Organizacji! Dyscypliny!

Co polski teatr powinien zapamiętać z losów rewolucji 1905 roku?
W sztuce Macieja Wojtyszki Chryje z Polską (2002) Piłsudski uświadamia Wyspiańskiemu: „Cała polityka to jedno wielkie gówno”. Mądrość ta miała zostać wypowiedziana w 1905 roku. Ja uznałbym ją za slogan bazowy. Jeden z kamieni węgielnych, jakie konstytuują polskie imaginarium polityczne, tworząc zarazem modelową nadbudowę, czyli repertuar antypolitycznych sloganów, do dziś nieschodzących z afisza. Ale zagadnienie konwencjonalnego repertuaru jest skomplikowane, przewrotne. W trakcie ówczesnych wydarzeń rewolucyjnych warszawski recenzent teatralny zauważył: „Trudno dziś chodzić na repertuar dawnej daty” [CAW 325][1]. W spostrzeżeniu tym bezwiednie dochodzi do głosu istotna intuicja. Oto w czasie przewrotu okazuje się, jak trudna będzie konserwacja tradycyjnych wyobrażeń o życiu społeczno-politycznym.
Cytat z owej recenzji, podobnie jak cytaty ze sztuki Wojtyszki, znajdziemy w książce Anny Kuligowskiej-Korzeniewskiej Czwarty akt „Wesela”. Teatr polski wobec rewolucji 1905 roku. To obszerne studium „repertuarowe” na temat politycznych, literackich i teatralnych reakcji odzwierciedlających rewolucję w czasie rzeczywistym oraz ex post. Inscenizowana przez autorkę akademicka analiza tych odzwierciedleń okazuje się bezwiednie prowokacyjna i dialektycznie energetyzująca. Uważam ją za konserwatywną – dlatego inspirującą do kontrinterpretacji politycznej.
Kuligowska-Korzeniewska twierdzi: „Artyści polskiego teatru nie studiowali […] Marksa” [19]. Twierdzenie to traktuję jak wyzwanie; prowokuje mnie ono do naszkicowania takiego modelu lektury Czwartego aktu „Wesela”, który będzie modelem neomarksistowskim.
Lektura przebiegnie dwutorowo. Z jednej strony zradykalizuję sugestię zakodowaną już w samym tytule i sygnalizującą, że do rewolucji 1905 warto dziś dopisać postscriptum interpretacyjne. Z drugiej – przekształcę moją interpretację w hermeneutykę manifestacyjnie upolitycznioną. Będzie to czytanie kontrujące zarówno domniemany konserwatyzm autorki, jak i marazm ideowo-organizacyjny dzisiejszej lewicy. Sama Kuligowska-Korzeniewska pośrednio sufluje taki sposób czytania, pisząc, że rok 1905 wywołuje „spory ideologiczne, które i dzisiaj dzielą Polaków” [24]. Reagując na tę podpowiedź o charakterze opisowym, formułuję wniosek normatywny. Tu i teraz tamtą rewolucję n a l e ż y interpretować w sposób radykalnie ideologiczny.
Zanim sprecyzuję, jak rozumiem pożądaną ideologizację, proponuję wstępny trop metodologiczny. W swej fazie dojrzałej materializm historyczny Marksa miał ambicje naukowe, chciał być kompleksową socjoekonomią polityczną. Jej osiągnięciem wzorcowym jest oczywiście Kapitał. Ale niektórych czytelników może zaskoczyć fakt, że bazą pożądanego materializmu była specyficznie pojęta historia „literatury”. W jednym z listów do Engelsa pisanych podczas pracy nad Kapitałem Marks informuje, że ma jeszcze do napisania księgę czwartą: „historycznoliteracką”[2].
Co to znaczy? Planowany tom miał być historią debat aksjologicznych, toczonych przez luminarzy klasycznej ekonomii politycznej. Według Marksa liberalna ekonomia jedynie udawała naukę, w istocie będąc propagandową i hagiograficzną literaturą. „Miejsce bezstronnego badania” zajęła ukryta stronniczość służących kapitalizmowi „pismaków” oraz „apologetów”[3]. Dlatego demaskatorska metoda analizy tego dyskursu musi być „historycznoliteracka”.
