Bezpłodna ziemia

Bezpłodna ziemia
Klątwa, reż. Oliver Frljić / fot. Magda Hueckel / Teatr Powszechny w Warszawie
Tamta strona nie jest tak głupia, jak „nasza” strona o niej myśli. Prawicowe media po Klątwie nie chcą już napędzać lewicowej sztuce zainteresowania.

1 czerwca odbył się ostatni w tym sezonie pokaz Klątwy w reżyserii Olivera Frljicia. Możliwe, że ostatni w ogóle – biorąc pod uwagę nadchodzącą zmianę dyrekcji w Teatrze Powszechnym w Warszawie i formułowane przez dyrektorkę elektkę Maję Kleczewską zapowiedzi wyraźnego przeobrażenia programu instytucji. Może to dobry moment, by jeszcze raz – osiem lat po premierze – przyjrzeć się, co przyniosła nam Klątwa, z czym nas zostawiła. Piszą o tym osoby, które przez lata uważnie obserwowały dzieło Frljicia oraz konsekwencje przez nie wywołane: Agnieszka Jakimiak, Paweł Dobrowolski, Edwin Bendyk i Witold Mrozek. (red.)

Wszystko zdaje się jakby mniejsze. I krzyż jak gdyby niższy, ten, który pod koniec zetnie piłą łańcuchową Karolina Adamczyk. I papież zmalał, czy też „figura przypominająca Jana Pawła II”, jak określało się ten obiekt asekuracyjnie.

Idąc na Klątwę po raz trzeci, tym razem po ośmiu latach od premiery, nie miałem wygórowanych oczekiwań. Wręcz przeciwnie, bałem się, że wyjdę z tego spektaklu zażenowany.

Klątwa to przecież dziś poniekąd element mojej tożsamości, a na pewno kluczowy element tego, jak myślę o polskim teatrze ostatniej dekady. O Klątwie opowiadam studentom, którzy nawet nie chodzili jeszcze do liceum, gdy spektakl miał premierę. Papieża z gipsu widziałem ostatnio na zdjęciach wykonanych przez policyjnego technika, załączonych do akt prokuratorskich. O Klątwie napisałem spory kawał doktoratu, myślę, że może w ogóle nie pisałbym o performansach wykorzystujących wizerunek Jana Pawła II, gdyby nie ten spektakl.

Co z tego zostało w powtarzanym przez lata repertuarowym przedstawieniu, które w 2022 roku było grane nawet na teatralnego sylwestra?

Spektakl nieodmiennie zaczyna się zorkiestrowanym wrzaskiem, zaraz potem Barbara Wysocka dzwoni ze sceny do Bertolta Brechta. I od razu przychodzi kolejna myśl, że to się nadal wszystko świetnie trzyma kupy (uf, co za ulga!). Że forma tego spektaklu działa, że oni, ONI nie mieli racji; że to nie było tak, że Klątwa zaistniała tylko dzięki tym paru mocnym, obscenicznym obrazom, które TVP Jacka Kurskiego rozpowszechniła jako parosekundowe pirackie klipy nagrane komórką – fellatio na figurze papieża, ścięcie krzyża.

To, co zapamiętałem jako precyzyjną, rytmiczną dramaturgiczną strukturę – nadal nią jest. Można wyobrazić sobie granie tego spektaklu przez kolejne lata. Choć oczywiście już coraz bardziej teatralną prehistorią są rozważania o tym, czy Frljić ocenzurowany w 2013 roku w Krakowie przez Jana Klatę powinien w 2017 roku zostawać kuratorem cenzurowanej przez Piotra Glińskiego poznańskiej Malty, skoro dyrektorskiego gestu (auto)cenzury dokonał w 2014 roku na Malcie dyrektor Michał Merczyński, odwołując spektakl Golgota Picnic pod naciskiem polityków i biskupów. Ta autotematyczna wstawka z monologu Barbary Wysockiej zestarzała się chyba najbardziej, choć Wysocka daje jej impet i tempo.

Padliście ofiarą

Klątwa jako taka wciąż jest aktualna – bo przecież nadal skrajnie prawicowa legislacja antyaborcyjna i homofobiczna trzyma się dobrze, i choć przecież niewiele zmieniło się w kwestii dominacji politycznej Kościoła w Polsce, to nie kościelne wątki uderzają dziś w Klątwie najbardziej. Może faktycznie ten papież się opatrzył od lutego 2017.

Co innego odczuwam dogłębnie 31 maja 2025 roku. Te ekstatyczne okrzyki „Polska, Polska!” z ruchami frykcyjnymi, ten rytmiczny okrzyk „Żydy! Żydy!”… To uniesienie narodową „substancją”, to splecenie wątku klęski suszy z Wyspiańskiego z tym, że „Polska to najbardziej bezpłodna ziemia w Europie” – czyli z biopolityką, z demografią. Kult papieża przeszedł jakiś punkt krytyczny i raczej się powoli wypala, faszyzacja – przeciwnie, narasta.

Zupełnie nie pamiętałem, że w są tym spektaklu dwa alarmy przeciwlotnicze i wezwania do zejścia do schronu lub piwnicy, i to po niemiecku. Ani że na końcu jest marsz pogrzebowy, i to w dodatku radziecki. Ten muzyczny element mieni się w kontekście sytuacji Polski i sytuacji międzynarodowej coraz to nowymi znaczeniami.

