Jaka piękna gównoburza

Jaka piękna gównoburza
A Year without Summer, reż. Florentina Holzinger / fot. © Mayra Wallraff / Volksbühne am Rosa-Luxemburg-Platz
Karetki pod teatrem odwożące omdlałych widzów. Protesty środowisk katolickich. Ostre przedmioty brutalnie wkłuwane w ciała aktorek. Niemarkowany seks na scenie. Estetyczne uniesienie, wzniosłość i groza, inność i wspólnota. Florentina Holzinger wraca z nowym spektaklem.

Powyższe zestawienie pokazuje, że gdyby myśleć o Florentinie Holzinger poprzez polskie sprawozdania z jej przedstawień, to rewolucja łączyłaby się tu z grupową ekstazą. Oto Jerzy Grotowski połączył siły z akcjonistami wiedeńskimi oraz plutonem feministycznych performerek i teoretyczek, by stworzyć radykalny projekt podbijający europejskie festiwale, a zarazem otwierający nowy rozdział w sztuce i ludzkiej percepcji.

Strach się bać. Jednak przy bliższym kontakcie więcej w sztuce Holzinger czarnej komedii niż patosu. Całe szczęście, ten teatr może być też dla tych, którym kościoła już wystarczy. Nawet anty-kościoła.

Nowoczesność jest brudna

Faktycznie, Florentina Holzinger jest dziś w Berlinie postacią z okładek, a na jej ostatnią premierę w Volksbühne nie było łatwo się dostać. Rozgłos jeszcze wzrośnie – w przyszłym roku to właśnie pochodząca z Wiednia artystka będzie odpowiadać za narodowy pawilon Austrii na Biennale Sztuki w Wenecji.

Od razu przyznam: berlińska premiera to moje pierwsze bezpośrednie spotkanie z jej twórczością. Nie widziałem ani głośnych najnowszych przedstawień – jak Sancta czy pokazywane w warszawskim Nowym Teatrze Tanz ze słynną sceną podwieszania tancerki na wbijanych w ciało hakach – ani dawnych projektów, w tym wspólnego spektaklu z Martą Ziółek (i patykiem) zatytułowanego Stick (2014). Nie widziałem też, gdy artystka jeszcze w 2013 roku przyjechała na szczeciński „Kontrapunkt” w ramach belgijskiego duetu Campo, performansu Spirit. „Wyszukany kicz gestów, nagie ciała zlane brokatem reinterpretują w nim świętość rytualnego kręgu i krew ofiarniczą, tu oglądane w rewersie ultrafioletu” – pisał wtedy Paweł Soszyński w „Dwutygodniku”. Jak widać, zapowiadało to pewną konsekwencję tak w podejmowanych przez austriacką choreografkę tematach, jak i w reakcjach krytyki.

Dwanaście lat później, przy Rosa-Luxemburg-Platz, A Year without Summer wydaje mi się swego rodzaju filozoficznym kabaretem, dosadnym, bezczelnym i ochoczo czerpiącym z niskich rejestrów, co w niemieckim teatrze oczywiście uwielbiamy. Zaczyna się od lesbijskiej orgii – a potem jest tylko mocniej. To bardziej introit, by pozostać przy religijnych odwołaniach, niż właściwa treść przedstawienia. W scenie grupowych pieszczot zawiązuje się sceniczna wspólnota, która poprowadzi nas przez kolejne tematy. Ale bez przesady z tą transgresją – to brawurowa, błyskotliwa i ostentacyjnie brudna rozrywka pod piwo i precla.

Jedyny moment, gdy czuję, że berlińska widownia wstrzymuje oddech, to scena, w której Saioa Alvarez Ruiz – niskorosła aktorka wspierająca się balkonikiem – zaczyna mówić o castingu do roli doktora Mengele.

Jedyny moment, gdy czuję, że berlińska widownia wstrzymuje oddech, to scena, w której Saioa Alvarez Ruiz – niskorosła aktorka wspierająca się balkonikiem – zaczyna mówić o castingu do roli doktora Mengele. Stwierdza, że nie wyobraża sobie, by nie zagrać głównej roli – zakłada więc na swój balkonik niewielką opaskę ze swastyką i wciela się w nazistowskiego zbrodniarza-eksperymentatora. Jesteśmy, przypominam, w Berlinie, tu te sprawy traktuje się nieco poważniej niż w Polsce, a znajomości z neonazistami mogłyby okazać się nieobojętne dla poparcia kandydata – dajmy na to – na ważny urząd państwowy.