Neomarksizm powinien uogólnić powyższą metodologię i zaangażować ją do pracy transdyscyplinarnej. W rezultacie szeroko pojęta „historia literatury” będzie krytyką każdej konserwatywnej ideologii: ekonomicznej, estetycznej, politycznej. Krytyka wkracza na wrogi obszar „literatury obcej” i ujawnia kontrrewolucyjne motywacje „literatów” oraz „literaturoznawców”. Następnie w kontrze do nich krystalizuje dyrektywy rewolucyjne.
Poniżone zawody powstają
W tym świetle przystąpię teraz do sprawozdania z lektury Czwartego aktu „Wesela”. Studium Kuligowskiej-Korzeniewskiej to wyczerpujące, lecz nie nużące kompendium. Książka stanowi kopalnię fascynującej faktografii politycznej i kompilację intertekstów, które zostały odkurzone pieczołowicie i kompetentnie.
Wśród archiwaliów znajdziemy tu tak elektryzujące dokumenty, jak raporty warszawskiego policmajstra oraz jednego z rosyjskich senatorów na temat żądań ekonomicznych i politycznych, które wysuwali aktorzy strajkujący w 1905 roku.
Przykłady? Wśród archiwaliów znajdziemy tak elektryzujące dokumenty, jak raporty warszawskiego policmajstra oraz jednego z rosyjskich senatorów na temat żądań ekonomicznych i politycznych, które wysuwali aktorzy strajkujący w 1905 roku [CAW 307, 310]. Kapitalną akcją archiwistyczną jest odkopanie maszynopisu Ireny Ładosiówny Mecenasi sztuki. Obrazki z dziejów proletariatu aktorskiego (1905–1907). Tekst, napisany w okolicach 1944 roku, stanowi opis nędzy i solidarności ekonomicznej, a także mobilizacji organizacyjnej lubelskich pracowników teatralnych w realiach rewolucyjnych [347–348]. Na uznanie zasługuje też historiograficzna precyzja, z jaką autorka Czwartego aktu „Wesela” przypomina krok po kroku samoorganizację aktorów warszawskich podczas wiecu strajkowego [298–307].
Dzięki temu widzimy wyraźnie, co wówczas stawało się realnie nowatorskim „repertuarem”. Nie dramaty zakazywane przez cenzurę, lecz organizacyjne „didaskalia” i ekonomiczno-polityczne metateksty złożone z postulatów tworzących rezolucję strajkową. To samo dotyczy „spektaklu”. Prawdziwym spektaklem wyreżyserowanym przez robotników teatru była performatyka publicznej dyskusji o zadaniach komitetu obywatelskiego.
Chciałbym podkreślić, że w grę nie wchodzą ciekawostki muzealne. Postulaty zrewoltowanych aktorów (odwołanie carskiej dyrekcji, zniesienie cenzury, wprowadzenie płatnych urlopów), podobnie jak kontrataki ze strony władzy (odwetowy plan reprywatyzacji teatru) – wszystko to tworzy pole walki uderzająco aktualnej z dzisiejszego punktu widzenia. Kuligowska-Korzeniewska rozumie sedno sprawy, rewindykując ponadczasową wartość tamtej akcji strajkowej. Robi to w opozycji do artykułu Krzysztofa Teodora Toeplitza, który w 1980 roku ironizował na temat historycznych „szaleństw”, by zdyskredytować współczesne mu „szaleństwa” związkowców z NSZZ „Solidarność” [CAW 281].
Neomarksista przypomniałby tu uniwersalny model skonstruowany przez Różę Luksemburg w broszurze Strajk masowy, partia i związki zawodowe (1906). Dramaturgiczny schemat radykalizacji zawsze wygląda podobnie. Najpierw „poniżone zawody” drzemią w „idyllicznym śnie”, a potem raptownie powstają. Wszystko, co dotąd trwało w inercji, zostaje „obudzone błyskawicą”, „przypomina sobie nagle o swych prawach i gorączkowo usiłuje nadrobić to, czego zaniedbano”[4]. Mobilizacja ma dynamikę jednocześnie wywrotową i solidarnościową – tak właśnie wyglądało przebudzenie aktorów podczas rewolucji 1905. Przed strajkiem brali nikły udział w życiu społecznym, a potem ekspresowo nadrobili zaległości, włączając się w strajk powszechny [CAW 325]. Nastąpił buntowniczy skok w obszarze samoorganizacji korporacyjnej i transklasowej; solidarność aktorska z kolejarzami spotkała się ze zwrotną solidarnością kolejarzy [316].
Jak podkreślała Luksemburg, rozwój różnych warstw klasy robotniczej przebiega „nie gładko w linii prostej, lecz ostrym zygzakiem na kształt błyskawicy”[5]. Zygzak symbolizuje nie tylko elektryzujący progres, ale i przygnębiającą możliwość regresu – mobilizacja pracowników teatralnych wpisała się w ten schemat. Gdy strajk się skończył, a teatry wznowiły grę, nastąpił powrót w stare ramy, do kojca „idyllicznych snów”. Pierwsza premiera w warszawskim Teatrze Rozmaitości przebiegła pod egidą Fredry, w objęciach „kontuszowej tężyzny”. „Wieczór zszedł prędko, jak gdyby […] przy kominku w ciepłej rodzinnej atmosferze” – notował wówczas wzruszony recenzent [CAW 323].

Idąc tropem transhistorycznym, zauważyłbym, że coś analogicznego wydarzyło się po karnawale „Solidarności”. Wprawdzie powrót ze strajkowania w stanie wojennym nie miał w sobie nic idyllicznego, lecz i wtedy nastąpił regres, ucieczka w przytulność prywatności, do domowego ogniska. A gdy czterdzieści lat później wypalił się Strajk Kobiet, błyskawica symbolizowała nie tylko mobilizację uliczną, a potem równie szybki odwrót do domów – lecz także głębszą zapaść ideologiczną. Było nią zapadanie w konstytutywny dla III RP sen o chadecji jako jedynym gwarancie liberalnego równouprawnienia. Zwrot restauracyjny oznaczał rezygnację z odważnych ambicji emancypacyjnych na rzecz poprzedniej ugodowości.
Prawoskrętna precesja
W 1905 roku jeden z mówców na wiecu aktorskim określił ugodowość mianem „polityki ślimaków” [CAW 299]. Kontredans gradualizmu i akceleracjonizmu był zresztą dialektycznym sednem ówczesnej sytuacji. Jej paradoksalną dynamikę Kuligowska-Korzeniewska prezentuje na szerokoekranowym tle intertekstów dziś już nieczytanych, a wartych ostro zmodernizowanej lektury. Istotne partie książki to rozważania lub wzmianki o pismach Brzozowskiego (Literatura polska wobec rewolucji), Żeromskiego (Nagi bruk), Feldmana (Witaj jutrzenko swobody!, Duch rewolucji), Berenta (Idea w ruchu rewolucyjnym), Micińskiego (Kniaź Patiomkin) czy Struga (Dzieje jednego pocisku) – by wspomnieć tylko kilka tytułów z pojemnego repozytorium, jakim jest Czwarty akt „Wesela”.
Pojawia się tu okazja do pomówienia o „ekonomii” całej książki. Autorka inwestuje dużo dobrej woli w akademicką bezstronność. Na przykład stwierdza obiektywnie, że „rewolucja 1905 roku odznaczała się głęboką niechęcią do Kościoła i księży, opowiadających się za dotychczasowym porządkiem społecznym i politycznym” [CAW 30]. Przy czym obiektywizmowi towarzyszy coś jeszcze. Uważny czytelnik nierzadko wyczuje dyskretną nić autorskiej sympatii dla postaw rewolucyjnych.