Zupełnie nie pamiętałem, że są w tym spektaklu dwa alarmy przeciwlotnicze i wezwania do zejścia do schronu lub piwnicy, i to po niemiecku. Ani że na końcu jest marsz pogrzebowy, i to w dodatku radziecki – Вы жертвою пали… (Padliście ofiarą…). Ten muzyczny element mieni się w kontekście sytuacji Polski i sytuacji międzynarodowej coraz to nowymi znaczeniami. A wykonywany do jego melodii długi, przeciągły, modulowany krzyk Marii Robaszkiewicz pozostał najbardziej aktualnym „monologiem” spektaklu Frljicia.

Wtedy, osiem lat temu, ten krzyk to było dla mnie chyba za dużo, wydawało mi się to niepotrzebnym przegięciem, zbytnim dociśnięciem pedału po spektaklu pełnym tak mocnych gestów. Dziś ten krzyk trafia w sedno, jakby wszystko już powiedziano i niewiele to zmieniło.

Już nigdy nie będzie takich zasięgów

Agnieszka Jakimiak pisze, że „siła teatru politycznego w Polsce malała z roku na rok po premierze Klątwy”. Pewnie Jakimiak ma rację, zresztą sam formułuję często podobne zdania, ale spróbowałbym na to spojrzeć z innej strony. Coraz intensywniej zmieniał się medialny ekosystem. W dodatku po Klątwie prawicowe media zmieniły swoją strategię wobec lewicowej sztuki.

W 2017 roku zdarzało mi się jeszcze, mi, dziennikarzowi „Gazety Wyborczej” z „Krytyką Polityczną” w biogramie, dostać (i przyjąć) zaproszenie do pisowskiej Telewizji Polskiej czy do Polskiego Radia w związku z Klątwą. Sam ten fakt pokazuje, jak tamta (zaraz znów „ta”?) władza się zmieniała i jak zmieniał się medialny krajobraz. Już dwa lata później było to zupełnie nie do pomyślenia, a dziś trudno wyobrazić sobie, by pisowskie (prawicowe?) media eksponowały to czy inne jadące po bandzie przedstawienie.

Nie tylko dlatego, że przestano starać się markować pluralizm – a żeby pokazać, jak go próbowano czasem markować, przypomnijmy, że w tym samym 2017 roku do dyskusji o Starym Teatrze tygodnik „Do Rzeczy” zaprosił Macieja Nowaka i zamówił u niego artykuł, który tenże Maciej Nowak napisał, opublikowany obok wywiadów z Magdaleną Ogórek, Antonim Macierewiczem i Januszem Korwinem-Mikkem.

Nie, ważniejsze jest to, że głosy krytyczne przestano w prawicowych mediach po prostu zauważać. Jakby poszła z tej czy innej „samej góry” instrukcja: nie napędzać zainteresowania. Przemilczać. Zbywać ewentualnie pogardliwym felietonem gdzieś z tyłu tygodnika, ale tak, żeby nie nakręcać oburzenia. Tamta strona nie jest tak głupia, jak „nasza” strona o niej myśli. I myślę, że na prawicy zrozumieli to, co Michał Łuczewski napisał na łamach „Teatru” (nr 4/2017), że jedną z reżyserskich strategii Frljicia było „żeby najbardziej brutalne sceny zostały wyrwane z kontekstu i żeby zostały powtórzone niezliczoną ilość razy w przekazach medialnych, aż zaczną żyć własnym życiem i doprowadzą do społecznego wzburzenia”. Czyżby prawica odrobiła lekcję z tezy, że reprodukowanie przekazu jest jego wzmacnianiem?

Wyjątkiem była tu może w 2023 roku Zielona granica Agnieszki Holland, film, z którego zrobiono kwestię bezpieczeństwa narodowego i narodowej zdrady i poddano nagonce porównywalnej z tą na Klątwę. Te dwa znienawidzone przez prawicę dzieła łączy jedno – boleśnie przypominają o porażce lewicowych postulatów w czasach rządów konserwatywnych liberałów.

Co tam za głupoty w tym teatrze?

Moja babcia skończyła szkołę zawodową, była krawcową, pod koniec ubiegłego stulecia wróciła ze Śląska w okolice rodzinnej wsi w południowo-wschodniej Polsce. Miała problemy z pamięcią i zrozumieniem, gdzie znajduje się w danym momencie w czasie i przestrzeni. Jeśli babcia kiedykolwiek była w teatrze, to może w czasach stalinowskich, na wycieczce szkolnej – ale tego nie wiem. Jeśli obcowała pod koniec życia z mediami, były to Radio Maryja i pisowska TVP – to wiem.

„Co tam za głupoty w tym teatrze, Wituś, z tym papieżem?” – zapytała mnie na jednym ze spotkań bliżej końca. To właśnie wtedy zrozumiałem, jak wielka jest siła TVP Jacka Kurskiego, gdy moje warszawskie życie krytyka teatralnego stało się tematem w tej podniszczonej wiejskiej kuchni, niedaleko granicy z Ukrainą i Słowacją.

Dziś prawica dba, by nie generować nam takich zasięgów.

Witold Mrozek

Krytyk teatralny i dziennikarz. Absolwent teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, doktorant Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2012 roku współpracuje z „Gazetą Wyborczą”, publikował m.in. w „Dwutygodniku”, „Berliner Zeitung”, „Krytyce Politycznej” i „Didaskaliach”. Redaktor „Teatru”. Pochodzi z Bytomia.