Tak mi się życie ułożyło, że nie mam

Tak mi się życie ułożyło, że nie mam
Kobieta samotna, reż. Anna Smolar / fot. Karolina Jóźwiak / Teatr Powszechny w Warszawie
Od pierwszej sceny Anna Smolar trafia w sedno napięć, zarówno społecznych, jak i osobistych, grając na najczulszej strunie wielu z nas – na strachu przed utratą miejsca, w którym czujemy się bezpieczni.

Od premiery Melodramatu, poprzedniego spektaklu Anny Smolar w Teatrze Powszechnym w Warszawie, mijają dwa lata. Tyle samo czasu mogło upłynąć, odkąd Krystyna, główna bohaterka tamtego przedstawienia, zdecydowała się porzucić uzależnionego partnera i rozpocząć życie od nowa – stanąć na własnych nogach, zaopiekować się sobą i dzieckiem oraz znaleźć nowe lokum. Gdzie może być Krystyna po dwóch latach samodzielności? Kim mogła się stać? Reżyserka próbuje odpowiedzieć na te pytania w spektaklu równie pięknym, jeśli nie piękniejszym niż premiera sprzed dwóch lat.

Kobieta samotna nie jest klasycznym sequelem, choć analogie między tytułami są znaczące i wskazują na kontynuację pewnego artystycznego projektu. W Melodramacie Smolar sięgała po Pętlę Marka Hłaski i jej ekranizację w reżyserii Wojciecha Jerzego Hasa (1957). W Kobiecie samotnej przetwarza motywy z filmu w reżyserii Agnieszki Holland pod tym samym tytułem (1981). W finale Melodramatu Landlordka (Anna Ilczuk) wynajmowała mieszkanie Krystynie (Karolina Adamczyk), dodając jej otuchy i odwagi. Kobieta samotna rozpoczyna się sceną wymówienia umowy najmu. Aktorki zamieniają się rolami wynajmującej i najemczyni. Irena (Ilczuk) ma dwa miesiące na wyprowadzkę i opłacenie zaległego czynszu. Pokłady wsparcia jej koleżanki Mileny (Adamczyk) kończą się, gdy przelewy nie przychodzą na czas.

Od pierwszej sceny Smolar trafia w sedno napięć, zarówno społecznych, jak i osobistych, grając na najczulszej strunie wielu z nas – na strachu przed utratą miejsca, w którym czujemy się bezpieczni. „Tak mi się życie ułożyło, że nie mam” – mówi Irena o długu, licząc, że siedząca po drugiej stronie stołu koleżanka ulegnie. Tak naprawdę mówi jednak do nas, jak gdyby pytała: „Czy i wam nie mogłoby się tak ułożyć? Jesteście tego tacy pewni?”.

Wątek mieszkania jest jednym z najważniejszych przesunięć względem filmu. Holland opowiadała o tym, że państwo nie udziela wystarczającego wsparcia kobietom samotnie wychowującym dzieci, jednak Irena wraz z synem Bogusiem mieli dach nad głową. Ciasny, ale… socjalny. Współczesne Ireny mogą liczyć na siebie i mają być z tego dumne. Samotność nie jest już powodem do wstydu, ale narzekanie na nią – owszem. Smolar po raz kolejny udowadnia, że potrafi snuć uniwersalne opowieści w poruszający sposób. Tym razem są to historie wielu Polek niesprawiedliwie pozbawionych pomocy ekonomicznej, najpierw przez znikających ojców ich dzieci, później przez państwo, które biernie się temu przygląda.

Czas akcji jest niedopowiedziany, jak gdyby pomieszanie perspektyw wskazywało na nieprzemijalność problemu. Scenografia Anny Met odsyła nas do PRL-u. Na scenie stoją drewniano-metalowe szkolne krzesła i rozkładana wersalka (większa część akcji dzieje się w szkole i w mieszkaniu matki Ireny, do którego bohaterka ostatecznie się wprowadza). Tylną część sceny oddziela od proscenium szaro-beżowa, ciężka zasłona w lejące wzory. Artefakt z czasów, kiedy nie wiedziano, ile roztoczy się w takich zasłonach zbiera. Kostiumy (Met) również nie są współczesne, w przeciwieństwie do problemów bohaterów i bohaterek – przedstawicieli wielkomiejskiej bańki. Poznajemy ich jako rodziców dzieci z jednej klasy. Irena nie pasuje do towarzystwa – pracuje jako czyścicielka Internetu i kierowczyni Ubera.