Z drugiej strony natomiast łatwo wyczuwalne są konserwatywne inklinacje autorki. „Ekonomia” tekstu, z pozoru apolityczna, ujawnia swe maskowane upolitycznienie. Jest przy tym ideologicznie „niezrównoważona”. Cała egzegeza zjeżdża miękko, ale wyraźnie w prawo, a metapłaszczyzna interpretacyjna ostatecznie odchyla się kontrrewolucyjnie. Jako marksista podejrzliwy mógłbym wyliczać różne przykłady akcentów determinujących tę prawoskrętną precesję, poprzestanę jednak na dwóch. Są one modelowo ideologiczne, ulokowane w rozdziałach węzłowych, tworzących kompozycyjną klamrę książki. Pierwszy przykład pojawia się w konkluzji wstępnego Uzasadnienia. Drugi – w ostatnim rozdziale Czwartego aktu „Wesela”.
Socjalizm uspokojony
Uzasadnienie kończy się cytatem z dramatu Chryje z Polską. Jedna z najważniejszych scen sztuki przedstawia rozmowę Wyspiańskiego z Piłsudskim, podczas której poeta przepytuje polityka z wiary w Boga. Przyszły Naczelnik Państwa odpowiada zgodnie z prawowiernymi oczekiwaniami poety. „Socjalizm ani przeciw Bogu / ani przeciw Niepodległości / być nie może / bo co to by był za socjalizm” – prawi polityk. Według słów Kuligowskiej-Korzeniewskiej wódz w rezultacie wieszcza „uspokaja” [CAW 23].
Co to znaczy? W pojęciu „uspokojenia” widziałbym paraheglowski wariant pojednania przeciwieństw. Duch dobrego, a przynajmniej niestrasznego socjalizmu ma być „jednością odróżnionych określeń” – mógłby powiedzieć heglista[6]. Szkopuł w tym, że byłaby to wizja naiwna. A przecież problematyzacja napięć między socjalizmem a religią i patriotyzmem, inscenizowana przez Wojtyszkę, bywa dojmująco ironiczna, dlatego wolna od naiwności. W telewizyjnej wersji Chryj z Polską (2009) ugodowy patos, formatujący rozmowę dwóch wielkich Polaków, dekonstruują wejścia kozy hodowanej przez Wyspiańskiego. Humorystyczne interwencje rozładowują napięcie, jakie narasta między bohaterami zajmującymi odmienne pozycje ideologiczne. Co równie ważne, Piłsudski wypowiada pojednawcze frazy w sposób sugerujący manipulowanie religijnie nastrojonym poetą przy pomocy polubownych komunałów, wykorzystanych doraźnie dla celów taktycznych. Wreszcie cała sztuka kończy się akcentem deziluzyjnym. W finale wódz oświadcza brutalnie: „Nie ma żadnej organizacji, żadnej dyscypliny. Rząd – fikcja. Organizacja – fikcja. Wszystko – fikcja!” [01:27:43].

W zderzeniu z całościową deziluzją widzowi trudno zachować wiarę w koegzystencję socjalizmu z katolicyzmem i nacjonalizmem. Górę bierze podejrzenie, że taka koegzystencja również musi być fikcją. Tymczasem w Czwartym akcie „Wesela” wszystkie te komplikacje umykają autorce. O ile jednak pisząc o dramacie Wojtyszki, Kuligowska-Korzeniewska wydaje się egzegetką naiwną, czytającą tekst sztuki literalnie – o tyle inne podobne sugestie z jej strony mają odmienną naturę. Mam na myśli motywy, które stale wracają w książce i sugerują, że rewolucja powinna pojednać się z religią i ojczyzną, a socjalizm musi być tyleż „uspokajający”, co „uspokojony”. W tym przypadku istotą problemu nie jest naiwność autorki, ale raczej generalna odruchowość polskiej kultury.
Sformułuję wobec tego podejrzenie ogólne. W momentach formacyjnych polska wyobraźnia polityczna została genetycznie zaprogramowana na instynktowną niewiarę w politykę rewolucyjną. Dlatego Piłsudski, który w Chryjach z Polską gra rolę bezpardonowego rewelatora, uświadamia widzom, że polityka w ogóle to „wielkie gówno” [01:27:55].
