o medytacji i modlitwie, o oddechu. Chcieliśmy też, żeby osoby na scenie wymieniały się w czymś, co nazwaliśmy sztafetą: przez cały czas trwania spektaklu ktoś zawsze siedzi na poduszce medytacyjnej, zapewnia ciągłość. A żeby ten gest był dla performerek i performerów czymś autentycznym i przynoszącym raczej pozytywne doznania, postanowiliśmy wyrównać naszą wiedzę i poziom doświadczenia i zaprosiliśmy instruktorkę mindfulness.

Joga, reż. Anna Smolar / fot. Natalia Kabanow / Narodowy Stary teatr w Krakowie

W trakcie dwugodzinnego warsztatu instruktorka przekazała zespołowi podstawowe informacje, pokazała kilka ćwiczeń. Umówili się, że będą medytować przed próbami. – Byliśmy zawsze obecni w trójkę. Jan Duszyński, Sara Goworowska i ja – opowiada Anna Smolar. – Pozostałe osoby pojawiały się raz na jakiś czas, niektóre rzadko, inne dość regularnie. Z tego, co pamiętam, każdy członek obsady przyszedł chociaż raz, jeden z aktorów przez kilka tygodni przychodził dzień w dzień. Dla mnie ciekawe było to myślenie sztafetowe. Kiedy raz czy dwa zdarzyło mi się nie móc przyjść wcześniej, upewniałam się, czy Sara albo Janek będą. Więc zawsze ktoś był. Przerwaliśmy te spotkania w momencie wejścia na scenę i ostatnich prób przed premierą.

Autobiograficzna książka Carrère’a jest opowieścią o kryzysie psychicznym, o kryzysach egzystencjalnych. Joga i medytacja są pretekstem do spojrzenie na siebie i rzeczywistość z dystansu. Świat się kręci, ty siedzisz, widzisz wszystko wyraźniej. To bardzo kusząca perspektywa, ale też zwodnicza. – Joga nie zastępuje przeżywania życia – mówi Agata Woźnicka. – Wszyscy myślą, że skoro robię jogę, to nie mam gorszych momentów, cały czas tryskam energią. A to tak nie działa.

Michał Buszewicz: – Joga to na pewno nie jest lek na wszystko. To nie kamień filozoficzny. Nie gwarantuje duchowej przemiany ani stania się nagle dobrym, czy wręcz doskonałym człowiekiem. Jestem wrogiem jogawashingu.

Dziękuję Idze Kruk-Żurawskiej, teatrolożce i jogince, za wsparcie merytoryczne i pomoc w dotarciu do rozmówczyń.

Agnieszka Berlińska

Teatrolożka i reporterka specjalizująca się w wywiadach z twórcami i uczestnikami kultury. Współpracowała m.in. z „Notatnikiem Teatralnym”, „Ozonem”, „Wysokimi Obcasami”, „Newsweekiem”, „Kukbukiem”, „Dwutygodnikiem”. Współautorka (z Tomaszem Platą) książki Komuna Otwock. Przewodnik Krytyki Politycznej, autorka biografii Szajna, Szajnisko. Portret zakulisowy (wyd. Teatr Studio, 2024), która została nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia.