Nic się nie zmieniło

Nic się nie zmieniło
Klątwa, reż. Oliver Frljić / fot. Magda Hueckel / Teatr Powszechny w Warszawie
W 2017 roku nie uwierzyłabym, że w 2025 roku wciąż będziemy musiały walczyć o te same sprawy. Przestaję się dziwić, że siła teatru politycznego w Polsce malała z roku na rok po premierze Klątwy – pisze dramaturżka spektaklu Olivera Frljicia.

1 czerwca odbył się ostatni w tym sezonie pokaz Klątwy w reżyserii Olivera Frljicia. Możliwe, że ostatni w ogóle – biorąc pod uwagę nadchodzącą zmianę dyrekcji w Teatrze Powszechnym w Warszawie i formułowane przez dyrektorkę elektkę Maję Kleczewską zapowiedzi wyraźnego przeobrażenia programu instytucji. Może to dobry moment, by jeszcze raz – osiem lat po premierze – przyjrzeć się, co przyniosła nam Klątwa, z czym nas zostawiła. Piszą o tym osoby, które przez lata uważnie obserwowały dzieło Frljicia oraz konsekwencje przez nie wywołane: Agnieszka Jakimiak, Paweł Dobrowolski, Edwin Bendyk i Witold Mrozek. (red.)

Oglądam Klątwę w dniu drugiej tury tegorocznych wyborów prezydenckich. Widziałam ją od premiery wiele razy, wiele razy prowadziłam też próby wznowieniowe, a także pisałam o Klątwie do polskich i zagranicznych publikacji, mówiłam o Klątwie na konferencjach m.in. w Sztokholmie, Hamburgu, Nowym Jorku i Lublanie, uczestniczyłam w niezliczonych debatach o Klątwie i pisałam o niej w doktoracie. 1 czerwca 2025 roku, osiem i pół roku po premierze, patrzę na spektakl, który uwielbiam, i myślę o tym, że rzygam Klątwą, mam jej dość i chciałabym, żeby była inna. Nie dlatego, że poświęciłam jej tyle uwagi, ale dlatego, że od prawie dekady nie zestarzał się żaden postulat wpisany w spektakl. W 2017 roku nie uwierzyłabym, że w 2025 roku wciąż będziemy musiały walczyć o te same sprawy.

Klątwa wyrastała z potrzeby wsparcia ateistycznej mniejszości, której stanowisko jest od dekad spychane na bok w imię „koniecznego kompromisu”, ze względu na potrzebę „sprzyjania prawicowemu elektoratowi” albo po prostu, żeby nie robić problemu i za wszelką cenę unikać antagonizmu. Spektakl wynikał z woli sprzeciwu – wobec prawa zakazującego aborcji, wobec nieczystych związków między państwem a Kościołem katolickim, wobec wprowadzania ideologii katolickiej jako moralnego i prawnego punktu odniesienia dla całego społeczeństwa, wobec systemowej nienawiści wobec wszelkich mniejszości, podgrzewanej na niejednej ambonie. Przez te lata nic się nie zmieniło: nie nastąpiła liberalizacja ustawy antyaborcyjnej, Kościół wciąż nie odprowadza podatków, a obaj kandydaci na prezydenta deklarują, że kogo jak kogo, ale muzułmanów do kraju nie wpuszczą. Osiem lat temu Klątwę niosła wiara w konieczność i nieuchronność systemowej zmiany; w 2025, dzień przed zwycięstwem Karola Nawrockiego, napędza ją potrzeba wyrażenia desperacji i bezradności.

Przez te lata nic się nie zmieniło: nie nastąpiła liberalizacja ustawy antyaborcyjnej, Kościół wciąż nie odprowadza podatków, a obaj kandydaci na prezydenta deklarują, że kogo jak kogo, ale muzułmanów do kraju nie wpuszczą.

Klątwę po latach oglądam też, niestety, z poczuciem, że spektakl ten był głosem wołającego na puszczy – mimo popularności wśród widowni, mimo gigantycznego medialnego rozgłosu (bezprecedensowego w kontekście teatru), mimo znakomitej prasy, spektakl pozostał wydarzeniem warszawskim, w pewnym sensie lokalnym, nieobecnym na najważniejszych festiwalach teatralnych w Polsce. Klątwa nie pojawiła się na Boskiej Komedii w Krakowie, na festiwalu „Kontakt” w Toruniu, na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych, na szczecińskim „Kontrapunkcie” ani na łódzkim Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych; nawet w Warszawie nie została zaprezentowana na showcasie Nowego Teatru. Pokazały ją ostatecznie w kraju trzy miejsca: przegląd w Chorzowie, festiwal „Dialog” we Wrocławiu (który w rezultacie stracił ministerialną dotację, a pokaz zaproszonego spektaklu zrealizował dzięki publicznej zbiórce) oraz Nowy Teatr w Słupsku.

Instytucje festiwalowe i teatralne w Polsce nie były skore do wyrażania publicznie wsparcia dla zespołu Klątwy, trudno też znaleźć ślady szerokiej środowiskowej solidarności wobec twórców i twórczyń obecnych na scenie, którzy przez następne lata zjawiali się na kolejnych przesłuchaniach w prokuraturze i którzy przychodzili do pracy w teatrze, w którym raz na jakiś czas ktoś wylewał kwas masłowy, a ktoś z pracowników trafiał na ostry dyżur. Przypominam sobie te wydarzenia prawie dekadę później i przestaję się dziwić, że siła teatru politycznego w Polsce malała z roku na rok po premierze Klątwy – trudno utrzymać wrzenie wobec instytucjonalnego i środowiskowego chłodu.

Patrzę na Klątwę z jeszcze jedną trudną myślą – że nie żyją dwie osoby związane ze spektaklem. Mijają trzy lata od śmierci Joanny Wichowskiej – dramaturżki Klątwy, dzięki której spektakl zyskał niejeden polityczny pazur i ideologiczną radykalność i z którą miałam zaszczyt współpracować przy wszystkich polskich projektach Olivera Frljicia. Od czterech lat nie ma Pawła Soszyńskiego – krytyka, pisarza i redaktora, który przeprowadzał pierwsze wywiady z Frljiciem w Polsce i który wzmacniał głos politycznego, radykalnego i angażującego teatru. Teatralny krajobraz, pozbawiony ich osobowości, aktywizmu, oddania i bezkompromisowości, wydaje mi się blady i mizerny, a Klątwę ogląda mi się przez to coraz trudniej.

Agnieszka Jakimiak

Reżyserka, dramaturżka, eseistka. Ukończyła studia na Wydziale Reżyserii Dramatu Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie i w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, doktorat obroniła na Wydziale Dramatu, Teatru i Tańca w Royal Holloway, University of London. W teatrze pracuje w duecie twórczym z Mateuszem Atmanem, razem stworzyli takie spektakle jak Chamstwo, Susan Sontag, Miła robótka i Drzwi percepcji.