Polska wyobraźnia polityczna została genetycznie zaprogramowana na instynktowną niewiarę w politykę rewolucyjną.
Jak sugeruje Wojtyszko (z ironią lub w dobrej wierze), jedyną wyobrażalną alternatywą dla polityki może być apolityczna wspólnota. Teatralnemu Piłsudskiemu, wtedy, gdy przeżywa epizody organizacyjnego romantyzmu, nieprzypadkowo marzą się organiczne wspólnoty, siedliska instynktownej opozycji wobec frakcyjności partyjnej. W polskim przypadku takie marzycielstwo jest odruchowe. Konfrontując się z nim, marksista akcentowałby problem zasadniczy. Bez względu na wszystkie ważne argumenty za apolitycznością, trzeba podkreślić, że żadna skuteczna rewolucja nie wydarzyła się bez ideologicznego i organizacyjnego upolitycznienia. Ostatecznie więc każda depolityzacja wyobraźni czy organizacji będzie operacją kontrrewolucyjną.
Szczeliny do rozwiercania
W tym właśnie kierunku odchyla się cały wywód Czwartego aktu „Wesela”. W ostatnim rozdziale czytamy o spektaklu ulicznym, który w 2018 roku wyreżyserowała Ewa Otomańska, zainspirowana historią rewolucji 1905. Zakończenie rozdziału sprawia wrażenie czysto dokumentacyjnej kompilacji cytatów z wypowiedzi Otomańskiej. Ja jednak ryzykowałbym przypuszczenie, że kompilacja stała się – mniej lub bardziej bezwiednie – montażem odzwierciedlającym nie tylko intencje kierujące Otomańską, ale także ideologiczne nastawienie samej Kuligowskiej-Korzeniewskiej. Cytowanie zawsze wynika z wyboru, a tam, gdzie w grę wchodzą cytaty polityczne, wybór będzie wyborem ideologicznym – bez względu na to, czy instancja cytująca uświadamia sobie własną ideologiczność.
Co zatem wybiera Kuligowska-Korzeniewska? Cytując Otomańską, podkreśla, że jej spektakl nie był „manifestacją polityczną”. Przeciwnie, teatralną zasadą organizacyjną ma być apolityczna integracyjność. „Nadrzędnym celem projektu jest spotkanie ludzi i wspólne tworzenie spektaklu, który przypomina historię Rewolucji” [CAW 719]. Takie ustawienie interpretacyjne wydaje mi się wymowne. Rewolucję przypominamy nie po to, by zaangażować ludzi w nową, konkretną walkę ideowo-klasową, lecz by pogodzić ich z historią i teraźniejszością przy abstrakcyjnym okrągłym stole. Można sobie gawędzić o dawnej współpracy rewolucjonistów „ponad podziałami” („Szło oczywiście o wspólną walkę Polaków, Żydów i Niemców na barykadach w czerwcu 1905” [715]) – ale wspominki muszą być zaktualizowane przez obiegową mądrość dnia dzisiejszego: „Nie ma już kto budować barykad” [720].
To niekontrowersyjna konkluzja. „Dzisiejsza Lewica jest zbyt słaba”, by wezwać lud „do powstania” – dodaje autorka Czwartego aktu „Wesela”. I ma deskryptywną rację. Ja jednak nie mogę uwolnić się od podejrzenia, że racji tej towarzyszy normatywne westchnienie ulgi. Podejrzewam, że z perspektywy Kuligowskiej-Korzeniewskiej lewica bynajmniej nie powinna nabrać sił. Gdyby nabrała drapieżności, mogłaby wywoływać niepokoje konkretnymi wezwaniami do walki z kapitałem. Ponieważ takich konkretów brak, więc zamiast nich mogą królować tradycyjne uspokajacze. Narodowo-konserwatywne rekolekcje historyczne oraz pacyfikacyjne wskazania na przyszłość. Ostatnie zdanie książki prawi więc paradygmatycznie: „Moralne zasady i patriotyczne uniesienia, którymi wypełnione były dni strajkowe, mogą stanowić wzór postępowania dla wielu Polaków” [720].

