Moja przyjaciółka żołnierka

Najcenniejsze w przedstawieniu Szpecht wydaje się wzmocnienie słabo słyszalnego głosu żołnierek, które nie tylko idą na tę samą wojnę co mężczyźni, ale muszą jeszcze toczyć walkę z tymi, którzy je deprecjonują.
Nie doceniamy siły dziewczyńskich czatów grupowych, tych mikrospołeczności, w których udostępniasz lokalizację (gdy idzie za tobą podejrzany mężczyzna albo jedziesz uberem), gdzie zwierzasz się z codziennych błahostek i najtrudniejszych życiowych problemów. Chętnie romantyzujemy przeszłość, poetyckie listy trzymane jako świadectwo ważnej dla nas relacji lub równie długie maile – znane mi jedynie z komedii Masz wiadomość i powieści Sally Rooney, która udaje, że ludzie wciąż tak robią. Tymczasem większość dziewczyn, które znam, ma co najmniej jeden czat z kumpelami – sieć wsparcia, która pozwala przejść przez życie w poczuciu, że naprawdę nigdy nie będziemy szły same. Okazuje się, że te codzienne, szybkie i żywe wiadomości mogą posłużyć także jako literatura dla teatru.
Taki czat stworzyła Lastivka (Jaskółka), której korespondencja z frontu stała się tekstową bazą dla przedstawienia Będzie trzeba, to pójdę na wojnę w reżyserii Magdy Szpecht, tegorocznej laureatki Kamyka Puzyny przyznanego za łączenie twórczości z działaniami cyberaktywistycznymi, informacyjnymi, dokumentacyjnymi i edukacyjnymi na rzecz walczącej Ukrainy. Spektakl kontynuuje wątki podjęte przez Szpecht wcześniej w Cyber Elfie (Nowy Teatr w Warszawie, 2022) i projekcie Spy Girls – Szpieguski (Vaba Lava w Narwie, 2024). Rzecz ma formę monodramu, w którym Agata Różycka, aktorka Teatru Dramatycznego, relacjonuje zarówno wojenne doświadczenia opisywane przez Lastivkę (artystkę i aktywistkę, która jako ochotniczka wstąpiła do ukraińskiej armii), jak i reakcje adresatki, a raczej wielu adresatek płynących z Ukrainy wiadomości.
Aktorka obecna jest zarówno na scenie, jak i na wyświetlanych w tle filmach: migawkach ze sprawnościowych ćwiczeń, spacerów z psem i podróży pociągami oraz samochodem. Nie żebym oczekiwała od teatru autentyczności, ale trudno nie porównać tych materiałów do filmów wykorzystanych w granym na tej samej Scenie Przodownik spektaklu Fucking Truffaut w reżyserii Rozy Sarkisian (2023). Wykorzystane tam nagrania Antoniny Romanovej (prosto z ukraińskiego schronu wojskowego), ironiczne, a zarazem pozwalające wejrzeć w prawdę o wojnie, podają w wątpliwość sens inscenizacji wykorzystanych w przedstawieniu Szpecht.
Zarazem w zwielokrotnionej, wręcz przytłaczającej obecności aktorki jest coś intrygującego: ten rodzaj bycia ma cechy raczej performerskie niż aktorskie, jak gdyby Różycka była jedynie medium służącym przekazywaniu informacji, a nie postacią. To istotny gest, pozwalający uniknąć zawłaszczenia ukraińskiego doświadczenia przez polską aktorkę.
Wojna jest wynalazkiem mężczyzn, a wojsko – nawet to, o którym chcemy myśleć dobrze, to, które broni przed agresorem – reprezentuje kulturę patriarchalną, opresyjną wobec kobiet. Seksizm, ale i homofobia, rasizm, przemoc słowna są w nim na porządku dziennym. Być kobietą w wojsku oznacza jednocześnie zawiesić swą kulturową kobiecość (uroda i delikatność), boleśnie odczuć jej biologiczny aspekt (podczas menstruacji) i nigdy nie zasłużyć na miano osoby widzianej poza płcią. Lastivka wspomina także o innych żołnierkach, które w przeciwieństwie do niej nie są zwolenniczkami równouprawnienia. No cóż, patriarchalna kultura wykracza daleko poza zachowania mężczyzn. Nie zawsze udaje się zawiązać siostrzeńskie sojusze. Najcenniejsze w przedstawieniu Szpecht wydaje się wzmocnienie słabo słyszalnego głosu żołnierek, które nie tylko idą na tę samą wojnę co mężczyźni, ale muszą jeszcze toczyć walkę z tymi, którzy je deprecjonują.

Myśli o śmierci towarzyszą bohaterce codziennie. „Niedługo i tak przyjdziesz na mój pogrzeb. Zrobimy rave na moim grobie” – żartuje w wiadomości do przyjaciółki. Każdy dzień może być ostatnim i dla kogoś z jej towarzyszy – faktycznie nim jest. Żałoba w wojsku jest zimna i krótka. Wcześniej Lastivka wyobrażała sobie, że doświadczenie żołnierskie obudzi w niej potrzebę pisania, wojna szybko jednak zweryfikowała te założenia, wywołując rodzaj apatii. „Jestem tak daleko poza swoimi emocjami, że nie mam miejsca na smutek”. Udało jej się jednak ocalić ich zapis, szczególnie frustracji, czego dowodem jest scenariusz przedstawienia.
Spektakl otwiera i zamyka scena z dronem (droniątkiem ze złamanym skrzydłem). W zakończeniu dowiadujemy się, że obdarzone podmiotowością urządzenie nie ma ochoty zostać wysłane na wojnę. Marzy o śródziemnomorskich wakacjach, robieniu atrakcyjnych zdjęć, podróżowaniu i wszystkim, do czego służyć mogą drony poza polem bitwy. Ale serce tego spektaklu jest w innym miejscu. To scena wielokrotnych prób telefonicznego dotarcia przez przyjaciółki do głównej bohaterki, która od dłuższego czasu nie odpowiada. Z każdą kolejną wypowiadaną prośbą o znak życia głos aktorki załamuje się coraz wyraźniej. Mijają długie, wypełnione niepokojem chwile – to namiastka stanu, w którym bojąc się najgorszego, chodzimy po mieszkaniu, oczekując wiadomości od ukochanej osoby. Prośby o kontakt pojawiają się zarówno po polsku, jak i po angielsku – wyobrażamy sobie wiadomości na czacie, które przychodzą od wielu osób, jedna po drugiej.
Tęsknota, niepokój i najczarniejsze myśli są tu konsekwencją głębokich więzi, ale przede wszystkim tej równie szalonej, co odważnej decyzji, by iść na wojnę. Decyzji, która ma tu wymiar zarówno wspólnotowy, jak i skrajnie indywidualistyczny, wiąże się przecież z porzuceniem tych, którzy umierają z niepokoju.