Możliwość uczty

Możliwość uczty
ilustracja: Maciej Sieńczyk / materiały promocyjne Wydawnictwa Wolno
Teksty Pawła Soszyńskiego oferują oldskulowe przyjemności: oto krytyka teatralna oparta na swobodzie w wyrażaniu osobistego przeżycia, posługiwaniu się metaforą i stosowaniu chwilami rozpasanego, zdobnego – ale jakże własnego – języka.
Paweł Soszyński
Paweł Soszyński (1979-2021) / fot. Witek Orski

Teksty Soszyńskiego pisane są z miejsca, z którego dziś – mam wrażenie – rzadko już piszemy, to znaczy z perspektywy osobistego kontaktu z oglądanym właśnie przedstawieniem. Mają w sobie swadę i rzutkość, zawierają też wiele metafor, które wprawdzie nie przybliżają czytelniczki do jego „zobaczenia”, ale dają selektywny dostęp do oglądu spektaklu przez poszczególnego widza. Nie da się znaleźć tu żadnego „klucza”, to nie są seryjnie produkowane recenzje, które w zasadzie mogłyby powstać bez wizyty w teatrze.

Autor nie poprzestawał jednak na dzieleniu się wrażeniami – z książki wyłania się obraz członka środowiska, który śledził jego przemiany i spekulował na temat jego możliwych przyszłości. Przemyśliwał medium sztuk performatywnych, postrzegając je w szerokiej perspektywie: komentował krystalizujące się prądy (jak, między innymi, poetyka teatru niespektakularnego czy estetyka remiksu), tropił najnowsze interpretacje praktyki rytuału (m.in. u Garbaczewskiego czy Marty Ziółek). Pojęcie rytuału pojawiało się zresztą u niego często, zapewne jako powidok niegdysiejszego silnego zaangażowania w badania nad twórczością Grotowskiego, których zwieńczeniem miał zostać, ostatecznie porzucony, doktorat.

Jedną ze spekulacji Soszyński zawarł w tekście Otwieranie kominów będącym częścią publikowanego w „Dwutygodniku” cyklu przewidującego kierunek rozwoju kultury w rozpoczynających się wówczas latach dwudziestych. Autor zastanawiał się wtedy, czy nie czeka nas aby powrót majestatycznej teatralnej architektury i maszynerii, które pomieściłyby wielkie narracje. „W powietrzu zawisła potrzeba widowiska” – pisał w styczniu 2020 roku, zwiastując stopniowe odchodzenie od poetyki małych form. Wydaje się, że ten krótki tekst miał w sobie coś profetycznego. Dziś, na półmetku rzeczonej dekady, obserwujemy zwrot ku rozmachowi narracyjnemu wymagającemu zazwyczaj równie okazałej oprawy.

Widać to w programach części nowo wybranych osób dyrektorskich, wyczytać to można z pojęć, jakimi się posługują. Oczywiście równolegle rozwijają się praktyki niespektakularne, skupione nie na produkcji, ale na procesie i pedagogice, programowo „słabe” w sensie ontologicznym, biorące pod uwagę aspekt ekologiczny i etyczny twórczości performatywnej. Ale faktycznie wydaje się, że to, co obserwował i notował w swoich tekstach Soszyński – ekscytacja środowiska projektami spod znaku minimalizmu w obrazku i treści – jest już przeszłością. Tak samo jak ożywiona przez pandemię dyskusja nad kwestią nadprodukcji i form uczestnictwa w teatrze, która jest dziś trochę jak ten słoń w salonie.

Wytrawny ucztownik

Pandemia i przyszłość jako tematy zbiegają się w zamykającym tom tekście Żur w żółwiu, nigdy wcześniej niepublikowanej fantazji wytrawnego ucztownika, który zaciera dłonie na myśl o wielkim przyjęciu, jakie wyprawi dla bliskich znajomych, kiedy skończy się okres epidemicznych ograniczeń. Na dowód cechującej Soszyńskiego umiejętności ucztowania Jakub Socha we wstępie książki przywołuje anegdotę, jak to w trakcie jednej z imprez krytyk zgasił papierosa w misce z kocią karmą. Myślę jednak, że Żur w żółwiu pokazuje, że ta umiejętność sytuuje się zupełnie gdzie indziej niż w pijackim ekscesie, a nawet więcej – że możliwe jest wyreżyserowanie efektownej uczty bez alkoholu.

W ostatnim eseju Soszyński opisywał maniakalne niemal projektowanie kolekcji przedmiotów, które byłyby scenografią wyimaginowanego przyjęcia. Jak gdyby tworzył nieskończoną, pączkującą menażerię: „Od dwóch miesięcy przygotowuję się do gigantycznego przyjęcia. Niczego nie kupuję, zapisuję tylko w odpowiednim folderze wyszukiwarki. Ugina się ona od pater, od wykałaczników, od bulionówek, serwetników, koziołków na sztućce, podstawek do podstawek i noży do ostrzenia noży. To będzie najbardziej rozbuchane dizajnersko przyjęcie, które nigdy się nie odbędzie. […] Folder ma podfoldery: patery środka stołu, nabieraki do sosów, nawet specjalną sekcję pneumatycznych widelczyków do śledzia. […] Oho, oto zaraz wezmę w posiadanie wazę do zupy w kształcie żółwia ze zdejmowaną zmyślnie skorupą-pokrywą”.

Czym był ten projekt, jeśli nie pięknym spektaklem? Zamkniętym w nigdy niezrealizowanej wizji i nieudostępnionym wcześniej tekście. Rozpisanym na serie obiektów z czeluści portali sprzedażowych, na stosiki niby-praktycznych dziwactw. Gdzieś na końcu wcina się fraza o „końskich dawkach Ketrylu” (chodziło zapewne o Ketrel, lek z kwetiapiną). Ale dominuje jednak obraz korowodu „luster rockabilly, popartowych przyprawników, kolekcjonerskich fikusów variegata…” przesuwającego się po wnętrzu mieszkania jak po scenie domowego teatru tylko dla wtajemniczonych.

Paweł Soszyński, Piękna barykada, Wydawnictwo Wolno, Lusowo 2025.

Marcelina Obarska

Absolwentka teatrologii na UJ i gender studies w Instytucie Badań Literackich PAN. Doktorantka w Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych UW, gdzie przygotowuje rozprawę poświęconą reprezentacjom aborcji w polskim teatrze po 1918 roku. Autorka tekstów z zakresu teorii i historii sztuk performatywnych.