Jest pokojowo, dlatego będzie niegroźnie – taki obraz ogólny wyłania się z lektury całej książki. Pod kloszem tej ogólnikowości widać wyraźnie, dlaczego rewolucją 1905 można zajmować się bezstresowo w profesorskich zaciszach. A nawet obchodzić jej kolejne rocznice na odrestaurowanych ulicach bez protestów ze strony władz. Generalne przyzwolenie, harmonizujące też z dużą dozą systemowej obojętności, wynika po prostu stąd, że rewolucję 1905 pamięta się jako patriotyczną i antyrosyjską, a nie antykapitalistyczną i komunizującą. Nade wszystko jednak – była to rewolucja przegrana. Jako taka stanowi ona niekłopotliwy epizod historyczny, a nauki wyciągane z antykwariatu nie zagrażają aktualnej hegemonii ideologicznej.
Konstatacja ta może być dobrym pretekstem, by spełnić obietnicę, jaką złożyłem na wstępie, czyli wyjaśnić pojęcie ideologii. Marksizm rozumie ją na dwa sposoby. Z jednej strony jako myślenie, mówienie, czytanie i pisanie pod dyktando reżimowe, a z drugiej jako teoriopraktyczny atak na reżimową „literaturę”. „Myśli klasy panującej są w każdej epoce myślami panującymi” – pisali Marks z Engelsem w Ideologii niemieckiej[7]. Oznacza to, że wyobrażenia i przykazania rządzących formatują rzeczywistość ekonomiczną, polityczną i estetyczną, socjalizując masy do posłuszeństwa. Czy jest tu miejsce na socjalizm? Tak, pod warunkiem, że będzie on skromny, koncyliacyjny i ojczyźniany. Czwarty akt „Wesela” to jedna z wielu cegiełek w drobnomieszczańskim muzeum takiego socjalizmu.
Ale w murze są braki i szczeliny, które można rozwiercać. Tym samym do gry wchodzi zupełnie inaczej pojmowana ideologia. Z perspektywy marksistowskiej ideologię lewicową, socjalistyczną i komunistyczną konstytuuje konfliktogenność. Proste hasło albo złożona teoria, populistyczna rymowanka albo awangardowa poetyka będą zawsze ideologiczne o tyle, o ile zostaną zaangażowane do walki klasowej. Jak twierdził Lukács, „ideologia jest środkiem walki społecznej”. Dlatego dyskurs marksistowski zasługuje na zaszczytne miano ideologii dopiero wtedy, gdy staje się „teoretycznym lub praktycznym nośnikiem rozgrywania konfliktów społecznych”[8].
Walka klasowa nie może być skutecznie inscenizowana bez udziału partii lewicowej. Dziś widać to jak na dłoni: lewica jest słaba, ponieważ partie socjaldemokratyczne są konserwatywne, inwestują w konformizm, a nie radykalizm.
Pożądana ideologizacja nie ma racji bytu bez upartyjnienia. Walka klasowa nie może być skutecznie inscenizowana bez udziału partii lewicowej. Dziś widać to jak na dłoni: lewica jest słaba, ponieważ partie socjaldemokratyczne są konserwatywne, inwestują w konformizm, a nie radykalizm. Lewicowcy rozczarowani prosystemową socjaldemokracją często uciekają w miraże bezpartyjnej samoorganizacji społecznej. Tymczasem w liberalnej demokracji realia są takie, że realna polityka musi być nadal zapośredniczona przez efektywną organizację partyjną. Partie uchwalają lub zmieniają konstytucje i budżety, dyktują ustawy i rozporządzenia, formują gabinety rządowe. Bez radykalizacji partyjnej niemożliwa będzie radykalizacja społeczna – i odwrotnie. Świetnie rozumiała to Luksemburg. W „atmosferze szarzyzny parlamentarnej” niezbędna jest ostra czerwień antykapitalistycznej partyjności. Bez niej nie dojdzie do pożądanego „wybuchu”[9].
