Na zgliszczach

Maja Kleczewska nie byłaby sobą, gdyby kapitalizm nie wyzwalał w bohaterach jej Ziemi obiecanej skrajnych stanów emocjonalnych – ekstaz, załamań czy napadów wściekłości.
Karol Borowiecki stoi przed wyzwaniem, które go przerasta. W Ziemi obiecanej z Teatru Zagłębia tego młodego człowieka biznesu gra Paweł Charyton – kompulsywnie miotający się od pożyczki do pożyczki, od zadania do zadania, od kobiety do kobiety, by wreszcie zostać z efektownie dymiącą kupą popiołu, umieszczoną na scenie przez scenografa Fabiena Lédé.
U Kleczewskiej powieść Władysława Stanisława Reymonta wygląda jak film Patryka Vegi. Pijani w sztok spoceni mężczyźni bełkoczą o interesach, siedząc w klubie i gapiąc się na taniec erotyczny (w roli tancerki gościnnie Paula Radziwanowska). Reżyserka chętnie sięga po groteskę, kreśląc wizerunki czy to Bucholca (Wojciech Leśniak), czy Szai (Tomasz Muszyński) – przerysowanych, karykaturalnych kapitalistów jak z ekspresjonistycznych grafik.
Choć przestrzeń, w której gra się tę sosnowiecką Ziemię obiecaną, jest zabytkowa (dawny neoklasycystyczny gmach banku o dość pałacowym charakterze), to rzecz dzieje się jak najbardziej współcześnie. Podobieństwa historii Łodzi i Sosnowca pozostają w domyśle – dwa błyskawicznie wyrosłe przemysłowe miasta, powstałe na zachodnich krańcach dawnego Imperium Rosyjskiego. Chociaż u Kleczewskiej słowo „Łódź” w ogóle nie pada, to nie wydaje się też, by przedstawienie odnosiło się jakoś do sosnowieckiej specyfiki. Nie jest to zresztą temu spektaklowi do niczego potrzebne. Sporadyczne próby robienia konkretnych polityczno-społecznych aluzji wychodzą w Ziemi obiecanej dość niezgrabnie – jak przełożenie pożaru łódzkiej fabryki na pożar warszawskiego centrum handlowego Marywilska, pokazany w ramach wspieranych AI projekcji wideo Krzysztofa Garbaczewskiego. Bardzo dużo wydarza się tutaj na ekranie. Przestrzeń sceny i widowni w bankowym gmachu jest dość wąska, przy użyciu kamer Kleczewska poszerza ją o inne pomieszczenia. Spektakl toczy się w rytm wejść, wyjść i przejść z sali do sali.

Adaptacja Tomasza Śpiewaka staje się momentami raczej serią osobnych scen-obrazów, niż ciągłą opowieścią. Jej podstawowym tematem zdaje się być alienacja. Podkreślana w filmie Andrzeja Wajdy przyjaźń Borowieckiego, Maksa Bauma i Moryca Welta, u Kleczewskiej pozostaje w cieniu. Zdecydowanie wyraźniej akcentowany jest romans Borowieckiego z żoną starego przemysłowca Zuckera, Lucy (Mirosława Żak). Jej wątek utrzymany jest w nieco innej estetyce. Sceniczny film Vegi zmienia się w kino wczesnego Łukasza Barczyka – kameralny, intensywny, psychologiczny dramat, nieco dekadencki, dość gęsty.
Kleczewska nie byłaby Kleczewską, gdyby kapitalizm nie wyzwalał w bohaterach jej Ziemi obiecanej skrajnych stanów emocjonalnych – ekstaz, załamań czy napadów wściekłości, objawiających się frenetycznymi krzykami i zapętlonymi gestami. Sceny szału stoją tu obok inscenizowanych z dziwnym, ironicznym jakby namaszczeniem monumentalnych sekwencji ślubu Karola czy pogrzebu Bucholca.
Można czytać Ziemię obiecaną z Sosnowca jako drugą część swego rodzaju dyptyku reżyserki, który zaczęła niedawnymi Tkoczami w Teatrze Śląskim w Katowicach. Tam kapitalizm przemieniał w monstra robotników, pokazanych przez artystkę jako przerażająca, niesiona afektem horda. Tutaj potworami stają się marzący o sukcesie aspirujący przedsiębiorcy.
Sprawnie zrealizowany spektakl z Teatru Zagłębia ma wyraźną, choć może niespecjalnie odkrywczą tezę. Kapitalizm jest zawsze ten sam. Nieważne, czy napędem karuzeli zysków i strat są maszyny tkackie, czy AI. Z tezą tą można, oczywiście, polemizować. Ale przedstawienie Kleczewskiej potrafi być przekonujące.