Alvarez Ruiz nie pierwszy raz współpracuje z Holzinger, w głośnej operze Sancta ze Stuttgartu była chociażby pierwszą papieżycą lesbijką. W A Year without Summer jako Mengele staje w przypominającym bitwy raperów pojedynku naprzeciw Georges’a Cuviera, pioniera nowoczesnej zoologii i jednego z ojców rasizmu. We francuskiego rasistę wciela się czarna niemiecka piosenkarka Achan Malonda, która odgrywać będzie zarówno Cuviera, jak i „badaną” przez niego i pokrojoną po śmierci jako Saartjie Baartman – Sawtche, kobietę z ludu Khoikhoi.

W starciu z Mengele Cuvier jest brutalny. Rozgrywa niemiecki kompleks wobec „łacińskiej”, romańskiej Europy. Prezentuje się jako rasista groźniejszy, poważniejszy i na dłuższą metę skuteczniejszy – ukształtował wszak podwaliny nowoczesności. Gdy europejski rasizm narasta, ta scena zdaje się najbliżej politycznego nerwu, realnych i bieżących konfliktów społecznych.

Doktor Freud i vagina dentata

Tytuł nowego spektaklu Holzinger odsyła do roku 1816, gdy wskutek wybuchu wulkanu chmury pyłu ukryły słońce nad Europą, obniżając temperaturę letnich miesięcy. Popsuło to szwajcarskie wakacje osiemnastoletniej angielskiej pisarce Mary Shelley, która bawiła wówczas nad Jeziorem Genewskim (między innymi z lordem Byronem). „Było wyjątkowo zimno i deszczowo i wieczorami zbieraliśmy się przy kominku, delektując niemieckimi opowiadaniami o duchach” – pisała Shelley w przedmowie do swej słynnej powieści Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz, nad którą właśnie w trakcie tych szwajcarskich wakacji pracowała.

To raczej stwierdzenie, że wszyscy jesteśmy dziś dziećmi-produktami doktora Frankensteina – a nie tezy dotyczące klimatu – stanowi oś A Year without Summer. Przewijać się zatem przez scenę będzie jako temat medycyna – obsługująca nie tylko choroby, ale też ludzkie lęki i marzenia, i sama nieraz wywołująca strach.

A Year without Summer, reż. Florentina Holzinger / fot. © Mayra Wallraff / Volksbühne am Rosa-Luxemburg-Platz

Jest tu więc miejsce na ultimate facelift – cyrkowo-choreograficzny obraz łączący podciąganie skóry performerki na hakach i równoczesne podniesienie jej całej nad scenę na linach, co daje spektakularną wizję „wniebowzięcia”. Jest miejsce na wspomniane już odwołanie do oświeceniowych źródeł rasizmu – i na katalog zażywanych przez inną performerkę psychotropów, śpiewany na musicalową melodię broadwayowskiego klasyka My Favorite Things z Dźwięków muzyki.

Ale na tym nie koniec. Rozpoznanie u Zygmunta Freuda mizoginii nie wydaje się dziś może diagnozą odkrywczą, ale w komediowym wykonaniu półnagiej aktorki (odgrywającej zaciągającego się górami kokainy ojca psychoanalizy) jest koszmarnie wręcz zabawne. Jarmarczny hiperrealizm i gra z iluzją to znaki rozpoznawcze Holzinger. Gdy w pacjentkę rozłożoną na fotelu ginekologicznym sceniczny doktor Freud wsuwa wziernik z kamerą, ktoś mógłby pomyśleć, że na ekranie obok oglądamy prawdziwy obraz badania – szybko jednak pojawiają się kolejne zębate szczęki, a nawet ząb mądrości. Feministyczna krytyka psychoanalizy może być slapstickowa.

Przedstawienie kończy, jak ujął to recenzent „Spiegla”, „dosłowny shitstorm”. Wyestetyzowana i jednocześnie obrzydliwa gównoburza narasta do absurdalnych rozmiarów. Przyjęta jest owacyjnie – obraz wspólnoty w zniedołężnieniu i ekstazie zarazem ma potencjał uwalniający.