Widoczne są wobec tego istotne sprzeczności oraz braki w tekście Czwartego aktu „Wesela”. Kuligowska-Korzeniewska z jednej strony odnotowuje, że „ideologia nacjonalistyczno-klerykalna” wyeliminowała Różę Luksemburg z imaginarium III RP [CAW 137]. Z drugiej strony jednak sama traktuje Luksemburg niczym ubogą krewną „naszego Boga”. Jak bowiem naucza Krzysztof Zanussi, ostatecznie to nie komunistka, tylko chrześcijanin będzie zdolny do prawdziwej solidarności z robotnikiem. Nie towarzyszka Róża, jedynie wielebny brat Albert – taką zmianę warty „Karol Wojtyła z niezwykłą jasnością opisał w swojej sztuce” [CAW 22].
Cloaca Maxima
Poza tym w Czwartym akcie „Wesela” dochodzi do zastanawiającej eliminacji jednego z kluczowych pism głównej teoretyczki SDKPiL i późniejszej założycielki KPD. W książce nie ma ani jednego odwołania do eseju Strajk masowy, partia i związki zawodowe. To eliminacja symptomatyczna. W literaturoznawstwie uprawianym przez Kuligowską-Korzeniewską znalazło się miejsce na suflowaną po macoszemu częściową tolerancję dla Luksemburg. Stąd takie cytaty z artykułów rewolucjonistki, dobierane z protekcjonalną aprobatywnością, które potwierdzają zaangażowanie w sprawę strajkowej radykalizacji robotników. Brak jednak miejsca dla tekstu podkreślającego, że rewolucyjna samoorganizacja ma sens tylko dzięki upartyjnieniu.
Nie jest to wyłącznie problem braków w książce Kuligowskiej-Korzeniewskiej. Powtórzyłbym, że w grę wchodzi również konstytutywny deficyt polskiej wyobraźni politycznej. W eseju Literatura polska wobec rewolucji Brzozowski pisał: „Rewolucje są momentami, w których społeczeństwa zapoznają się z istotną swoją strukturą”[10]. Zdaniem Brzozowskiego okazuje się wtedy, że jedyną sensowną siłą społeczno-polityczną może być „zorganizowany proletariat”[11]. Tam, gdzie go brak, następuje „rozkład nagły i błyskawiczny”[12]. Zarówno baza społeczna, jak i dyskursywna nadbudowa odzwierciedlająca życie społeczno-polityczne – okazują się „jakąś bezkształtną, cuchnącą, na wpół ciekłą miazgą”[13].
Jako neomarksista dodałbym, że to samo dotyczy kontrrewolucji oraz restauracji. Być może w PRL miała miejsce „prześniona”, a jednocześnie skompromitowana i ostatecznie przegrana rewolucja proletariacka (narzucona z góry, dlatego skazana na klęskę). Z kolei transformacja ustrojowa w III RP okazała się kontrrewolucją (również odgórną), poprzedzającą kapitalistyczno-konserwatywną restaurację. W wyniku owej restauracji postkomunistyczne społeczeństwo obywatelskie konstytuuje swoją strukturę bazową. Jest nią mokradło partyjności konserwatywnej.

Kuligowska-Korzeniewska przypomina, że Luksemburg przeklinała „śmietniki reakcji drobnomieszczańskiej” [CAW 128, 558]. Ja przypomniałbym, że jeśli w III RP istnieje coś takiego jak śmietnik historii albo Cloaca Maxima, do której małomieszczaństwo wrzuca za karę ideologie przeklęte – to w najniższym z kanałów ląduje dzisiaj partyjność rewolucyjna.
Nikt tego dna nie odwiedza. Ani towarzysz, ani wróg; ani brunatny piwniczak, ani tęczowy płatek śniegu – wszyscy stronią od katakumbowej kostnicy. Tymczasem każdy, kto chce zrozumieć rewolucję, musi pojąć, czym dla rewolucjonistów była zawsze ideologia partyjna.