Prekariusze nie mają wielu sojuszników. Zwykle są nimi osoby, które same nie radzą sobie najlepiej. Zmęczona wychowawczyni (Natalia Lange) czy wyrzucony prawnik, który przegrywa wszystkie sprawy (Michał Czachor). Prekariusze mają za to wielu wrogów. Najgłośniej krzyczą ci, którym bieda nie pasuje do obrazka – Milena i Jędrek (Julian Świeżewski), to oni chcą, żeby Boguś zmienił szkołę i nie uczył się z ich dziećmi.

W centrum kadru znajduje się tańcząca kobieta z uniesionymi rękoma. Nad nią widać zawieszony fragment skały.
Kobieta samotna, reż. Anna Smolar / fot. Karolina Jóźwiak / Teatr Powszechny w Warszawie

Irena u Smolar jest inna niż jej pierwowzór u Holland. Ilczuk rewelacyjnie i bez sentymentu buduje bohaterkę, która walcząc o zachowanie pozorów, nie traci dumy. Nie pozwala sobie wejść na głowę, nie waha się i unika ckliwości. Ma za to listę rzeczy do zrobienia, którą odczytuje przez cały spektakl. Prędzej pójdzie do sklepu trzy razy, niż pozwoli sobie pomóc z zakupami. Maska godności zasłania rozpacz. W filmie Irena cicho popłakuje, a później równie cicho kradnie pieniądze, by następnie oddać je Jackowi, młodszemu partnerowi, którego chce przy sobie zatrzymać. W spektaklu po rozczarowującej randce zabiera Jackowi (Oskar Stoczyński) ochroniarską spluwę i organizuje napad rabunkowy w szkole. Jest bezczelna i zdecydowana – nie przeprasza.

Oglądanie jej w akcji daje poczucie odzyskania sprawiedliwości. Jest w tym radość proletariackiej zemsty na miarę rabacji galicyjskiej, Wielkiej Rewolucji Francuskiej, albo po prostu szalonego tańca Jokera na schodach. Irena nie ma nic do stracenia, bo czuje, że wszystko jej odebrano. Nie domaga się wiele: trochę pieniędzy, dentysty dla Bogusia i żeby nie był jedynym dzieckiem niezapraszanym na urodziny kolegów z klasy. „Jesteś zdenerwowana?” – pyta w trakcie napadu matka chłopca, która wyrzuciła ją z mieszkania, żaląc się wtedy na wypadek syna na feriach zimowych. „Nie, kurwa, jestem rozluźniona jak po nartach we Włoszech” – odpowiada Irena, celując do niej z pistoletu.

Niewielkim rozczarowaniem na tle udanej całości jest rola Bogusia, granego przez raperkę i tancerkę Ryfę Ri. Boguś wyraża siebie głównie poprzez taniec, w powtarzanych, prostych ruchach, na które czasami reagują aktorzy i aktorki, wchodząc w kontakt z bohaterem. Milczenie i indywidualna choreografia podkreślają jego niedopasowanie, wycofanie, być może autystyczny rys. Chłopiec zyskuje głos dwukrotnie – rapując (teksty Ryfy Ri), co buduje kontrast wobec delikatnych piosenek śpiewanych co jakiś czas przez dorosłych. Niestety poetyka scenariusza Natalii Fiedorczuk i Anny Smolar nie współgra z rapem, który może i mógłby być kontrapunktem dla tej opowieści, głosem innej generacji, ale emocjonalnie, energetycznie i na poziomie przekazu nie sięga poprzeczki, którą ustawiły autorki.

Nie zmienia to faktu, że Kobieta samotna jest spektaklem więcej niż udanym: dla córki, mamy, siostry i babci. A skoro już nawet Sławomir Mentzen, przymuszony przez Magdalenę Biejat, przyznał, że państwo polskie powinno ścigać alimenciarzy – to chyba dla wszystkich.

Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera, Kobieta samotna, scenariusz Natalia Fiedorczuk, Anna Smolar, reżyseria Anna Smolar, scenografia, kostiumy Anna Met, reżyseria świateł Rafał Paradowski, muzyka Jan Duszyński, choreografia Ryfa Ri, premiera 14 czerwca 2025.

Adrianna Wolińska

Doktorantka Uniwersytetu Łódzkiego, absolwentka studiów magisterskich Wiedzy o Teatrze w Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie oraz studiów licencjackich produkcja teatralna i organizacja widowisk na Uniwersytecie Łódzkim. Współpracuje z Instytutem Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie. Publikowała w „Dialogu”, „Czasie Kultury” i „Czasie Literatury”.