Wreszcie, pojawia się marzenie o nieśmiertelności, właściwy motyw książkowego Frankensteina. Jak wygląda to długie, długie życie? W finale spektaklu Holzinger kreśli na scenie przejmujący i dosadny obraz oddziału geriatrycznego, wstrząsanego niespodziewanymi spektakularnymi erupcjami kałowymi. Przedstawienie kończy zatem, jak ujął to recenzent „Spiegla”, „dosłowny shitstorm”. Wyestetyzowana i jednocześnie obrzydliwa gównoburza narasta do absurdalnych rozmiarów. Przyjęta jest owacyjnie – obraz wspólnoty w zniedołężnieniu i ekstazie zarazem ma potencjał uwalniający.

Co w Polsce powiedzą

Nieco starszym czytelniczkom, podobnie jak mi zresztą, dramaturgia tego akurat spektaklu Holzinger może kojarzyć się z teatrem tańca Piny Bausch, z jej poetyckimi „Wasser-Stücke”. Tyle że zamiast zalewającej scenę wody – jest sztuczny kał. A zamiast morza kwiatów – dajmy na to, goździków – są igły. Finałowa poetycka scena z tańcem w opadającym na scenę gęstym śniegu – kontrapunkt wobec fekalnych eksplozji – jest już bardzo bliska legendzie z Wuppertalu.

Nie chodzi jednak tylko o opadające opady i cieknące ciecze. Holzinger montuje spektakl – z efektów wspólnej, zbiorowej pracy – w strukturę złożoną z luźno powiązanych numerów, operuje nastrojem i uwodzącymi (nawet jeśli obrzydliwością) obrazami. Solowe popisy – czy to występy cyrkowe, czy skecze – przeplata choreografią z udziałem całej grupy.

Wreszcie, ze złotym okresem europejskich sztuk performatywnych łączy przedstawienie urodzonej w 1986 roku artystki szerokość gestu. To nie jest minimalizm w ramce white cube. Jeśli nawiązanie do malarstwa – to do Pochodzenia świata Gustave’a Courbeta, powtórzonego w trójwymiarowej, wyolbrzymionej formie: nogi, łono, piersi i brzuch nagiej kobiety rosną w oczach jako gigantyczna pneumatyczna instalacja (autorem scenografii jest Nikola Knežević). Jeśli do muzyki – to Tako rzecze Zaratustra Richarda Straussa, jak w 2001: Odysei kosmicznej Kubricka. Wszystko ekspresyjne, przerysowane, gigantyczne i po bandzie.

Na koniec ważna wiadomość: A Year without Summer przyjedzie w grudniu do Krakowa na Boską Komedię. Polski festiwal jest jednym z trzynastu koproducentów przedstawienia. Wcześniej artystka wystąpi z Ophelia’s Got Talent na toruńskim „Kontakcie”.

Stwierdzenie, że polska recepcja będzie zupełnie odmienna od berlińskiej, jest oczywiście tak banalne jak przewidywanie wyników wyborów na Podhalu. Dlatego też pisząc ten tekst, czuję się trochę jak autor donosu – o mój Boże, zobaczcie, co też w tym teatrze wyprawiają – a trochę, jakbym przygotowywał obronę kanoniczną, wskazując, że wszystkie te elementy już widzieliśmy, że są mocno osadzone w tradycji sztuk performatywnych i nie powinny nikogo obrażać. Wysoki sądzie, szanowna pani prokurator, nic nowego pod słońcem! Choć spektakl wspaniały, bawiłem się znakomicie.

Volksbühne am Rosa-Luxemburg-Platz w Berlinie, A Year without Summer, reżyseria, choreografia Florentina Holzinger, scenografia Nikola Knežević, kostiumy Christiane Hilmer, reżyseria światła Kevin Sock, muzyka Born In Flamez, Stefan Schneider, wideo Zoe Bassi, Max Heesen, premiera 21 maja 2025.

Witold Mrozek

Krytyk teatralny i dziennikarz. Absolwent teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, doktorant Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2012 roku współpracuje z „Gazetą Wyborczą”, publikował m.in. w „Dwutygodniku”, „Berliner Zeitung”, „Krytyce Politycznej” i „Didaskaliach”. Redaktor „Teatru”. Pochodzi z Bytomia.