W takim układzie znamienne okazuje się powierzchowne odkurzenie Dziejów jednego pocisku w Czwartym akcie „Wesela”. Autorce umykają te rozdziały w powieści Struga, które opisują dezintegrację PPS po porażce rewolucji w 1905 roku. A są to fragmenty najważniejsze, gdyż dzięki nim widzimy, że konfrontacja z porewolucyjnym rozpadem uświadamia protagonistom, iż przed rewolucją i w jej momentach heroicznych partia spełniała funkcje fundamentalne. Bez partii „poczuł każdy, że zabrakło mu jakby powietrza”[14]. Bez partii został „zdziczały proletariat”[15]. Bez partii będzie dogorywanie i demoralizacja. To, co Brzozowski nazywał miazgą, Strug kryptonimuje jako „miasteczko Szlamowce”[16].
Proletariat obsceniczny
Na koniec was postraszę. Bez rewitalizacji idei partyjnej nie zrewolucjonizujemy historii rewolucji. Dominować będą kontrrewolucyjne historie „literatury”. Ale uwalniając tę ideę z kanału, powinniśmy wiedzieć: nie wyjdą stamtąd aniołki.
Lukács wskazywał, że w proletariacie następuje akumulacja tego, co wyklęte i obsceniczne[17]. Ja uważam, że partia wracająca na scenę z kloaki nie może być kupą złotych ułanów w śnieżnobiałych komeżkach. Ani gorliwą gospodynią w klasie musztrowanej na Przysposobieniu Narodowym. Polacy potrzebują czerwonych rąk do produkcji wybuchowych kamieni filozoficznych ze wszystkiego, co reakcjonizm uznaje za straszne i złe. Nowy materializm historyczny to także nowa skatologia. Krystalizacja nowej energii rewolucyjnej musi więc konfrontować nas z kwestią, z jaką Witkacy zderzył Kocmołuchowicza-Piłsudskiego. „Jak tu robić kryształy z gówna”[18]?
Anna Kuligowska-Korzeniewska, Czwarty akt „Wesela”. Teatr polski wobec rewolucji 1905 roku, Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, Warszawa 2023.
[1] A. Kuligowska-Korzeniewska, Czwarty akt „Wesela”. Teatr polski wobec rewolucji 1905 roku, Warszawa 2023. Liczba w nawiasie kwadratowym oznacza numer strony.
[2] K. Marks, F. Engels, Werke, t. XXXI, Berlin 1965, s. 132.
[3] K. Marks, Przedmowa do wydania pierwszego, [w:] tegoż, Kapitał, tłumacz nieznany, t. I, Warszawa 1951, s. 11.
[4] R. Luksemburg, Strajk masowy, partia i związki zawodowe, [w:] tejże, Wybór pism, t. I, Warszawa 1959, s. 516.
[5] Tamże, s. 569.
[6] G.W.F. Hegel, Encyklopedia nauk filozoficznych, tłum. Ś.F. Nowicki, Warszawa 1990, s. 141.
[7] K. Marks, F. Engels, Ideologia niemiecka, tłum. K. Błeszyński, S. Filmus, [w:] tychże, Dzieła, t. III, Warszawa 1961, s. 50.
[8] G. Lukács, Wprowadzenie do ontologii bytu społecznego, t. II/1, tłum. K. Ślęczka, Warszawa 1984, s. 637, 640.
[9] R. Luksemburg, Strajk masowy…, dz. cyt., s. 547–548.
[10] S. Brzozowski, Literatura polska wobec rewolucji, [w:] tegoż, Współczesna powieść i krytyka, Kraków – Wrocław 1984, s. 402.
[11] Tamże, s. 403.
[12] Tamże, s. 406.
[13] Tamże, s. 407.
[14] A. Strug, Dzieje jednego pocisku, Warszawa 1971, s. 194.
[15] Tamże, s. 172.
[16] Tamże, s. 162.
[17] G. Lukács, Czym jest marksizm ortodoksyjny, [w:] tegoż, Historia i świadomość klasowa, tłum. M.J. Siemek, Warszawa 1988, s. 101–102.
[18] S.I. Witkiewicz, Nienasycenie; źródło: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/witkacy-nienasycenie-przebudzenie.html.